Pies czekał na pomoc w męczarniach

Redakcja
Potrącony kundelek miał pęknięty kręgosłup i złamany ogon, który   ostatecznie trzeba było amputować. Dzięki pomocy lekarzy i uporowi pani Renaty zwierzę powoli                       wraca do zdrowia.
Potrącony kundelek miał pęknięty kręgosłup i złamany ogon, który ostatecznie trzeba było amputować. Dzięki pomocy lekarzy i uporowi pani Renaty zwierzę powoli wraca do zdrowia. Paweł Stauffer
Potrącony w Luboszycach bezpański pies kilkanaście godzin czekał w polu na pomoc, choć powinien mu jej udzielić weterynarz opłacony przez gminę. W końcu Opolanka na własny koszt wezwała lekarza. Teraz zamierza donieść na opieszałych urzędników do prokuratury.

- Usłyszałam huk, a później rozpaczliwy skowyt psa. Myślałam, że jest już po nim - wspomina Renata Dąbrowska-Leśniak z Luboszyc, która znalazła zwierzę. Kierowca nawet się nie zatrzymał. - Zakrwawiony psiak siedział na poboczu. Widziałam, że cierpi.

Pani Renata zaczęła szukać pomocy dla rannego zwierzaka. Zadzwoniła do gminy Łubniany, w której leżą Luboszyce. - Powiedziałam, że znalazłam psa, który pilnie potrzebuje pomocy. Pan, z którym rozmawiałam stwierdził, że za kilka godzin przyjedzie hycel i zabierze go do schroniska. Osłupiałam, bo zwierzę, które w każdej chwili mogło umrzeć potrzebowało lekarza, a nie hycla - opowiada przejęta.

W urzędzie kobieta niewiele wskórała dlatego na własną rękę zaczęła szukać pomocy dla cierpiącego kundelka. Od jednego z lekarzy dowiedziała się, że gmina musi mieć podpisaną umowę z weterynarzem na wypadek sytuacji takich jak ta.

- Mijały kolejne godziny a ja byłam zupełnie bezradna. Ostatecznie pan z gminy pojechał na miejsce, zobaczył, że pies faktycznie tam jest i na tym się jego rola skończyła. W końcu udało mi się wymusić od niego numer do kliniki, z którą podpisali umowę. Płakałam do słuchawki i błagałam panią doktor, żeby przyjechała. Powiedziała, że wyśle ambulans, ale musi mieć zlecenie z gminy.

Opolanka opowiada, że na miejsce ostatecznie pojechał technik, który spłoszył psa. Kobieta musiała w tym czasie pojechać do pracy, ale była z nim w kontakcie telefonicznym. - Technik stwierdził, że pies mu uciekł a on nie ma prawa wejść na obcą posesję. To był opuszczony dom bez ogrodzenia, ale widocznie nie zależało mu na tym, żeby pomóc, tylko, żeby odepchnąć od siebie problem - mówi rozgoryczona. - Jeszcze raz zadzwoniłam do gminy, ale usłyszałam, że niepotrzebnie narobiłam szumu, bo skoro pies uciekł, tzn., że był w niezłej kondycji.

Pani Renata ponownie skontaktowała się też z lekarzem najmowanym przez gminę. Mówi, że obiecał jej, że jeszcze raz wyśle ambulans, jeśli kobiecie uda się znaleźć psa. - Skończyłam szybciej pracę i pojechałam go szukać. Był dosłownie kilka kroków od miejsca, w którym zostawił go technik. Zakrwawiony, w zimnie i na błocie - relacjonuje.

Dochodziła godz. 20, a telefon pogotowia weterynaryjnego nie odpowiadał. Wiktor Jezierski, pełnomocnik gabinetu weterynaryjnego Doggy Dream, z którym ma podpisaną umowę gmina Łubniany, twierdzi, że w przypadku bezdomnych zwierząt lekarz i tak nie mógł przyjąć zgłoszenia od prywatnej osoby.

- Gmina zastrzegła, że mamy podejmować interwencje tylko na jej zlecenia i tego musimy się trzymać - przekonuje. - W tej sprawie dostaliśmy jedno zlecenie, około południa, ale pies uciekł. Lekarz z technikiem nie mogli przez godzinę uganiać się za nim po polu. W końcu pan z gminy stwierdził, że mogą odjechać - relacjonuje.
Pani Renata nie mogła dłużej patrzeć, jak piesek cierpi dlatego późnym wieczorem (wypadek zdarzył się rano) zadzwoniła do kliniki przy ul. Wiejskiej w Opolu i własnym samochodem przywiozła lekarza. - Dopiero on po kilkunastu godzinach cierpienia pomógł psu (zwierzę miało pęknięty kręgosłup i złamany ogon - przyp. red.) - mówi rozgoryczona. - Poinformowałam o sytuacji gminę, ale urzędnik stwierdził, że skoro na własną rękę wezwałam pomoc, to mam za nią zapłacić z własnej kieszeni.

W gminie Łubniany słyszymy, że urzędnicy jeszcze raz przeanalizują sytuację i wyciągną wnioski na przyszłość.

- Może należało wezwać policję i w jej asyście wejść na posesję, na której schował się pies? - zastanawia się Sebstian Kansy z tamtejszego urzędu. - Pani, która zgłaszała sprawę zleciła pomoc lekarzowi, z którym nie mamy podpisanej umowy, dlatego nie możemy mu zapłacić. Kompromis z naszej strony jest taki, że kiedy pies wyzdrowieje na nasz koszt możemy przewieźć go do schroniska - proponuje.

Pani Renata wyliczyła, że leczenie psa może ją kosztować nawet ponad 2 tys. złotych. Do gminy ma żal, że nie była w stanie zapewnić cierpiącemu zwierzakowi pomocy, a teraz nie poczuwa się nawet do tego, żeby zapłacić lekarzowi, który go uratował.

- Gdyby nie doktor Kowalczyk i doktor Lustig, to ten pies skonałby w męczarniach - mówi i dodaje, że zamierza zawiadomić prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. - Przecież to, co zafundowali temu psiakowi urzędnicy to nic innego jak znęcanie się nad zwierzakiem - uważa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska