Żołnierz w spódnicy jedzie na wojnę

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Magdalena Pilor
Magdalena Pilor Archiwum prywatne
Magdalena Pilor, była korespondentka wojenna w Afganistanie, autorka książki "Jej Afganistan. Historia żołnierza w spódnicy".

- Napisałaś książkę o kobietach uczestniczących w misji wojskowej w Afganistanie. Panowie jadą tam między innymi, żeby zarobić trochę więcej niż na miejscu w armii. Motywacje żołnierzy w spódnicy są takie same?
- Kobiety po prostu w wojsku są, a skoro tak, to także jeżdżą na misję. Motywacje kobiet i mężczyzn są podobne. Chcą się sprawdzić. Często z danej jednostki jedzie cała ekipa, więc i kobiety nie chcą wtedy zostawać w kraju. Pieniądze też są ważne. Nie da się w kraju zarobić tyle co na misji. Jak ktoś może wyjechać, a potem kupić za to mieszkanie czy samochód, to korzysta. Płeć nie ma tu znaczenia. Podobnie postąpiłoby wielu innych Polaków, jakby tylko mieli taką okazję.

- Ale kobiecie trudniej niż mężczyźnie zostawić w kraju dziecko czy dzieci.
- To prawda. Może dlatego częściej spotykałam na misji mamy dzieci już odchowanych - dorastających lub dorosłych. Mówiły, że właśnie dlatego, że wyjechały, będzie je stać na zapłacenie za dobrą szkołę czy dodatkowe zajęcia dla nich. Zresztą, nie ukrywajmy, jak ktoś kilka razy wyjeżdża na misję, to w jego związku jest zwykle średnio. Dla wielu wyjazd to swoista recepta na problemy: wyjadę i nie widzę partnera ani nie słucham pretensji, z drugiej strony może bardziej się za nim zatęskni. W rzeczywistości jednak wyjazd raczej pogłębia problem, niż go leczy.

Magdalena Pilor była dziennikarką "Nowej Trybuny Opolskiej". Po raz pierwszy wyjechała do Afganistanu jako korespondentka w 2010 roku (swoje obserwacje zapisywała m.in. na blogu "Mój Afganistan"). Po powrocie i ośmiu miesiącach pobytu w kraju wyjechała ponownie. Przez rok była na misji jako pracownik cywilny wojska. Książka "Jej Afganistan. Historia żołnierza w spódnicy" jest efektem jej rozmów i spotkań z kobietami przebywającymi w Afganistanie.

- Piszesz, że "żołnierze w spódnicy" muszą przełamywać stereotypy. Które są najbardziej dokuczliwe?
- Część dowódców wciąż uważa, że trzeba kobietom udowodnić, że nie są na swoim miejscu, że armia nie jest dla nich. Pretekstem może być wszystko: trzeba przenieść jakiś sprzęt ważący 40-50 kilogramów. Kobieta często sama tyle waży. Wiadomo, że nie da rady. Słyszy wtedy nieraz: Co z ciebie za żołnierz? Chciałyście równouprawnienia, a teraz co? Faceci też są czasem za niscy i za słabi do takich obciążeń, ale ich się nikt nie czepia. Oczywiście nie wszyscy dowódcy tacy są. Podoba mi się bardzo myślenie jednego z oficerów, którego cytuję w książce: "Nie mam kobiet w jednostce, mam tylko żołnierzy". Ale generalnie kobieta na misji musi na szacunek zasłużyć.

- Za co się kobietę szanuje w wojsku?
- Za to, że wie, po co tam jest. Jak się zdarzy pani, która jedzie na misję, ale o wojskowej robocie wie mniej niż ja, cywil, to nikt jej szanował nie będzie. Ale jak kobieta żołnierz robi swoje - nie boi się pojechać na patrol, a przy tym jest dla mężczyzn kumplem z pracy, to ją zaakceptują. Czasem trzeba spać w jednej sali z chłopakami albo pójść pod męski prysznic. Bo to misja w Afganistanie, a nie hotel w Paryżu. Wiele kobiet zdaje sobie z tego sprawę, a faceci to widzą. Wtedy patrzą na nią jak na takiego samego żołnierza, jak oni. Kobieta na misji nie powinna oczekiwać, że wszyscy będą skakać wokół niej.

- Piszesz, że misja jest Polską w pigułce. Chyba nie całkiem, bo tylko tam jedna kobieta przypada na ponad 40 mężczyzn. Każda jest dla facetów superpięknością i gwiazdą?
- Kobiet na misji jest mało, więc są uważnie obserwowane. Wystarczy pójść dwa, trzy razy z tym samym kolegą na stołówkę, żeby pojawiły się komentarze, że na pewno z nim sypia. Strasznie łatwo zarobić na łatkę puszczalskiej. W Afganistanie rządzi plotka. Bywały sytuacje, że dwie osoby się polubiły. Nie robiły nic złego. Ale wystarczył sygnał wysłany przez "życzliwych" do jej męża czy do jego żony i dramat - czyli rozwód i rozwalona rodzina - gotowy. Taka sytuacja może powstać z niczego. Bo mężczyźni przychodzą do koleżanek, żeby porozmawiać o żonie, o tym, jak ciężko było na patrolu. Z chłopakami ciężko o tym gadać, bo żaden żołnierz nie chce wyjść na mięczaka. Największy komplement, jaki kobieta może usłyszeć na misji: "Jesteś prawdziwą kumpelą. Fajnie się z tobą gada". Tak przynajmniej mówiły moje rozmówczynie.

- Pewnie nie zawsze kończy się tylko na rozmowach.
- Nie zawsze. Ale to nie jest tylko problem wyjazdu na misję. Czasem w kraju wystarczy wyjazd integracyjny z firmy. Przecież nie jest tak, że każda kobieta, która wyjeżdża do Afganistanu, od razu tam kogoś ma. Zresztą, jeśli ta kobieta jest singlem, nie ma rodziny i znajdzie na misji partnera - przelotnie czy na stałe - nie krzywdzi nikogo. Ale jak mężczyzna, który z nią poszedł do łóżka, ma żonę i dwójkę dzieci, to o żadnym fair play z jego strony nie ma mowy. Tymczasem ona jest uważana za puszczalską, czasem wprost za dziwkę. Faceta nikt nie oskarży, że jest nieetyczny. Ten stereotyp jest szczególnie silny i dokuczliwy dla kobiet.

- Skoro tak, to każda kobieta jadąca do Afganistanu będzie przez męża podejrzewana o najgorsze. Często małżeństwo jest pierwszą ofiarą misji?
- Podejrzany jest także mąż, który pojechał. Ale i ten, co został w kraju w pustym mieszkaniu. Więc bywa i tak, że żołnierz - w spodniach czy w spódnicy, to bez znaczenia - wraca do domu i zastaje kaloryfer. Nie ma partnera, mebli ani pieniędzy na koncie. Nie badałam, jak duża jest skala tego zjawiska. Ale pytani przeze mnie żołnierze obojga płci byli zgodni, że powrót z misji częściej kończy się rozwodem niż decyzją o kolejnym dziecku. Problemem są nie tylko zdrady. Znacznie większym są trudności w odnalezieniu się w kraju po powrocie. W Afganistanie tęskni się za domem, w domu - za atmosferą misji.

- Dlaczego tęskni się za Afganistanem?
- Bo tam się żyje niebezpiecznie, ale łatwo. Wojsko myśli za ciebie. Troszczy się o posiłek, dając kilka dań do wyboru, zapewnia czas wolny, a raczej ogranicza możliwości jego spędzenia. Czym jest atmosfera misji, trudno wyjaśnić osobie, która tam nie była. Jeszcze trudniej, jak partnerem jest cywil, który ma mało wspólnego z wojskiem. Po prostu chce się pojechać na kolejne pół roku i wtedy często małżeństwo trzeszczy.

- Ale z tego, co piszesz, na wojnie jest i miejsce na indywidualność. Część kobiet tak przerabia mundury, żeby pokazać talię jak osa albo inne walory swej urody. Zabierają na misję depilator i tusz do rzęs.
- Kobietą jest się w środku, niezależnie od tego, czy nosi się spodnie od munduru luźno, czy opinają ciało, jakby to były legginsy. Niektórym paniom bardzo na tym zależy, żeby i w mundurze się podobać i przyciągać wzrok mężczyzn. Ale normy nie ma. Nie wolno kobiet służących na misjach pakować do jednego worka.

- Mężczyźni - zwłaszcza na drugiej, trzeciej zmianie - sprowadzają na misję dla zabicia nudy harleya, kajak albo perkusję. A kobiety?
- Czasami sukienki lub szpilki.
- Jest gdzie w tej sukience pochodzić?
- Nie ma. Nawet na dyskotekę się w sukience nie chodzi. Czasem na spotkanie z chłopakami niektóre wkładały bardziej wydekoltowaną bluzkę. Była dziewczyna, która w każdą niedzielę wkładała szpilki u siebie w campie, jak była sama, żeby sobie w nich pochodzić. Mówiła, że to jest ostatni bastion jej kobiecości i nie chce go stracić. Żołnierze są gadżeciarzami. Kobiety w armii także. Dbają, by mieć sprzączki, okulary, kamizelki taktyczne, buty, rękawiczki dobrych firm i jak najlepszej jakości, lepsze niż mężczyźni. Zgodnie z zasadą, że w wojsku po pierwsze trzeba dobrze wyglądać. Po drugie mieć kompetencje i wiedzę. Przy brakach w punkcie drugim, należy wrócić do pierwszego - te zasady wymyślili mężczyźni. Jak widać, podobnie jak w Polsce, tak i na misji kobiety są różne.
- Pozwól na pytanie śmiertelnie serio. Dosłownie. Kobiety inaczej przeżywają śmierć swoich kolegów na patrolu niż mężczyźni?
- Tak do końca nie wiem, to jest bardzo intymne i prywatne. W takim momencie wszyscy płaczą. To nie zależy od płci. Górę bierze człowieczeństwo. Śmierć kolegi, z którym było się na dwudziestym, czterdziestym i setnym patrolu - przepraszam za grube słowo - rozpierdala człowieka od środka. Jak się widzi swoich przyjaciół wylatujących w powietrze i biegnie się ich reanimować, adrenalina sięga zenitu. Całe ciało boli aż po końcówki palców. Człowiek ma ochotę krzyczeć na całe gardło i jednocześnie nie jest w stanie wydobyć dźwięku. To zawsze dotyka mocno. Nawet jeśli na naszych oczach ginie obcy żołnierz, którego nie znaliśmy. Nie wyobrażam sobie, nie mam prawa, co dzieje się w domach ich bliskich - rodziców, żon i dzieci.
- Jak kobiety radzą sobie z tęsknotą? Zwłaszcza na drugiej, trzeciej zmianie, gdy pobyt w Afganistanie trwa rok i dłużej?
- Nie ma jednego modelu. Inaczej tęskni się za rodzicami, gdy jest się singlem. Inaczej za mężem i trójką dzieci. Ale i w tym drugim przypadku jednej metody nie ma. Część osób zagłusza tęsknotę. Takie panie nie przeglądają zdjęć z domu. Jedna z moich rozmówczyń pilnowała się, by ani na tapecie monitora, ani na ścianach nie pojawiało się nic, co mogłoby przypominać o domu i ją rozkleić. Inne wieszają w swoim otoczeniu zdjęcia córek, pokazują je, opowiadają o rodzinie itd. Tęsknota najmocniej daje się we znaki w czasie świąt. Czasem wystarczy rocznica ślubu, urodziny dziecka. I daje się we znaki także mężczyznom. Wtedy idzie do koleżanki w mundurze, żeby jej powiedzieć, jak bardzo go boli, że teraz jego córeczka zdmuchuje drugą świeczkę, a jego przy tym nie ma. Nie pójdzie z tym do chłopaków. Kobiety chętniej mówią o swojej tęsknocie, ale raczej we własnym gronie. Jest ich mało, więc trzymają się razem.
- Piszesz, że kobiety w mundurach mają świetny kontakt z afgańskimi dziećmi.
- Kobiety jeżdżą na patrole, choć prawie nigdy nimi nie dowodzą. Za to często uczą chłopaków wrażliwości i na piękno krajobrazu, i na potrzeby tamtych dzieci. Pamiętają, że w kieszeni trzeba coś dla nich mieć - jakieś słodycze, maskotkę, bransoletkę, długopis. Wszystko tam jest cenne, bo te dzieci nie mają niczego dla siebie. Dosłownie. Nie tylko zabawek, także butów, i jedzenia. Nie mówiąc o pełnej rodzinie czy poczuciu bezpieczeństwa. W Afganistanie nie ma chyba ani jednego domu i rodziny, w której ktoś by nie zginął. Kobiety to wiedzą, więc jak do bazy wchodzi kobieta z dzieckiem, odruchowo szukają czegoś, co można jej dać. Kiedy jedna z Afganek pracujących w bazie była w ciąży, dziewczyny przygotowały dla jej dziecka całą wyprawkę. Znalazły ciuszki, buciki, koce itp. Zwłaszcza te kobiety, które same są matkami, są na potrzeby dzieci wyczulone.
- Do Bagram pojechała właśnie ostatnia zmiana opolskich logistyków. Będą likwidować bazę i zwozić sprzęt do kraju. Polska misja w Afganistanie dobiega końca. Co myślałaś, oglądając w telewizji ich pożegnanie?
- Byłam przerażona. Przeszkoliliśmy miejscowe wojsko i policję. Teraz oni będą odpowiadać za bezpieczeństwo. Ale tam nadal trwa wojna. Choć bardzo bym chciała, ciężko mi uwierzyć, że szybko się zakończy. Kraj jest bardzo zróżnicowany etnicznie, działają tam grupy szkolone w Pakistanie i w innych krajach. Niełatwo będzie zasypać istniejące podziały. Mam przed oczami Afgańczyka, który mówił mi wprost, że boi się wyjścia wojsk koalicji. Współpracował z nami i musi się spodziewać, że jeśli talibowie sami go nie znajdą, sprzeda go za kilkaset dolarów ktoś z krewnych. Byliśmy tam bardzo długo, więc życzę Afgańczykom, żeby mogli żyć w swoim kraju bez lęku i w pokoju. Ale trudno mi w ten pokój uwierzyć. Obawiam się, że tam nadal będą ginąć ludzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska