Pożar w Śliwicach. Tragedia była blisko

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Od lewej: Pani Urszula, pan Bronisław i pani Helena. Poszkodowani w pożarze potrzebują pomocy, bo w ogniu stracili cały dobytek.
Od lewej: Pani Urszula, pan Bronisław i pani Helena. Poszkodowani w pożarze potrzebują pomocy, bo w ogniu stracili cały dobytek. Krzysztof Strauchmann
- W jednej chwili straciliśmy dorobek życia - opowiadają ofiary pożaru w Śliwicach koło Otmuchowa, apelując o pomoc. Po pożarze domu sześć osób zostało bez dachu.

Pożar wybuchł w sobotę 15 marca o północy, prawdopodobnie od iskry, która spadła na dach. Mieszkańcy wielorodzinnego budynku już spali.

- Obudził mnie pies, ale wówczas już wszystko było w płomieniach - opowiada pani Urszula, mieszkanka parteru. - Byłam w mieszkaniu razem z matką, bratem i dorosłą córką. Wybiegliśmy na zewnątrz w nocnych koszulach. Nie było nawet czasu, żeby zabrać dokumenty.

- Trzy razy cofałem się domieszkania po wodę. Wylewałem ją na ogień i jednocześnie próbowałem dobudzić żonę - mówi pan Bronisław z I piętra. - Kiedy się obudziła, przebiegliśmy przez płonące schody. Nawet czapki nie zdążyłem zabrać. Dobrze, że się obudziliśmy, bo byłaby tragedia.

Akcję gaśnicza utrudniał silny wiatr. Dodatkowo na poddaszu spalonego domu strażacy znaleźli siedem butli z gazem, które w każdej chwili mogły wybuchnąć.

- Swoje rzeczy mogliśmy wynieść z mieszkań dopiero na drugi dzień. Były kompletnie zalane przez wodę - dodaje pani Helena.

W przedwojennym budynku spalił się dach z więźbą, zniszczone są też drewniane stropy między kondygnacjami.

Mieszkania były własnością prywatną - do gminy należy tylko 23 procent obiektu. Część lokali nie była ubezpieczona. Zdaniem burmistrza Otmuchowa Jana Woźniaka, remont domu może być nieopłacalny z uwagi na wysokie koszty.

- W kilka minut straciliśmy cały dobytek. Nie mamy gdzie mieszkać. Pierwsze dni po pożarze spędziliśmy u rodziny w sąsiedniej wsi. Nawet nie wiemy jeszcze, czy można to remontować - skarżą się mieszkańcy Śliwic, dla których władze dopiero szukają lokali zastępczych.

Ofiary pożaru potrzebują wszelkiej pomocy materialnej. Można się z nimi kontaktować telefonicznie pod numerami: 661 725 129 - p. Urszula oraz 608 402 784 - p. Beata.

Jednocześnie poszkodowani w pożarze i mieszkańcy Śliwic mają zastrzeżenia do sposobu prowadzenia akcji gaśniczej przez Jednostkę Ratowniczo-Gaśniczą z Nysy. Główny zarzut, to niepotrzebne zalanie obiektu nadmierną ilością wody, co doprowadziło do zniszczenia wyposażenia mieszkań.

Na miejsce wezwano też dwie jednostki OSP: z Otmuchowa i oddalonej o 14 kilometrów Łąki. Nie wezwano za to jednostki z sąsiednich Wójcic (3 km), choć też jest w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym.

- Powinni szybkim natarciem ugasić dach, a nie zalewać dom tonami wody - komentuje jeden z miejscowych strażaków. - Sami młodzi strażacy przyjechali. Jeden założył maskę i wszedł do domu. Po chwili wyszedł i zwymiotował. Podnośnik z Otmuchowa wezwali dopiero po naszych pretensjach. Gasili z ziemi, lali wodę na dach, ale wiatr wszystko znosił na drogę.

Nyska komenda straży pożarnej nie ma zastrzeżeń do sposobu prowadzenia akcji w
Śliwicach.

- Na miejsce zadysponowano od razu więcej sił niż przewidują procedury, a dowódca, widząc łunę, już z trasy wzywał posiłki - podkreśla kpt. Paweł Gotkowski, rzecznik komendy w Nysie. - Wezwanie OSP z dalej położonej Łąki nie miało specjalnego wpływu na przebieg akcji. Do gaszenia zużyto 25 ton wody, która posłużyła także do obrony sąsiedniego warsztatu mechanicznego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska