Prześladuje mnie imię führera

fot. Archiwum
Bernard Adolf Kus przyszedł na świat w 45. urodziny Hitlera. Urzędnicy naciskali, by nosił jego imię. Ojcu udało się wywalczyć, by imię wodza III Rzeszy nadano mu jako drugie.
Bernard Adolf Kus przyszedł na świat w 45. urodziny Hitlera. Urzędnicy naciskali, by nosił jego imię. Ojcu udało się wywalczyć, by imię wodza III Rzeszy nadano mu jako drugie. fot. Mirosław Dragon
Bernard Adolf Kus urodził się w ten sam dzień co Hitler. Z tej okazji nazistowskie władze postawiły mu nawet pomnik. Monument stoi do dziś w Gliwicach.

A tak mało brakowało, żeby nie było ani pomnika, ani żadnego kłopotu. Bo Maria Kuss miała urodzić swoje bliźnięta 19 kwietnia. W gospodarskim domu w Psurowie wszystko było już przygotowane. Johann Kuss szykował się do świętowania podwójnego ojcostwa. Rankiem sprowadził z sąsiednich Sternalic akuszerkę Izydorkę, która miała odebrać poród. Ale zaczęły się kłopoty. Kobieta nie umiała urodzić. Akuszerka kazała zawieźć ją do szpitala. Johann Kuss zaprzągł konie i bryczką pognał ze swoją ciężarną żoną 15 kilometrów do Olesna. Miejscowi medycy uznali jednak, że poród będzie bardzo skomplikowany i mieszkankę Psurowa trzeba odwieźć do Śląskiej Kliniki Położniczej w Gliwicach.

W tamtych czasach nie było mowy o przewozie karetką. Johann Kuss musiał wynająć taksówkę, jedyną zresztą w mieście. Oleski taksówkarz Gustaw Sorich zawiózł kobietę do Gliwic. Poród nie był łatwy, dopiero nazajutrz Maria Kuss urodziła bliźnięta. Najpierw chłopca, a za pół godziny dziewczynkę.

Kwiaty w imię führera
Był piątek, 20 kwietnia 1934 roku. W ten sam dzień pierwsze urodziny na stanowisku kanclerza Niemiec obchodził Adolf Hitler. Narodziny bliźniąt niespodziewanie stały się wielkim świętem. Przy łóżku Marii Kuss zjawili się z bukietami kwiatów dyrektor kliniki, a nawet prezydent miasta. Przyszli nie tylko z kwiatami, ale i z pomysłem nie do odrzucenia.
- Naszą klinikę spotkało wielkie szczęście, w dniu urodzin führera urodziły się u nas bliźniaki - mówili uszczęśliwieni oficjele. - Dla uczczenia tego wspaniałego zdarzenia chłopiec koniecznie musi się nazywać Adolf.
Maria Kuss wpadła w popłoch. Dobrze wiedziała, że jej mąż nie znosi Adolfa Hitlera.
- Niemcami nie może przecież rządzić Austriak, na dodatek zwyczajny malarz pokojowy bez wykształcenia! - perorował Johann Kuss w gronie znajomych.
Matka bliźniąt odpowiedziała zatem, że musi uzgodnić imiona dzieci ze swoich mężem. Z Gliwic zadzwoniła do Psurowa. W podoleskiej wsi był wtedy tylko jeden aparat telefoniczny, w miejscowym sklepie należącym do rodziny Knopików.
- Johann, dzwoniła Maria, musisz natychmiast jechać do Gliwic! - przybiegła z wieścią właścicielka sklepu.

Zgodnie z przewidywaniami mieszkaniec Psurowa nie chciał zgodzić się na to, żeby jego syn nosił imię führera. Naciski były jednak tak duże, że w końcu przystał na to, by Adolf było jego drugim imieniem. Chłopca nazwano więc Bernhard Adolf, dziewczynkę Edeltraud.

Imię jak piętno
Pierwsze problemy z imieniem pojawiły się w 1945 roku. Po zakończeniu wojny Maria Kuss wraz z dziećmi wracała z Bawarii, dokąd uciekła przed frontem. Podała, że jest Polką spod Częstochowy. Transport jechał z Bambergu przez Czechy. Na granicy w Międzylesiu był tzw. obóz przyjęcia. Komendant sprawdzał dokumenty polskiej rodziny z Psurowa, a w nich znalazł imiona: Edeltraud, Manfred, no i ten nieszczęsny Bernhard Adolf...

Na szczęście okazał się dobrym człowiekiem: - Wiem doskonale, że pani jest Niemką i chce pani wrócić do rodzinnego domu - powiedział. Wyrobił nowe papiery ze zmienionymi imionami. Z Edeltraudy zrobił Marię, z Manfreda Józefa, a z Bernharda Adolfa - Bernarda. Z nazwiska Kussów odjął jedno "s".
Od tego czasu Bernard Kus zawsze ukrywał swoje drugie imię. Zwłaszcza w karierze politycznej. W latach 1972-1984 był posłem na Sejm (z ramienia ZSL-u), był też wójtem Radłowa, przewodniczącym rady powiatu oleskiego. Obecnie jest radnym powiatowym w Oleśnie. Na listach wyborczych zawsze widniał jako Bernard Kus.
- Kiedy kandydowałem do Sejmu, na kilku plakatach wyborczych ktoś dopisywał mi Adolfa - wspomina Bernard Kus. - To jest przecież drugie imię, a na Śląsku liczy się tylko pierwsze.

Mieszkaniec Psurowa przypomina też, że przed wojną imię to nosiło wielu Polaków, m.in. słynny aktor Adolf Dymsza czy pisarze: Adolf Dygasiński i Adolf Rudnicki.

Narodziny Edeltraudy i Bernarda Kusów nazistowskie władze uczciły pomnikiem. Pan Bernard stoi pod nim z córką Ireną.
(fot. fot. Archiwum)

Adolf pasuje mi do nazwiska
To już ostatnie pokolenie Adolfów.
- Nie spotkałam się jeszcze z tym, żeby ktoś nadał dziecku to imię - mówi Wanda Jokiel, zastępca kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Oleśnie.
Ostatnia generacja Adolfów to osoby urodzone w latach trzydziestych ubiegłego roku. Tak jak Adolf Kühnemann, prezes Konwersatorium im. Josepha von Eichendorffa w Opolu. Jest rówieśnikiem Bernarda Kusa.

- Górny Śląsk był wtedy podzielony - mówi Kühnemann. - Mój ojciec mieszkał w polskim Chorzowie, ale pracę znalazł w niemieckim Bytomiu. Długo szukał pracy, może dlatego z radości nadał mi imię niemieckiego przywódcy?
Doktor Kühnemann przypomina też, że führer był symbolicznym ojcem chrzestnym czwartego w kolejności dziecka w każdej niemieckiej rodzinie. Dziecko dostawało z tej okazji wyprawkę.
- To było takie ówczesne becikowe - śmieje się Kühnemann. - Dlatego wielu z takich czwartych synów dostawało imię Adolf.

W Polsce Ludowej Adolf Kühemann wielokrotnie miał kłopoty związane ze swoim imieniem. Pierwszy raz w 1945 roku. Wyrzucono go wtedy ze szkoły podstawowej.
- Kierownik szkoły powiedział mi, żebym więcej już nie przychodził - wspomina doktor Kühnemann. - Uratował mnie obowiązek szkolny, ostatecznie w świadectwie zamiast Adolfa wpisywano mi drugie imię Jan.
Dzisiaj prezes konwersatorium im. Josepha von Eichendorffa w Opolu ani myśli zmieniać swego imienia.

- Pasuje do nazwiska, a nazwisko do imienia - kwituje Adolf Kühnemann.

Gliwicki pomnik Kusów
Bernad Kus najchętniej wymazałby ze swojego dowodu osobistego drugie imię, ale dzięki niemu ma w Gliwicach swój pomnik. Dowiedział się o tym 30 lat temu. Jego matka trafiła wtedy do tego samego gliwickiego szpitala. Znajduje się tam Centrum Onkologii. Przed budynkiem stoi monument: matka z dwojgiem dzieci.
- To jest pomnik waszego urodzenia - powiedziała Maria Kus Bernardowi i Edeltraudzie.
Ewa Pokorska, miejski konserwator zabytków w Gliwicach, mówi, że jest to całkiem prawdopodobne.
- Klinikę zbudowano w 1933 roku, prawdopodobnie w następnym roku postawiono pomnik matki z bliźniętami dla uczczenia ich narodzin w nowym szpitalu położniczym - mówi Ewa Pokorska. - Pomnik jest autorstwa Hansa Dammanna, niemieckiego artysty urodzonego w Prószkowie. Przedstawia matkę z dwojgiem dzieci: chłopcem i dziewczynką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska