Niekoniecznie musi to być akurat czwarta, ale w każdym razie jedna z pierwszych. Cały problem w tym, by wpaść na to, kto stoi za zbrodnią, a później zebrać dowody potwierdzające winę.
Czasem trwa to kilka dni, czasem tygodnie, a nawet miesiące czy lata.
Ta reguła potwierdziła się nawet w przypadku zabójstwa generała Marka Papały. Przez 14 lat szukano sprawców, by w końcu wpaść na to, że jednym z nich może być Igor Ł. ps. Patyk.
To złodziej samochodów, o którym od dawna wiadomo, iż był w pobliżu miejsca zbrodni. Trzeba było tylko na to wpaść i odpowiednio powiązać go ze sprawą. Ale nie o "Patyku" będziemy teraz pisać…
Nazwisko zabójcy przewinęło się na pierwszych stronach akt również w sprawie zamordowania 50-letniej Renaty, mieszkanki Kotorza Małego. Kobieta mieszkała sama, jej mąż wyjechał do Niemiec, a dzieci były już dorosłe. 14 czerwca 1997 r. jedna z córek przyszła odwiedzić matkę. Po otwarciu drzwi przeraziła się. Kobieta leżała rozebrana na podłodze, nie oddychała.
Rozpoczęło się żmudne śledztwo: oględziny miejsca zbrodni, przesłuchiwanie świadków, zbieranie najdrobniejszych nawet dowodów… Istotne informacje udało się zdobyć od mieszkającego w sąsiedztwie mężczyzny. Wyjawił, że Renata lubiła się napić.
Feralnego dnia drinkowała właśnie z sąsiadem. Dołączył do nich Marek, który mieszkał w jednej z sąsiednich wiosek. Przyjechał na rowerze górskim. Jak ustalili policjanci, po wyjściu sąsiada między Renatą i Markiem doszło do ostrej kłótni. Później kobieta zmarła z powodu odniesionych ran.
Sąsiad opisał rower i pomógł przygotować portret pamięciowy podejrzanego. Przypomniał sobie, że mówił on coś o tym, że pracuje w zakładzie komunalnym. Policjanci ściągnęli więc ze wszystkich zakładów komunalnych z sąsiednich miejscowości listy pracowników. Było na nich kilku Marków. Szybko rozpoczęto ich weryfikację. I po paru dniach okazało się, że zabójcą nie jest żaden z nich. Nie odpowiadali wizerunkowi z portretu pamięciowego albo mieli alibi na feralny wieczór.
Policjanci zaczęli dreptać w miejscu. Śledztwo w sprawie zabójstwa Renaty z Kotorza utknęło. Tropy się urwały. Śledczy sprawdzili jeszcze kontakty denatki i "podejrzany okoliczny element" z samego Kotorza. I nic. Po tygodniu, jak to mawiają funkcjonariusze - intensywnych czynności operacyjnych - nazwisko zabójcy nie było znane. A mogło być, gdyby nie głupi błąd opolskich stróżów prawa. Błąd, który o siedem dni opóźnił rozwiązanie zagadki.
Policjanci zignorowali ostatnią stronę listy z nazwiskami zatrudnionych w komunalce w Ozimku. Wprawdzie nie było tam żadnego Marka, za to był Stefan…
W międzyczasie jeden z policjantów pracujących w terenie dał istotny sygnał policjantom z opolskiej komendy. Otóż ów mundurowy od "zaprzyjaźnionego obywatela" usłyszał nazwisko potencjalnego zabójcy. Chodziło właśnie o wspomnianego Stefana. Jego twarz pasowała jak ulał do portretu pamięciowego sporządzonego przez sąsiada zabitej.
Policjanci przeszukali dom Stefana i znaleźli w nim rower górski. Właśnie taki, na jakim przyjechał do Renaty zabójca. Stefanowi założono kajdanki. Po kilku godzinach przesłuchania przyznał się do zabójstwa i opowiedział o szczegółach.
Stefan zwolnił się z zakładu komunalnego w Ozimku. Chciał wyjechać do pracy w Niemczech. Renata uchodziła za kobietę, która taką robotę może załatwić. Poznali się w barze w Kotorzu…
To, jak dalej potoczyła się ich krótka znajomość, już opisaliśmy.
Gdyby nie głupie przeoczenie jednej kartki, policjanci mogli schwytać zabójcę siedem dni wcześniej. Tak czy inaczej nazwisko Stefana figurowała na jednej z pierwszych stron w aktach sprawy. Natomiast ostatnią stronę policyjnych akt tamtej sprawy kończy napis "finito".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?