Policjanci z Kędzierzyna-Koźla skazani. Sąd dał wiarę człowiekowi z wyrokami

fot. Daniel Polak
Starszy sierżant Sebastian Zając i sierżant Janusz Dziuba.
Starszy sierżant Sebastian Zając i sierżant Janusz Dziuba. fot. Daniel Polak
- Nie mamy żadnego wsparcia w walce z bezprawiem - mówią starszy sierżant Sebastian Zając i sierżant Jakub Dziuba. Policjanci dostali dwa lata więzienia w zawieszeniu, bo sąd dał wiarę oskarżeniom Dariusza M., którego wcześniej zatrzymali, gdy się awanturował.

Ulice Młynarska, Portowa, Żeglarska. Tu policji po prostu się nienawidzi. Na pytanie, dlaczego, chłopaki z bramy błądzą wzrokiem. Nienawidzi się i już.
- A teraz, jak Darek wykręcił gliniarzy, pokazał, że mu tu rządzimy - uśmiecha się szyderczo jeden z młodzieńców.

Historia zaczęła się w sierpniu 2006 roku. Zza baru "Tawerna" wyszło dwóch podchmielonych panów. Przystanęli za knajpą, przy ulicy Jasnej. W uliczkę wjechał radiowóz.

- Rzucali w naszą stronę przekleństwami. Musieliśmy interweniować - opowiada sierżant Jakub Dziuba z kozielskiego komisariatu, jeden z dwóch skazanych policjantów.

Musieli, bo ich zdaniem glina powinien mieć poważanie i nie można tak mu po prostu pluć na mundur. Koźle Port to najbardziej niebezpieczne osiedle w Kędzierzynie-Koźlu i jeśli nie jesteś twardy, to cię tu zniszczą - mówią ludzie.
Sierżant Jakub Dziuba i jego kolega z patrolu, starszy sierżant Sebastian Zając chcieli uspokoić pijaną dwójkę. W takim wypadku najpierw trzeba wylegitymować awanturników. Szybko się jednak zorientowali, że łatwo nie pójdzie. Bardziej krewki z biesiadników, Dariusz M., drwił z policjantów.

- Głuchy jesteś? - rzucił do sierżanta Dziuby, kiedy ten po raz kolejny pytał go o miejsce zamieszkania, a zamiast tego słyszał tylko nazwisko i to, że M. nie ma przy sobie dokumentów.

Dariusz M. o tym, że tak się zachowywał w stosunku do funkcjonariusza, szczerze opowiedział potem przed sądem. Sędzia w uzasadnieniu wyroku wytłumaczył, że M. po prostu... stracił cierpliwość.

Nie jadę z wami, gliniarze
Obrażany policjant wyszedł z radiowozu. Chcąc wsadzić pijanego do samochodu, złapał za go rękę. Dariusz M. nie miał jednak ochoty nigdzie wsiadać, zaczęła się szarpanina, obaj się wywrócili.

Wersja poszkodowanego, przyjęta przez sąd: sierżant Jakub Dziuba uderzył w twarz mieszkańca Portu, po czym obaj się przewrócili.
- Bzdura - złości się Dziuba. - On się na mnie zamachnął, stawiał opór, wywróciliśmy się obaj. Pomógł mi Sebastian i za chwilę ten awanturnik już miał założone kajdanki. Wsadziliśmy go do wozu, żadnego bicia nie było - zarzeka się.
W sytuacjach, gdy "słowo jest przeciwko słowu", czyli jak w tym przypadku, jeden człowiek twierdzi, że został pobity przez drugiego, a ten mówi, że tego nie zrobił, decydujące znaczenie mają wyniki obdukcji lekarskiej. Sądowi nie były jednak potrzebne. Uwierzył mieszkańcowi Portu.

Funkcjonariusze postanowili zatrzymanego zawieźć go do kozielskiego komisariatu, by tam przebadać go alkomatem i sprawdzić jego dane, których nie chciał ujawnić.

- Kiedy ruszyliśmy, facet się rozbeczał i powiedział, że pracuje na barkach i jutro wypływa w rejs. I że jak go "zwiniemy", to straci robotę - opowiada sierżant Zając. - I to był nasz błąd, bo zwyczajnie żal nam się zrobiło człowieka.

Bo awanturował się, ale jednak okazał skruchę. Ludziom czasem odbija po wódce, ale każdy boi się utraty pracy. Zmądrzał - myśleli policjanci. Uznali, że wystarczy surowy mandat. W końcu stanęło na stu złotych za odmowę podania danych.
Zaraz mieli go wypuścić. Ale w okolicy kręciła się grupka podchmielonych osób. Żeby nie wywołać jakiejś kolejnej awantury przy wypuszczaniu go z radiowozu, postanowili pojechać trochę dalej.

- Chcieliśmy go wysadzić koło sklepu "Lewiatan", kilkaset metrów od miejsca, gdzie go skuliśmy.
Ale i tam przesiadywali jacyś młodzi ludzie. W końcu zatrzymali się koło Kanału Gliwickiego. Tam wypisali mu mandat i zdjęli kajdanki.
- Zaproponowaliśmy, że odwieziemy go do domu, ale nie chciał. To odjechaliśmy, zostawiając go w spokoju - opowiadają policjanci.

Chwilę później Dariusz M. zadzwonił na komisariat i zgłosił, że został pobity przez patrol policyjny, kilkakrotnie zaatakowany gazem i wywieziony do lasu.
Przy kanale, gdzie się zatrzymali, faktycznie rośnie las.

Pana M. trzeba przeprosić
Dariusz M. złożył skargę, potem zgłosił się do niego policjant z wydziału wewnętrznego (tzw. policja w policji), następnie sprawę przejął prokurator, po nim sąd. Proces trwał ponad dwa lata, niedawno zapadł wyrok: "Funkcjonariusze, działając wspólnie i w porozumieniu, przekroczyli dozwolone uprawnienia w zakresie legitymowania i zatrzymywania osób (...)".

Według kozielskiego sądu mimo podania przez Dariusza M. danych personalnych policjanci bezpodstawnie zatrzymali mieszkańca Portu. St. sierżant Sebastian Zając kilkakrotnie miał używać wobec niego gazu.

"(...) zaś Jakub Dziuba przed nałożeniem kajdanek stosował względem pokrzywdzonego przemoc fizyczną w postaci przewrócenia, a następnie wywieźli zatrzymanego samochodem służbowym na parking położony poza terenem miasta (...). Zdaniem sądu mieli go jeszcze poniżać przy zdejmowaniu kajdanek" - brzmi dalsze uzasadnienie wyroku.

Sąd skazał obu policjantów na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy. Wyrok oznacza wydalenie ze służby. Policjanci mają też przeprosić Dariusza M. Na razie wyrok jest nieprawomocny, bo policjanci złożyli apelację. Kolejna rozprawa za miesiąc.

Dariusz M. nie mieszka już w Porcie, odnaleźliśmy go w Śródmieściu. Jego ojciec zaznacza, że Darek wyprowadził się, bo miał dość nękania policji.
- Zapadł wyrok w tej sprawie? Nic nie wiedziałem - zarzeka się pan Darek. - Skazani? O! To teraz wynajmę może jakiegoś adwokata i zażądam odszkodowania. Bardzo się cieszę z takiego orzeczenia sądu.

Przyznaję, był wjazd na chatę
Zanim zapukaliśmy do wynajmowanego przez niego mieszkania, sprawdziliśmy, czy człowiek, któremu sąd uwierzył w każde słowo wypowiadane przeciwko policjantom, wchodził kiedyś konflikt z prawem. Okazuje się, że M. ma na koncie kilka wyroków, między innymi za włamanie i groźby karalne, w tym za tzw. "wjazd na chatę".

- A to taki Cygan się stawiał i dlatego wpadłem mu do domu - pan Darek potwierdza, że był już skazywany wielokrotnie. - Wiem, że nie jestem świętoszkiem, ale... to były błędy młodości. Zresztą, to osiedle jakoś źle na mnie działało i tamto towarzystwo.

W uzasadnieniu wyroku sądu, liczącym w sumie prawie 50 stron, czytamy: "Zachowaniem swym Sebastian Zając i Jakub Dziuba naruszyli również interes publiczny w postaci podkopania u Dariusza M. zaufania do praworządności działań organów wymiaru sprawiedliwości".
- Jak tego słuchałem, nie wierzyłem w to, że sędzia może dać wiarę takiemu człowiekowi - sierżantowi Dziubie łamie się głos.

Sędzia Igor Szwedkowicz nie brał pod uwagę przeszłości Dariusza M. Sprawdził za to, jakie opinie mieli oskarżeni w pracy. Gdy okazało się, że dobre, nie pytał więcej. Nie brał pod uwagę na przykład tego, że Sebastian Zając był stawiany za wzór policjanta. Zresztą o tym można było przeczytać w gazetach, bo Zając w ostatnim czasie dwa razy ratował życie mieszkańcom Kędzierzyna-Koźla. Raz samobójcy, którego w ostatniej sekundzie odciął ze sznura, innym razem topielca, którego z narażeniem życia wyciągał z bagna na osiedlu Kłodnica.

Po tej ostatniej akcji starszy sierżant Dariusz Zając spotkał się z ówczesnym wojewodą opolskim Bogdanem Tomaszkiem i komendantem wojewódzkim policji Bogdanem Klimkiem. Były słowa uznania, listy gratulacyjne i uściski dłoni. Komendant opolskiego garnizonu dał mu wtedy nagrodę - 900 złotych.
- Jestem dumny z takich policjantów - mówił wówczas nadinspektor Bogdan Klimek.

- Tego faceta z bagna ratowałem dokładnie dzień przed tym, jak mieliśmy tę pamiętną interwencję w Koźlu Porcie - wspomina policjant.

W sądzie był częstym gościem
Czy to prawdopodobne, że funkcjonariusz, który w piątek z narażeniem życia wchodzi do bagna, wyciąga i reanimuje przez sztuczne oddychanie nieprzytomnego człowieka, w sobotę dla zabawy katuje innego? Dla sądu to nie ma znaczenia. Podobnie jak to, że podczas trwającego prawie dwa lata procesu przeciwko powodowi Dariuszowi M. prowadzone było inne postępowanie. O to, że przy "innej okazji" M. znieważył... sierżanta Dziubę.

Dariusz M.: - Policjanci skazani?! O, to teraz wynajmę może jakiegoś adwokata i zażądam odszkodowania.

- To prawda, dostałem wyrok w tej sprawie. Ponad dwieście godzin prac społecznych. Dla mnie to dziwne, bo ja i tym razem przecież byłem niewinny. Szedłem pijany i spotkałem sierżanta Dziubę. Podszedłem do niego i wręczyłem mu tylko mój dowód, tak na wypadek, jakby znów chciał mnie przesłuchiwać. Wcale go nie obrażałem - zarzeka się Dariusz M.

Sebastian Zając jest załamany. I przekonany, że M. po raz kolejny kłamie, tym razem mówiąc, że nic nie wiedział o skazującym policjantów wyroku.
- W Porcie ta wieść rozeszła się szybko. Kiedy Jakub jechał niedawno na interwencję, już słyszał komentarze na ten temat - mówi sierżant Zając.
Postanowiliśmy sami tych komentarzy posłuchać.

- Jebać policję! Mają, kurwy, za swoje - rozemocjonowana grupka nastolatków bez skrępowania wyraża swój stosunek do stróżów prawa. - Bo tutaj my rządzimy. Rozumiesz? My! A tam za mostem, jak pojedziesz, to już jest w ogóle "meksyk".
Tutaj, czyli na ul. Jasnej, gdzie spotykamy małolatów nienawidzących policji i gdzie ponad dwa lata temu Zając z Dziubą próbowali spisać Dariusza M. "Za mostem" to z kolei najstarsza część Koźla Portu, ze stylowymi poniemieckimi kamienicami. Przed wojną były tam hotele i eleganckie restauracje. Teraz nikt obcy nie odważy się tam zajrzeć po zmroku.

- Daj dwie dychy, koleś, na butelkę, a jak nie, to ci obiję ryja - rzuca w naszą stronę pijany mężczyzna, stojący z dwoma kompanami za starym barem "Tawerna" (dziś już nieczynny). Nam udaje się uniknąć awantury, mniej szczęścia kilka tygodni temu miał Bartek z os. Piastów, który przyjeżdżał do Koźla Portu, bo miał tu dziewczynę.

Gliniarze są załamani
- Wystawali pod knajpą i zawsze chcieli drobnych. Kiedyś się wkurzyłem i powiedziałem "Wzięlibyście się za jakąś robotę" - opowiada Bartek.
Dla niego ta uwaga skończyła się złamanym nosem i końcem znajomości z dziewczyną z Portu.

Policjanci z Kędzierzyna-Koźla oficjalnie nie chcą komentować wyroku sądu. Przyznają jedynie, że współczują kolegom. Dużo więcej chcą powiedzieć "bez nazwiska".

- To skandal, co zrobiono z tymi chłopakami i w ogóle wizerunkiem policjanta - denerwuje się Andrzej z prewencji. - Teraz każdy pijaczyna, którego będziemy chcieli uspokoić, będzie mógł nas zwyzywać. A jak go weźmiemy na komendę, to powie, że to podbite w czasie bójki w barze oko to w rzeczywistości nasza sprawka.
- To dla nas wszystkich wielka porażka - Piotr, kolejny z policjantów, nie ma co do tego wątpliwości. - Teraz chłopaki jadący na interwencję boją się cokolwiek robić. Ten wyrok pokazał nam, że nie mamy żadnego wsparcia w walce z bezprawiem.
Bo górą jest człowiek, który sam przyznaje się do wielu popełnionych przestępstw, a skazanymi - policjanci, którzy narażali życie dla swojej służby. Funkcjonariusze w Kędzierzynie-Koźlu boją się, że nikt nie stanie po ich stronie. A już na pewno nie wymiar sprawiedliwości. Bo jego przedstawiciele twierdzą, że wszystko jest w porządku.

Sędzia Bartłomiej Przymusiński ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia zaznacza, że jedną z zasad procesu karnego jest tzw. zasada swobodnej oceny dowodów.

- Oznacza ona m.in. zakaz eliminowania zeznań określonych osób z góry. Okoliczność, że świadek lub oskarżony dotychczas nienagannie się zachowywali albo przeciwnie - że dotychczasowy ich tryb życia był naganny, nie może stanowić o tym, że dane zeznanie lub wyjaśnienie jest albo nie jest wiarygodne. Ocena opinii publicznej, która zawsze będzie kształtowana na podstawie szczątkowych relacji, a nie całego materiału dowodowego, jest opinią powierzchowną - tłumaczy sędzia Przymusiński. - A wszelkie wątpliwości co do prawidłowości rozstrzygnięcia sądu I instancji oskarżeni mają prawo przedstawić sądowi odwoławczemu i to wyłącznie on jest uprawniony do oceny słuszności wyroku.

- Każdy z nas ma broń, szesnaście naboi przy sobie. Jeśli oni nie będę czuli przed nami respektu, kiedyś rzucą się bandą na patrol, zabiorą pistolet. A co będzie, jak jakiś pijak zechce sobie postrzelać? Ja nawet nie chcę o tym myśleć - mówi jeden z policjantów.

Dotychczas gliniarze z Kędzierzyna-Koźla byli przekonani, że tak się nie stanie, jeśli z oprychami nie będą się cackać. Po tym wyroku część z nich najchętniej w ogóle nie wchodziłaby bandziorom w drogę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska