Polskim żołnierzom na misjach brakuje sprzętu

fot. Archiwum prywatne
W zasadzce, w której zginął kpt. Ambroziński, śmigłowce przyleciały z odsieczą zbyt późno, na dodatek nie były uzbrojone...
W zasadzce, w której zginął kpt. Ambroziński, śmigłowce przyleciały z odsieczą zbyt późno, na dodatek nie były uzbrojone... fot. Archiwum prywatne
Wojsku w Afganistanie brakuje żywności i sprzętu - powiedziała żona pochowanego 18 sierpnia kpt. Ambrozińskiego. To samo twierdzą opolscy żołnierze.

Ich zdaniem dowódca wojsk lądowych, generał Skrzypczak, krytykując głośno niekompetencję MON, ujawnił tylko czubek góry lodowej. Najlepsza wola rozbija się o wojskową biurokrację. Zaczyna się od drobnych spraw. Szefowej drużyny pielęgniarek przydzielono slipy męskie. Oczywiście od ręki przehandlowała je koledze, bo tuż za bazą wojskową w Kongu na pchlim targu można było dostać damską bieliznę w dowolnym rozmiarze.

Te slipy wspomina też weteran misji w Afganistanie: - To był jakiś koszmar. Podczas pierwszego prania rozpadały się w rękach. Pękały gumki, rozłaził się materiał. To może śmieszyć, ale proszę sobie wyobrazić żołnierza, który uzbrojony po zęby idzie w patrolu, ma oczy dookoła głowy, a myśli zaprzątnięte troską, czy slipy ma jeszcze na miejscu czy już nie.

Weterani misji bałkańskich mówią, że teraz armia jest już zupełnie inna niż ta, w której oni służyli. - Nikt nie miał doświadczenia w prowadzeniu tego typu akcji - tłumaczą. - Amerykanie walczą gdzieś na świecie nieprzerwanie od początku II wojny światowej, więc zdobywają doświadczenie i potrafią szybko reagować. My pojechaliśmy na Bałkany, mając hummery bez siatkowych osłon szyb. Po pierwszym patrolu wszystkie pojazdy były bez okien, bo stojące na poboczach dzieciaki powybijały je nam kamieniami. Dowództwu brakło wyobraźni, a swoje dołożyli politycy, wmawiając wszystkim, że jedziemy na jakąś misję stabilizacyjną, podczas gdy była to zwyczajna wojna.

W Iraku i Afganistanie było jeszcze gorzej. Żołnierze własnym sumptem obkładali samochody zerwanymi z wraków blachami i workami z piaskiem, by nie stracić nie tylko szyb, ale życia pod ostrzałem. Wojskowi biurokraci spierają się do dziś, czy transporter Rosomak jest wystarczająco dobry dla armii. Żołnierze mają gdzieś takie dyskusje. Przekonali się, że w rosomaku można przeżyć wybuch miny pułapki.

Polski żołnierz dostanie od armii wszystko, czego potrzebuje. Także manierkę i gogle. Ale lepiej, gdy przed wyjazdem na misję kupi sobie w military-shopie taką manierkę, w której woda mu się na pustyni nie zagotuje, oraz gogle naprawdę chroniące przed promieniami UV, przeciwodłamkowe i nie dające refleksów, z których cieszy się każdy snajper.

- Wojskowa biurokracja na ogół ignoruje uwagi żołnierzy w takich drobnych, wydawałoby się, sprawach jak kwestia osobistego wyposażenia - mówi żołnierz z sześciomiesięcznym stażem w Afganistanie i siedmiomiesięcznym w Kongu. - Na misję do Afryki można dostać grube skarpety, a na pustynię takie, że grzybica stóp jest pewna.

Nam przed wyjazdem dali białe maskujące kombinezony - opowiada weteran misji bałkańskich z Opola.
- Tylko że śniegu było tam jak na lekarstwo. Nikt nie chciał się wystawiać snajperowi na strzał, więc kupowaliśmy od miejscowych wełniane swetry i biegaliśmy w letnich mundurach...

- Mąż przed wyjazdem na misję musiał kupić śpiwór - wspomina pani Agnieszka, żona służącego obecnie w Czadzie opolskiego logistyka. - Ten, który dostał z wojska, był niewygodny i wielki jak pierzyna. Po prostu nie mieścił się w bagażu. A gdyby tylko mógł, to chyba kupiłby sobie inny pistolet. Na pustyni służbowy glock wciąż zacina się od piasku.

Pani Agnieszka martwi się nie tylko o bezpieczeństwo męża, ale i jego zdrowie. - Wojskowy lekarz, który się tam nimi opiekuje, jest dermatologiem. Ale to i tak lepiej niż na poprzedniej misji, gdzie mieli do dyspozycji pediatrę...

Wśród brzeskich saperów opinia jest jednoznaczna: generał Skrzypczak dotknął czubka góry lodowej.
- Nie trzeba jeździć na misje, żeby wiedzieć, że ma rację - mówią. - Tam nasi koledzy powinni mieć wszystko najlepsze i w odpowiedniej ilości. A od razu widać, że Polacy są najbiedniejsi...

- Jeśli chcą czuć się bezpiecznie, to muszą sami kupować osobisty sprzęt. Bo ten niby jest, ale jak się przyjrzeć bliżej... - dodaje oficer z brzeskiej jednostki. - Najpierw dostajemy jakąś partię sprzętu, dajmy na to butów do przetestowania. Świetnie się w nich chodzi, sprawdzają się i ktoś na górze organizuje przetarg. A po przetargu dostajemy niby te same buty, ale zupełnie innej jakości. Tak samo jest z ubraniami z oddychających materiałów - śmiejemy się, że tylko leżały na półce koło prawdziwego goretexu.

- Jeździmy na wojny w różne części świata, bo to nasza praca i możliwość zarobienia niezłych pieniędzy
- mówi logistyk z Opola. - Ale dopiero teraz generał Skrzypczak powiedział całą prawdę. Że Polska wysyła chłopaków na wojnę co prawda nie boso, ale też nie w ostrogach. Szkoda, że potrzeba było dopiero tragedii, by zaczęto o tym mówić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska