Przystanek Norylsk

Danuta Nowicka <a href="mailto:[email protected]">[email protected]</a> 077 44 32 584
Rozmowa ze Swietłaną Slesarjewą, dyrektorem Muzeum Historii Rozwoju Norylskiego Okręgu Przemysłowego.

- Ma pani w rodzinie Polaków?
- Nie, ale ma ich koleżanka, z którą przyjechałam do Opola, kustosz Jelena Browkowa. Jej dziadek wraz z bratem znaleźli się w Rosji w 1918 r. Jeden zamieszkał w Omsku, drugi w Kemerowie. Żaden nie ożenił się z Rosjanką. Babcia Jeleny pochodzi z Litwy.

- Może któryś z pani krewnych był więźniem gułagu?
- Owszem, ojciec. Cudzoziemcy, którzy znaleźli się w Rosji - on przyjechał z Turcji - stali się ofiarami represji w latach trzydziestych. Rodziców zesłano do Kazachstanu, dziadek trafił do Norylska.

- Na tym tle nietrudno zrozumieć pani starania, by za wszelka cenę zachować pamięć o więźniach zatrudnionych w tutejszym kombinacie niklowym...
- Pierwszy cmentarz zesłańców - ludzi chowano w zbiorowych mogiłach, bez jakichkolwiek znaków i symboli - powstał po rozpoczęciu budowy niklowego kombinatu, w latach 30. Pięćdziesiąt lat później władze wpadły na pomysł urządzenia, właśnie w tym miejscu, placu dla potrzeb transportu. Zabrano się do likwidacji cmentarza, ale wskutek ostrych protestów mieszkańców prace przerwano. W 1990 r. razem ze Stowarzyszeniem "Memoriał" zorganizowaliśmy Pierwszy Tydzień Pamięci Ofiar Represji Politycznych, a potem w historycznym miejscu, u podnóża Góry Schmidta, powstał kompleks pamięci "Norylska Golgota". Przy wsparciu administracji miasta i kombinatu zadbaliśmy o powtórny pochówek - prochy złożyliśmy w zbiorowej mogile - obok stanął krzyż, kaplice, niewielka dzwonnica. Z inicjatywy Barbary i Jerzego Bijaków, którzy odwiedzili nas po raz pierwszy jako turyści, powstał także pomnik poświęcony "Wszystkim Polakom, którzy zginęli w obozach stalinowskich". Pan Jerzy przeznaczył na ten cel oszczędności całego życia.

- Dlaczego?
- Proszę nie doszukiwać się w nim czegoś nadzwyczajnego. Takich ludzi jak ja jest wielu. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, dociekając prawdy - wypełniamy obowiązek wobec historii.

- Udało się pani ustalić nazwiska polskich więźniów Norylska?
- Około 140 osób. W 1993 roku lista została przekazana polskiej stronie.

- Zaledwie 140? Wśród 500 tysięcy więźniów gułagów musiało ich być znacznie więcej.
- Dokumenty archiwalne dotyczyły wyłącznie osób o polskim obywatelstwie, natomiast w żaden sposób nie pozwalały wyodrębnić tych Polaków, którzy po wojnie zdecydowali się pozostać na terenie zachodniej Ukrainy, Białorusi czy Litwy. Wedle moich obliczeń chodzi o jakieś 500, może trochę więcej osób.

- Minus 54 stopnie Celsjusza i silny wiatr, wzmagający odczucie mrozu - jak to znosili?
- Kiedy dzisiaj czytamy dokumenty - wspomnienia, listy, pamiętniki - sami zadajemy sobie to pytanie: jak można było żyć w tych warunkach? Teraz jest trudno, a co dopiero wtedy...

- Zachowały się przedmioty, które pozwalają odtworzyć obozową powszedniość?
- Muzeum dysponuje trzema tysiącami obozowych pamiątek; między innymi proste, ręcznie wykonane narzędzia, nieodzowne w codziennym życiu, haftowane serwetki, portrety, fotografie. Właściwie cały Norylsk to jedno wielkie muzeum. Po dziesięciu latach przyjechał jeden z więźniów, dotknął muru domu i powiedział: - Cześć, to ja ciebie budowałem.

- Jak dzisiaj żyje się za kołem podbiegunowym, na wiecznej zmarzlinie?
- Wiosna, lato i jesień trwają trzy miesiące, pozostałe to zima, więc przede wszystkim trzeba się ciepło ubierać. Albo wyjechać, żeby się ogrzać. Norylsk tym różni się od innych miast syberyjskich, że można sobie kupić bilet dokąd dusza zapragnie, ale można też czekać na swój samolot dzień, dwa, tydzień i dwa tygodnie. Przy śnieżnych zawiejach nie wystartuje żadna maszyna.

- Z przylotem jeszcze gorzej. Norylsk ma status miasta zamkniętego.
- Ze względu na bogactwa naturalne, o strategicznym znaczeniu: największe na świecie złoża niklu, jedne z największych - miedzi, kobaltu, platyny. Zarobki są tu kilkanaście razy wyższe niż w innych rosyjskich miastach i, jak się oficjalnie tłumaczy, trzeba bronić się przed napływem obcych. Tym bardziej, że brakuje mieszkań. Budowa domów jest rzeczą skomplikowaną - trzeba je wznosić na palach.

- Surowe warunki sprawiają pewno, że ci, którzy dożywają emerytury, przeprowadzają się w cieplejsze rejony...
- Jeśli mają dokąd, jeśli rodzina zachce ich przygarnąć. Ich samych nie stać na nowe mieszkanie.

- Po kilkudziesięciu latach ciężkiej pracy w kraju mlekiem i miodem płynącym?
- My także zadajemy sobie to pytanie.

- Przy innej okazji wspominała pani o opuszczonych norylskich cmentarzach.
- Młodzi wyjeżdżają i mogiłami rodziców nie ma kto się opiekować. Smutny widok.

- Mówi się o Norylsku, jako - posłużę się cytatem - "najmniej odpowiednim miejscu do zamieszkania przez ludzi".
- Dawni uczeni twierdzili, że tu po prostu nie da się żyć. Radziecki człowiek udowodnił, że nie mieli racji.

- Pani żyje się nieźle. Jako członkini EMC-i, ONZ-owskiej rady muzealników niedawno jeździła pani do Niemiec, do Bostonu...
- To prawda.

- W drogę do Opola zabrała pani, razem z panią Jeleną, dwie ciężkie fotograficzne wystawy, a na wernisaż wódkę na reniferzych kopytach i wędliny z renifera.

(Tu, wyjątkowo, głos zabiera pani Jelena:) - O mojej szefowej mówią, że jest jak parowóz.

- Dzisiaj w Opolu termometr wskazuje 34 stopnie. A w Norylsku?
- Tylko 24, co wcale nie znaczy, że jutro nie będzie 5, a pojutrze poniżej zera. Opowiem pani anegdotę, która u nas krąży: Przyjaciółka spotyka przyjaciółkę: - Coś ty taka blada? Lata nie było? - Było - odpowiada ta druga - ale w ten dzień akurat wyjechałam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska