Plan Boga był bezbłędny

Fot. Wojciech Nowicki
Fot. Wojciech Nowicki
Z ojcem Joachimem Badenim, dominikaninem z Krakowa, rozmawia Danuta Nowicka

- Nigdy nie żałował ojciec decyzji wstąpienia do zakonu?
- Żałowałem jedynie, że nie wstąpiłem wcześniej. Ale dzisiaj już doskonale rozumiem pojęcie "kairos" - czas Boga. Wszystko dzieje się w swoim czasie.
- Zakonnik nie wie, co to radość bycia mężem, ojcem, uprawianie interesującego zawodu...
- Po wstąpieniu do klasztoru, szczególnie że byli to dominikanie, rozwinąłem się jako osobowość, a to przecież najważniejsze. Poza tym wątpię, czy sprawdziłbym się w roli sędziego czy adwokata. Na prawie miałem słabe stopnie, a teraz ludzie pytają - "Co ojciec profesor raczy wykładać?". Oczywiście nie jestem żadnym profesorem. Daje o sobie znać mądrość Boża.
- Pan Bóg jedynie ojcu pomaga. Bez przygotowania trudno byłoby występować podczas konferencji.
- To przygotowanie polega głównie na znajomości Pisma Świętego i darze widzenia. Typowo neoplatońskie podejście.
- Jest ojciec kimś w rodzaju guru w krakowskim klasztorze dominikanów.
- Rzeczywiście tak mnie nazywają. Pewno ze względu na fascynację Pismem Świętym i św. Augustynem, a swojego czasu buddyzmem i Mistrzem Echartem.
- Porzucił ojciec krainę komfortu na rzecz ubogiego życia...
- Końcem komfortu była dla mnie wojna. Wszystko straciłem. A w zakonie - jest łazienka, jedzenie - raz lepsze, raz gorsze, ale jest - dobre towarzystwo, duża solidarność. Proszę mi powiedzieć, jaka solidarność istnieje w kamienicy?
- Za klasztornym murem nie ma żadnych negatywnych emocji?
- Jest nas około setki, więc pewno nie o wszystkim wiem, ale obserwuję nasze spotkania w chórze, w refektarzu czy podczas rekreacji i nie dostrzegam antagonizmów. Owszem, występuje duża różnica pomiędzy dawnym a młodym pokoleniem. Brak styczności świadomości człowieka dwudziestoletniego i dziewięćdziesięciopięcioletniego, takiego, jak ja.
- Ojciec sobie z tym radzi.
- Bez najmniejszych problemów. A czasami leczę. Również starszych.
- W jaki sposób?
- Przyszedł do mnie zrozpaczony człowiek. Umierała mu żona. "Co mam robić?" - zapytał. "Proszę sobie uświadomić, że Duch Święty jest prawdziwym pocieszycielem" - przypomniałem. Odszedł uspokojony, co dowodzi, że trzecia osoba boska przemawia nie tylko za pośrednictwem biblijnej oślicy, ale i dominikanów. Ciągle w nas za mało wiary, a to jedyna rzeczywistość, o którą warto się starać. Innym proponuję, by wygodnie usiedli, zrelaksowali się - przed Panem Bogiem, który jest przede wszystkim ojcem, nie trzeba od razu klękać - i uważnie wsłuchali się w słowa "Pokój Pański niech zawsze będzie z nami". Potem odmawiam modlitwę.
- Tylko tyle?
- Tylko.
- Proszę opowiedzieć o własnej rodzinie.
- Staram się omijać te arystokratyczne historie, są zupełnie nieciekawe. Ludzie nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że życie wyższych sfer było skromne, a wychowanie często spartańskie.
- U Badenich także?
- Niestety nie. Byłem sam, brat zmarł na dyfteryt w 28. Był piękny, odnosiło się wrażenie, że nie należy do tego świata, miał zaledwie dwa lata, podczas gdy ja cztery. Ojciec zmarł niedługo potem. Zostałem sam, więc matka chuchała i dmuchała i nieprawdopodobnie mnie psuła. Przekroczyłem już sześćdziesiątkę, kiedy zapytała: "Pamiętasz, jak dałam ci kiedyś klapsa?", uważała bowiem, że najmniejsze gesty wrogości były niewybaczalne. Oczywiście pamiętałem doskonale, słyszałem nawet plaśnięcie w gołą pupę i to, że darłem się wtedy wniebogłosy, ale po raz pierwszy w życiu mamę okłamałem. Nie chciałem, by było jej przykro.
- Matka, Alicja Habsburg, z domu Ancarcrona, była Szwedką, ale czuła się Polką.
- Do tego stopnia, że porzuciła luteranizm i przeszła na katolicyzm. Ojca poznała przed I wojną w Sztokholmie, na słynnym Balu Amarantowym. Ludwik Badeni był wówczas radcą poselstwa austriackiego w Szwecji, zaś ona znaną nordycką pięknością. Przystojny kawaler wiedząc, że panna przepada za jazdą końską, spytał, bo kiedyś młodzi rozpoczynali znajomość od rozmowy, o galop na lodzie, ona z zapałem opowiedziała o specjalnych podkowach, nabijanych gwoździami. Tak to się zaczęło.
- Po śmierci ojca matka zdecydowała się powtórnie wyjść za mąż.
- Długo się wahała. Do dziś widzę, jak w Zakopanem chodzi po pokoju i mówi do siebie "To get married or not to get married?" - "Wyjść za mąż czy nie wyjść za mąż?". Jako dziecko odebrałem, jakby zadecydował argument, że jeśli wyjdzie, ktoś będzie kupował bilety podróżne, bo to zajęcie sprawiało jej kłopot.
- Ojczym pasierba nie rozpieszczał?
- Niestety, często dawał prezenty i bardzo psuł. Wychowanie pozostawił matce, sam nigdy niczego nie wymagał. Nie robił najmniejszej różnicy pomiędzy mną a własnymi dziećmi, a teść mojej matki, kandydat do tronu polskiego, książę admirał Karol Stefan, codziennie po południu przychodził do mnie w towarzystwie lokaja. Zdejmował pelerynę admiralską, siadał na podłodze i bawił się klockami...
- Krótko mówiąc - po okresie sieroctwa nastąpił happy end?
- Niekoniecznie. Wolałem życie w Busku, w majątku ojca, na wielkich przestrzeniach ukraińskich, w zamku otoczonym rozległym parkiem, gdzie mogłem wspinać się na drzewa. W Żywcu, majątku ojczyma, mieszkali jego brat, książę i księżna, mama nie czuła się u siebie. Przy stole panowała sztywna atmosfera, rozmawiało się czterema językami. Księżna, pochodząca z toskańskiej linii Habsburgów, z synami mówiła po włosku i niemiecku, ze mną po angielsku. Tylko jedzenie było polskie.
- Należy się domyślać, że bardzo różne od klasztornego?
- Z tym tutaj nie miało nic wspólnego. Ale podczas gdy do stołu w Żywcu zasiadało od pięciu do siedmiu osób, u dominikanów stołówka przeznaczona jest dla stu.
- Pamięta ojciec przyjęcia?
- Chrzest mojej siostry. Matką chrzestną była królowa Hiszpanii Maria Krystyna, o ojcem poseł hiszpański. Wspaniały stół, stara srebrna zastawa... Nieważne, zmieńmy temat...
- Ojciec sam zdecydował się na studia prawnicze?
- Wybrał je stryj, Stanisław Badeni, ponieważ w rodzinie Badenich wszyscy byli doktorami prawa i studiowali na UJ-ocie. Jeśli w Austrii ktoś zdał 8 klas gimnazjum i studiował prawo na celująco, z Wiednia przyjeżdżał delegat i przyznawał "Promocja auspicis Imperatoris" - promocję pod auspicjami cesarza. Tego zaszczytu dostąpił dziadek, jego brat, marszałek Badeni i syn marszałka, sędzia. Jako pierwszy się wyłamałem.
- Ze względu na nazwisko, koligacje i majątek musiał ojciec być znakomitą partią...
- W nikim się jednak nie zakochałem. Wprawdzie pozostawałem pod urokiem wielu koleżanek, ale dziewczyny były wówczas porządne i nie uważało się, że bycie razem to spanie razem. Oczywiście młodzi postępowali śmielej niż za czasów mojego ojca, kiedy to chłopcy musieli chodzić na przystanki dorożek, by zobaczyć, jak panny, wsiadając, unoszą rąbek sukni i obnażają kostkę. Nie wmanewrowałem się w małżeństwo, w związku z czym nie doszło do katastrofy.
- Małżeństwo nazywa ojciec katastrofą?
- Przy moim trybie życia... Nie ukrywam, że byłem wtedy płochy, jednego dnia płonąłem zachwytem do ledwo co poznanej dziewczyny, a następnego przenosiłem swój zachwyt na inną. Wschody i zachody słońca oglądałem w krakowskim Feniksie, tańcząc fokstroty i opróżniając butelki, co nie znaczy, że zalewałem się w trupa.
- Być może na co dzień mając do czynienia z matką, podświadomie szukał ojciec ideału, a ten okazał się nieosiągalny.
- To prawda, codziennie pobierałem lekcje estetyki. Poza tym może już miałem świadomość, że idea kobiety jest wszechobejmująca, a ona sama z czasem staje się jednym z konkretów.
- Jak powstała myśl o wstąpieniu do zakonu?
- W ogóle nie powstała. Zaczęło się fascynacją. 20 czerwca 1938 roku - jakżebym mógł zapomnieć tę datę! - wybierałem się do nocnego lokalu we Lwowie, ale tym razem do niego nie dotarłem. Od alabastrowej figury Matki Boskiej, w XIX wieku ufundowanej przez jedną z moich ciotek, poszło delikatne dotknięcie na plecy. Jeszcze dziś je czuję, choć minęło ponad 60 lat.
- Pamięta ojciec dzień ślubów zakonnych?
- Doskonale.
- Nie towarzyszyły temu żadne wątpliwości?
- Żadne.
- Nie żałował ojciec życia świeckiego?
- Wszystko zabrali bolszewicy. Nie było czego żałować.
- Nie mówiliśmy o wojnie.
- Wiadomość o tym, że Niemcy szykują się do napaści na Polskę, zastała mnie u siostry matki, ukochanej ciotki Very, w jej pięknym siedemnastowiecznym dworze pod Sztokholmem. Znakomicie bawiłem się na przyjęciu u Weenergrena, nazywanego królem zapałek, kiedy nadeszła wiadomość, że Niemcy przygotowują się do ataku na Polskę. Byłem pod Narwikiem, w Rumunii, Jugosławii, Grecji, we Francji. Nic wielkiego...
- Mając taką wpływową rodzinę, mógł ojciec łatwo się wybronić przed wcieleniem...
- Poszedłem na ochotnika, nie mogłem przecież stchórzyć, tchórzostwo nie jest rozwojowe. Ale naprawdę nie warto o tym mówić; pracowałem głównie w sztabie jako tłumacz z angielskiego, niemieckiego i francuskiego, nigdy na linii frontu. Wszystkie polskie matki miały trudniejszą sytuację od mojej. Czułem się zdecydowanie bezpieczniej niż warszawiacy podczas powstania.
- Mundur zdjął ojciec z ulgą czy z żalem?
- Ani jedno, ani drugie. Przyjąłem to jako fakt.
- Utrata majątku była ciężkim przeżyciem?
- Dla mnie - wcale. Inaczej dla matki. Każda kobieta pozbawiona kuchni i biżuterii jest zmartwiona, a ona miała klejnoty, które Napoleon dał swojej Marii Luizie za urodzenie Króla Rzymu, "Orlątka". Diadem, kolie i kolczyki z brylantów i szmaragdów. Część musiała sprzedać podczas wojny. Trzeba było z czegoś żyć.
- Po wojnie wybrał ojciec zakon dominikański. Dlaczego?
- Do dominikanów poprowadziła mnie we Lwowie Matka Boska.
- Ojciec mówi o Matce Boskiej jak o troskliwej znajomej.
- Bo opiekowała się mną bardzo dyskretnie. Wolałbym, żeby okazała się bardziej bezpośrednia, ale Ona nigdy nie psuje swoich wychowanków. Nie stosuje także nakazów i zakazów, ale też stara się, by nie zdarzyło się im coś groźnego.
- Nigdy nie przeżywał ojciec wątpliwości?
- Nigdy. Wiem, że Bóg jest obecny - tu, na Stolarskiej, na Studenckiej i wszędzie indziej. To bardziej oczywiste niż rzeczy materialne.
- Wydawałoby się, że każdy ma chwile zwątpienia.
- Bardzo mi żal takich ludzi i jestem przekonany, że mają znacznie większe zasługi ode mnie, ponieważ z wielkim trudem muszą pokonywać wątpliwości. Trzymając kielich podczas mszy św., nie mam cienia wątpliwości, że to ciało i krew. Zawsze widzę silny, oślepiający blask, bez względu na samopoczucie. To ciąg dalszy planu Matki Boskiej.
- To doznania mistyczne, dostępne wybranym...
- Myślałem, że wszystkim księżom. Niedawno dowiedziałem się jednak, że jest
inaczej. Nic dziwnego, że niektórzy z pośpiechem, bez należnego szacunku przesypują hostie z puszki do puszki. I że mamy skandale z księdzem Jankowskim czy biskupem Paetzem w roli głównej.
- Ojciec obu bezwzględnie potępia?
- Potępiam także postawę biskupów. Pamiętam, w wojsku żołnierze chodzili na dziewczyny. Oczywiście grzech, ale była wojna. Żony nie było, rodziny też nie, szukali przynajmniej namiastki kobiecości. To mnie nie gorszyło. Natomiast reakcja na molestowanie Paetza... Proszę wyraźnie napisać - jestem bardzo zgorszony. Nie zapomnę także takiej sceny: we trzech jedziemy do innego klasztoru. Las, zimno, mżawka, a pod lasem tirówka, na oko nastolatka, maksymalnie rozebrana, żeby pokazać towar. Zajechaliśmy na kolację i duchową rozmowę z zakonnicami. Jak pani myśli, gdzie był w tym czasie Pan Jezus? Bo ja, że z tą dziewczyną, bez względu na to, czy ona o tym wie, czy nie wie. To ona jest nieszczęśliwa.
- Czego ojcu brakuje w klasztorze?
- Przestrzeni, szczególnie teraz, kiedy rzadko wychodzę. To nawet nie ograniczenie klasztorne, to wiek. Już nie jeżdżę do Lasku Wolskiego, kondycja fizyczna znacznie słabsza, inaczej niż umysłowa. Czasem ciąży niedostatek jedzenia; tylko dwa dni w roku wstajemy od stołu syci. Ale prawdziwie dotkliwą ofiarą jest brak czułości. Czułej, kobiecej obecności.
- Często klasztor porównuje się do rodziny...
- To raczej oddział. Wiem, byłem przecież w wojsku. W I strzeleckiej kompanii I oułku czuliśmy się nawet lepiej.
- Wyzbył się ojciec wielu rodzinnych, cennych pamiątek, ale zachował książkę Tolkiena...
- Były lata, kiedy "Władcę Pierścieni" czytałem codziennie, choćby kilka stron. Byłem pod wrażeniem atmosfery innego wymiaru rzeczywistości, która jest odbiciem realnej - skandynawskiej, angielskiej czy francuskiej. Tolkienowska magia potwierdza prawdziwość świata chrześcijańskiego. Tak jak w nim jest tu temat wierności, miłości nadrzędnej, walka dobra ze złem ubogimi środkami, nieraz przez ludzi niepowołanych i zbyt słabych.
- Czyim odbiciem są orkowie?
- Niech pani spojrzy na niektóre gwiazdy rocka z irokezami, w dziwacznych strojach, ze wszystkimi wynaturzeniami. Takim orkiem jest choćby Michael Jackson. Niestety, ludzie to akceptują. Nie rozpoznają diabła, który z brzydoty potrafi zrobić atrakcję, a z narkomanii coś pociągającego.
- Co ojciec by zmienił, gdyby Bóg pozwolił dokonać korekty życia?
- Nic. Kompletnie. Plan Boga jest bezbłędny. Trzeba przyjąć to, czego dokonał, nawet z ludzkim błędami. Nie bez powodu mówi się - "błogosławiona wina".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska