Piekło Alaski

Beata Cichecka
Jeśli nie dostanę koncesji na piwo, to splajtuję - mówi Jan Laska.
Jeśli nie dostanę koncesji na piwo, to splajtuję - mówi Jan Laska.
Grupa mieszkańców spółdzielczych bloków w dzielnicy Gałczyńskiego w Nysie od sześciu lat walczy z osiedlowym barem.

Zarzewiem wojny stał się ogródek piwny, który obu stronom konfliktu zamienił życie w piekło. Bar Alaska mieści się w małym wolno stojącym budynku przy ulicy Sudeckiej, jednej z trzech głównych arterii, otaczających osiedle Gałczyńskiego. Od najbliższego budynku dzieli go zaledwie dwa i pół metra. W środku kilka stolików, telewizor, automaty do gry. Przed lokalem skalniaki i klomby, otoczone brzózkami i krzewami. Kiedy z nadejściem wiosny ogród zamienia się w oazę zieleni i kwiatów, właściciele wynoszą do niego trzy stoły z parasolkami. Stoją one tam do późnej jesieni, a przy stołach zbierają się klienci, przez których lokatorzy sąsiednich bloków cierpią na chroniczną bezsenność. Bo jak twierdzą, słońce wschodzi szybciej, niż hałaśliwi goście opuszczają lokal.
W bloku sanatorium,
na zewnątrz wrzaski
W regulaminie spółdzielni mieszkaniowej, który porozwieszano w klatkach schodowych, umieszczono informację, że lokatorów obowiązuje cisza nocna jak w sanatorium - od godziny 22.00 do 6.00 rano. Za jej zakłócanie, które jest wykroczeniem, grozi kara grzywny.
- Czy przepis ten nie dotyczy tych, co siedzą przed blokami? - docieka Wanda Tomasiak z osiedla Gałczyńskiego. - Czy mogą bezkarnie biesiadować po nocach, wrzeszczeć pod naszymi oknami i tłuc butelki?
Marii Bialikiewicz odbierają zdrowie samochody jeżdżące po podwórku z piskiem opon, trąbienie klaksonami i wycie alarmów.
Barbara Cetnarowska: - Nie mogę powiedzieć, żeby w Alasce codziennie były burdy, by klienci lali się i strzelali do siebie, ale ich głośne śmiechy, rozmowy i przekleństwa odbijają się echem od budynków, często do czwartej, piątej rano. Mamy już tego po dziurki w nosie. Mieszkają tu nauczyciele, lekarze, kasjerzy, księgowi, pielęgniarki, prawnicy, schorowani emeryci i małe dzieci. Mamy prawo do snu.
Zwykła złośliwość
Właściciele lokalu twierdzą, że skargi lokatorów są nieuzasadnione i wydumane przez dziesięć starszych pań, które się na nich zawzięły.
- U nas nie ma orkiestry, dyskotek ani bijatyk, a stoliki sprzed baru wynosimy o godzinie 22.00 - twierdzi Artur Laska. - Nie sprzedajemy "czaru pegeeru", tylko porządne, drogie piwo. Nikt nie pije go wiadrami i nie zbiera się tu żulia. Klienci nie przyjeżdżają autami. Przychodzą pieszo z tego i sąsiedniego osiedla Rodziewiczówny. Na małe piwko wpadają też działkowcy z Mickiewicza. Lokal stoi przy ulicy, którą latem wraca młodzież z dyskotek organizowanych nad jeziorem, chodzą tędy różne pijane lumpy, a wszystko idzie na konto Alaski.
Jan Laska rozkłada ręce: - Niektórym wszystko przeszkadza. Nawet nasz ogród, w którym fotografują się latem zagraniczni turyści i siedzą matki z dziećmi, dla których ustawiliśmy huśtawkę. Bo pod kamieniami na skalniakach lęgnie się rzekomo robactwo, a drzewka i krzewy zacieniają mieszkania, choć posadziłem je po tej stronie budynku, gdzie nie ma żadnych okien. Grill, na którym piekłem latem kiełbaskę, by gratis rozdawać ją gościom, też przeszkadzał, mimo iż był opalany gazem, a nie węglem drzewnym. Musiałem go usunąć.
Według Ryszarda Tuszyńskiego, szefa powiatowej komisji bezpieczeństwa i byłego przewodniczącego rady nadzorczej spółdzielni mieszkaniowej, powodem konfliktu jest zawiść i złośliwość.
- To jedyny porządny lokal w tej okolicy - uważa. - Ładnie tam, czysto i spokojnie. Sam czasem przychodzę do Alaski z żoną, ale nie po to, by ryczeć ludziom pod oknami. Skargi zaczęły się, kiedy właściciel wziął się za urządzanie ogródka. Kazano mu wtedy przywrócić zdeptany trawnik do poprzedniego stanu. Machnij na to ręką, Jasiu - poradziłem mu. - Nawieź z powrotem gruzu, śmieci i psich odchodów, niech będzie, jak chcą mieszkańcy. Ale on nie dał za wygraną.
Komu to przeszkadza
Opinię Tuszyńskiego potwierdza Jan Pszczoła, lokator budynku sąsiadującego z Alaską.
- Mnie tam bar nie przeszkadza - mówi. - Wojują z nim tylko panie, które nie chcą, by ich mężowie przychodzili tu na piwo. Mam listę stu osób z osiedla, które są za utrzymaniem tego lokalu. Jak pokazałem ją na zebraniu rady osiedlowej, to damski komitet protestacyjny przestał mi się kłaniać.
Barbara Cetnarowska jest oburzona: - Stronę właścicieli lokalu trzymają ci, którzy od lat topią w Alasce swoje troski. A matki z dziećmi powinny chodzić do parku albo do kina, a nie do knajpy. To nie jest żaden argument dla utrzymania tam wyszynku. Mam listę 70 osób, którym Alaska przeszkadza.
Zerwany rozejm
Dotąd lokatorzy zawieszali broń na zimę. W tym roku zerwali jednak rozejm, bo 13 stycznia dowiedziel się od burmistrza, że właścicielowi Alaski kończy się ważność koncesji na sprzedaż alkoholu. "Warunkiem wydania zezwolenia na wyszynk jest między innymi przedłożenie pozytywnej opinii spółdzielni mieszkaniowej i gminnej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych" - poinformowała Jolanta Barska, wiceburmisrz Nysy.
- Zrobimy wszystko, by alkoholu tu więcej nie było - zapowiada Barbara Cetnarowska. - Ktoś musi w końcu zareagować na nasze pisma.
Zareagował Henryk Dziadkowiak, kierownik administracji w spółdzielni mieszkaniowej, któremu osiedlowa wojna od dawna psuje samopoczucie. Będąc jeszcze radnym poprzedniej kadencji samorządu, chciał zażegnać konflikt, więc złożył wniosek o ograniczenie działalności Alaski do 22.00. Nie rozwiązało to problemu.
- Dla świętego spokoju rada osiedlowa i rada nadzorcza kilka dni temu wystosowały do burmistrza pismo, że nie zgadzają się na wydanie nowej koncesji panu Lasce - informuje. - Rada miejska, do której należy decyzja, powinna je uwzględnić.
- Podpisałem długoterminową umowę z browarem - martwi się Jan Laska. - Jeśli nie będziemy mogli sprzedawać piwa, to splajtujemy, bo nie zarobimy na ciastkach i lodach na utrzymanie lokalu. Zatrudniamy pięć osób. Chciałem oddzielić bar od bloku ekranem dźwiękochłonnym, ale lokatorzy nie wyrazili zgody. Proponowaliśmy im wstawienie na własny koszt okien dźwiękoszczelnych, co też zignorowali.
- Okna już dawno powymienialiśmy na plastikowe i nie potrzebujemy łaski pana Laski - mówi Barbara Cetnarowska. - Nie będziemy się dusić, zamykając je w upalne letnie noce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska