Przekaż 1 procent swojego podatku na Hospicjum Ziemi Kluczborskiej Św. Ojca Pio

Redakcja
Stowarzyszenie zostało powołane aby nieść ulgę w cierpieniu i bezpłatną pomoc medyczną, psychologiczną, duchową, społeczną, rehabilitacyjną oraz prawną osobom dotkniętym chorobą nowotworową w jej ostatniej fazie w ich domach oraz ich rodzinom z całego powiatu kluczborskiego.

Od początku naszej działalności a więc od 2004 roku do końca stycznia 2009 objęliśmy opieką prawie 290 chorych z całego powiatu kluczborskiego. Tylko w ubiegłym roku posługiwaliśmy 90 pacjentom. Każdy chory jest dla nas osobą wyjątkową. Staramy wsłuchać się w jego potrzeby i pomóc mu bez bólu, cierpienia, ale w spokoju i miłości dotrzeć do tej granicy, przy której kończy się życie, a zaczyna wieczność. Jesteśmy wsparciem rodziny pacjenta, często zagubionej w nowej rzeczywistości i pomagamy im przejść trudny okres choroby, a później żałoby. Szczególną troską otaczamy dzieci osierocone. Każdego roku finansujemy im bilety na dojazdy do szkół, odzież, leczenie, wsparcie psychologiczne itp.

Najważniejszymi celami opieki hospicyjnej są:

uwolnienie chorego od bólu fizycznego i psychicznego oraz innych przykrych dolegliwości mogących występować w ciężkiej chorobie,
uczynienie tego okresu życia chorego wartościowym, aby mógł godnie w otoczeniu rodziny i najbliższych przeżyć swoją chorobę,
wspomaganie najbliższych w ich wysiłkach towarzyszenia ciężko choremu,
stworzenie warunków przygotowania chorego do odejścia.

Nasz wyspecjalizowany i wyszkolony zespół hospicyjny, w skład którego wchodzą lekarze i pielęgniarki, spotyka się codziennie z cierpieniem, bólem, ale również z prośbą o pomoc wielu ludzi dotkniętych chorobą nowotworową. Każdy chory, zwłaszcza w ostatnich dniach pragnie być we własnym domu, otoczony ciepłem najbliższych, znanymi sprzętami. Kiedy chory cierpi, lub rodzina nie jest w stanie podołać obowiązkom związanym z opieką nad terminalnie chorym, wtedy my jesteśmy dla Niego i Jego najbliższych. Mieszkanie chorego, jeżeli jest to konieczne, wyposażamy w potrzebny sprzęt (specjalistyczne łóżko sterowane elektrycznie, materac przeciwodleżynowy zmiennociśnieniowy, toaletę pokojową, wózek inwalidzki lub chodzik). Jeśli zachodzi potrzeba, ustawiamy koncentrator tlenu, inhalator, ssak medyczny czy pompę infuzyjną. Nasi lekarze, pielęgniarki i wolontariusze niemedyczni starają się, by ten okres życia, który choremu pozostał, mógł przeżyć jak najlepiej. Warunkiem przyjęcia do opieki hospicyjnej jest skierowanie od lekarza ubezpieczenia zdrowotnego (lekarza szpitalnego, lekarza pierwszego kontaktu).

Nasza posługa hospicyjna nie kończy się w momencie śmierci chorego, zmienia jedynie swój wymiar oraz adresata pomocy. Rozpoczyna się kolejny etap naszej pomocy - towarzyszenie i wspieranie rodziny w okresie żałoby oraz wsparcie osieroconych dzieci.

Hospicjum domowe tworzy się po to, żeby pacjenci mogli odejść w swoim domu, wśród znajomych sprzętów, w otoczeniu najbliższych. Jednak są takie sytuacje, w których rodzina nie może w pełni otoczyć opieką chorego w domu (np. praca zawodowa) lub jeśli zespół medyczny nie jest w stanie, w warunkach domowych opanować narastających dolegliwości bólowych lub innych uporczywych dolegliwości. Wtedy pacjent kierowany jest do hospicjum stacjonarnego. Po opanowaniu bólu, lub poprawie warunków opieki w domu, pacjent może powrócić do domowej opieki hospicyjnej.

Naszym marzeniem, już pięć lat temu, było utworzenie w powiecie kluczborskim stacjonarnego domu hospicyjnego. Niestety ze względu na niewystarczającą ilość środków finansowych, musieliśmy zrezygnować z tych planów. Jednak w naszych sercach zawsze tkwiła nadzieja, ze w przyszłości uda nam się taki nasz lokalny dom ulgi w cierpieniu otworzyć.
Taki czas właśnie nadszedł. Razem ze Zgromadzeniem Sióstr Św. Elżbiety w Wołczynie (prowincja katowicka) postanowiliśmy w budynku po byłym szpitalu wewnętrznym w Wołczynie, który jest własnością Zgromadzenia, utworzyć 10-łóżkowy, pełen miłości i ciepła stacjonarny dom hospicyjny, dla wszystkich potrzebujących mieszkańców powiatu kluczborskiego. Koszt remontu i adaptacji wynosi 3,5 mln. zł.

Dlatego też w tym roku pragniemy prosić wszystkich ludzi dobrej woli, którym leży na sercu pomoc chorym i umierającym o wsparcie nas 1% podatku. Szczególnie teraz, kiedy rozpoczęliśmy kosztowny remont i adaptację budynku, każda darowizna 1% jest dla nas na wagę złota. Przekazanie 1% nic nie kosztuje, a tak wiele dla nas znaczy.

Jak ważną jest pomoc hospicyjna dla chorego i jego rodziny niech pokaże nasza poniższa autentyczna opowieść hospicyjna.

Dawanie - największym szczęściem...

Ta opowieść a raczej świadectwo z naszej pracy hospicyjnej, zostało napisane w 2006 roku na prośbę redakcji kwartalnika "Głos Ojca Pio", która przygotowywała specjalne wydanie tego czasopisma w związku z 50-leciem powstania szpitala Dom Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo, założonego przez św. Ojca Pio. Zostaliśmy zaproszeni do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie Łagiewnikach na czuwanie z Ojcem Pio. Podczas tego wspaniałego spotkania, w którym uczestniczyły rzesze pielgrzymów z całej Polski opowiadaliśmy o naszej pracy. Tam też mieliśmy okazję spotkać się i porozmawiać z ojcem Marciano Morra z San Giovanni Rotondo, który osobiście znał Ojca Pio i był jego współpracownikiem. Na pamiątkę tego spotkania ojciec Marciano wpisał się do naszej pamiątkowej księgi.

Kiedy Święty Ojciec Pio stworzył w San Giovanni Rotondo znany na całym świecie piękny i potężny szpital Dom Ulgi w Cierpieniu, podczas uroczystości jego otwarcia wypowiedział do lekarzy między innymi te słowa " To Wy otrzymaliście misję leczenia chorego, jeśli jednak do łoża chorego nie zaniesiecie miłości, to nie sądzę, by lekarstwa wiele pomogły". Te słowa przyświecają nam w codziennym kontakcie z chorym. To on jest tutaj najważniejszy. Pragniemy, aby każdy chory i jego rodzina mieli świadomość, że nie są sami w swoim cierpieniu, że zawsze mogą liczyć na nas. Nie ma chyba bardziej bolesnego doświadczenia w życiu człowieka, jak cierpienie i umieranie w samotności. Czasami dla pacjenta większym bólem niż fizyczne cierpienie, jest świadomość, że po jego odejściu rodzina zostanie całkiem sama, że jego najbliżsi będą sami w codziennych problemach. Dlatego poczucie, że są ludzie, na których można się oprzeć, na których można liczyć także w codziennych problemach - jest bardzo ważna dla chorego, łatwiej jest mu się pogodzić z cierpieniem, ze śmiercią. Relacje zespołu hospicyjnego z pacjentem są bardzo specyficzne - w pewnym momencie nasi chorzy stają się jakby członkami naszych własnych rodzin, tak bardzo wszyscy angażują się w ich sprawy. Niesamowite w naszych doświadczeniach jest to, że nie tylko my zanosimy miłość i pomoc medyczną naszym pacjentom, ale że i od nich bardzo dużo się uczymy. Hospicjum to miejsce szczególne, bo tutaj niebo styka się z ziemią. Szczególnie mocno mogliśmy tego doświadczyć posługując rodzinie Ewy i Piotra.

Trafili do nas pod koniec stycznia, kiedy stan Piotra był już bardzo poważny. Bardzo długo zwlekali z zawiadomieniem jakiegokolwiek lekarza. Bali się, że ich rozdzielą, że będzie musiał umierać w samotności, z dala od żony i ukochanych synków, Szymka i Piotrusia. Rodzina borykała się nie tylko z tragedią choroby, ale i z ogromnymi trudnościami finansowymi.

Utrzymać się z renty nie jest łatwo, więc "życzliwi" radzili żonie, by się rozwiodła i oddała męża do jakiegoś przytułku - wtedy dla siebie i dzieci dostanie jakiś zasiłek i będzie jej lżej. Postawa tej kobiety była godna podziwu - prawdziwa lekcja miłości i wierności Sakramentowi Małżeństwa: "Skoro ślubowałam, chcę być z nim do końca". Nie mając odpowiedniego sprzętu medycznego, czując się bezradną - z wielkimi oporami zgodziła się, żebyśmy przyszli z pierwsza wizytą. Wkrótce Ewa przekonała się, że nasze nastawienie jest inne, niż wszystkich osób, z którymi stykała się dotychczas, że chcemy dobra całej rodziny, że dla nas najważniejszy jest pacjent i jego potrzeby - bardzo szybko zyskaliśmy zaufanie całej rodziny. To było niesamowite, kiedy te małe dzieci (siedmio- i dwulatek) witały kogokolwiek z naszego zespołu z prawdziwą radością, wdrapywały się na kolana, "przybijały piątkę". Nasza obecność, poczucie, że mogą na nas liczyć w każdej sytuacji, że to oni są szefami tego zespołu, że ich potrzeby są dla nas najważniejsze - to dawało im wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Nauczona przez zespół hospicyjny, mając odpowiedni sprzęt, Ewa dawała sobie świetnie radę z pielęgnacją męża, a nawet z bieżącym opanowywaniem krwawień. Nie trzeba mieć wykształcenia, by być wspaniała pielęgniarką - wystarczy miłość, widzieliśmy to wyraźnie. O wiele większym problemem były sprawy życiowe: naprawa miksera, sokowirówki dzięki którym mogła robić posiłki dla Piotra (nowotwór zajął całe gardło i musiał być karmiony sondą wprost do żołądka, oddychał poprzez rurkę tracheostomijną), choćby chwilowa opieka nad dziećmi, żeby mogły wyjść na świeże powietrze. Staraliśmy się rozwiązywać wszystkie ich kłopoty. To nas wszystkich bardzo zjednoczyło, wyzwoliło ogromne pokłady dobra. Staliśmy się dla nich kimś bliskim, jak rodzina.

Największym, najpiękniejszym doświadczeniem były Święta Wielkanocy. Kilka tygodni wcześniej, Ewa podzieliła się z nami swoją troską, że nie wie, jak będą wyglądały Święta, nie była w stanie kupić nic poza masłem i chlebem. To była kropelka, która zrodziła morze dobroci: w nas wyzwolił się ogromny łańcuch solidarności. Nigdy chyba nie czuliśmy się tak szczęśliwi jak wtedy, gdy organizowaliśmy Wielkanoc dla rodziny Piotra. Otwierały się wszystkie serca. Każdy dawał, co mógł: wędliny, jajka, pieczywo, owoce, soki, odżywki dla Piotra, witaminy i zabawki dla dzieci - ogromny kosz, który w Wielką Sobotę zabraliśmy do poświęcenia. Kiedy tak staliśmy w kościele, doświadczyliśmy, jak wielkim szczęściem jest móc nieść dobro. To było cudowne uczucie w naszych sercach, patrzeć na te oczy przepełnione łzami radości: oni nigdy jeszcze takich Świąt nie mieli - a my nigdy nie byliśmy tacy szczęśliwi. Podstawowym powołaniem ludzi hospicjum jest realizowanie potrzeb pacjenta - tych, które w danym momencie są największą jego troską. A nie ulga w fizycznym bólu była dla Piotra najważniejsza: o wiele bardziej liczyło się to, że jego rodzina nie była osamotniona w zmaganiu z codziennością.

Mimo pogarszającego się stanu zdrowia, to były dla niego radosne Święta - bo i znalazł się ktoś, kto zabrał dzieci na spacer, kto posiedział przy chorym, żeby jego żona mogła iść do kościoła po kilku miesiącach. Piotr najbardziej bał się, co będzie z jego rodziną, kiedy on odejdzie - teraz wreszcie upewnił się, że są ludzie, którzy naprawdę się nimi zajmą. Odchodził spokojny, bo wiedział, że się nimi zaopiekujemy. Jeszcze kilka tygodni po Świętach mógł się cieszyć swoją rodziną. A potem - był świadomy końca. Pomogliśmy mu się przygotować na ostatnią drogę: modlitwa, kupienie garnituru, który przymierzył, zaakceptował, pożegnał się z najbliższymi, odszedł we śnie. Dziękujemy Bogu, że postawił na naszej drodze tę rodzinę: to była dla nas wszystkich ważna lekcja, ile radości może być w dawaniu; i jak wiele dobra tkwi w każdym człowieku - trzeba mu tylko pomóc to odkryć.

Pomóż nam pomagać i przekaż 1% swojego podatku na nasze Hospicjum.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska