Ratujmy festiwal w Opolu!

Jarosław Wasik
Jest piosenkarzem z Opola, doktorantem Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej i Instytutu Psychologii PAN.
Jest piosenkarzem z Opola, doktorantem Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej i Instytutu Psychologii PAN.
Do niedawna była dziura. Wielka, wykopana, czarna dziura. Czy dziura może być metaforą? Czy skoro znajdowała się w samym środku słynnego opolskiego amfiteatru, mogła świadczyć o poziomie polskiej piosenki? Spróbuję udowodnić, że od dłuższego czasu niestety tak.

Zostawmy metaforę, porzućmy zaglądanie do dziury. Niebawem skończą się prace i ujrzymy nowy, błyszczący amfiteatr. Publiczności zebranej na widowni nadal na głowy będzie padał deszcz (jeśli będzie padał), ale trudno - taka tradycja! Czy z okazji oddania nowego obiektu telewizja zrobi bardziej nowoczesne wizualizacje i przykryje scenografią i światłem fakt, że festiwal odbędzie się tylko w dwa dni? Tak, telewizja w imię najważniejszych zasad telewizyjności na pewno tak ogarnie temat, by pozostawało w nas wrażenie, że był i amfiteatr, i wieża, i właściwie wszystko było, może poza nowymi dobrymi piosenkami, na które czekamy.

Prawie pół wieku temu, w 1962 r., jesienią, na rogu Wilczej i Mokotowskiej w Warszawie dwóch przyjaciół, stojąc pod parasolem w czasie deszczu, rozmawiało o kondycji polskiej piosenki. Obaj pracowali w Programie Trzecim Polskiego Radia i obaj uważali, że zbyt mało czasu antenowego poświęca się na prezentację rodzimych twórców, szczególnie tych debiutujących. Organizowane były co prawda w tym czasie w stolicy giełdy piosenki w kawiarni "U Ewy" na placu Trzech Krzyży, ale nie miały one takiej siły przebicia, by później lansować występujących tam artystów. Tymi przyjaciółmi byli Jerzy Grygolunas, literat, autor słuchowisk radiowych i książek (w tym poświęconej Opolszczyźnie "Polowanie na słońce" oraz monografii siedmiu opolskich festiwali) i Mateusz Święcicki - kompozytor ("Pod papugami", "Autostop", "Przyjdź w taką noc"), pierwszy szef muzyczny "Trójki". Koledzy, nim pójdą z pomysłem do swojego ówczesnego przełożonego Edwarda Fiszera, opierają się o bar w Spatifie, kilka godzin rozwijając temat przyszłej imprezy.

Po latach, w wywiadzie dla Radia Opole Mateusz Święcicki powie:
"Pomysł festiwalu w Opolu - imprezy i miejsca - jest to absolutnie pomysł Jurka Grygolunasa. [...] Jego fascynacja tradycją piastowską i potrzeba przybliżenia kultury polskiej ludności autochtonicznej, a także wiara w Opolan - ludzi, którzy potrafią coś zrobić - oraz wiara w Musioła, który wtedy był przewodniczącym rady miejskiej, spowodowały, że przedsięwzięcie udało się zrealizować. [...] Jurek wiedział, że amfiteatr ma być ukończony, choć mnie to wszystko wyglądało na mrzonkę, ja byłem tym trochę wątpiącym. Wiedziałem, że festiwal polskiej piosenki powinien się odbyć, natomiast nie byłem pewny w stu procentach, czy powinno być to Opole".

Opolskie festiwale miały czas artystycznych wzlotów i upadków, ale początki były niezwykłe. Poziom prezentowanych utworów, poetyckie teksty i nowoczesne (na tamten czas) aranżacje zaproponowali artyści Piwnicy pod Baranami, do których powędrowała większość głównych nagród. Gospodarzami festiwalu byli debiutujący wtedy Jacek Fedorowicz i Piotr Skrzynecki.

Już podczas drugiej edycji opolskiej imprezy namaścił ją słowami Jerzy Waldorff, mówiąc ze sceny: "Muszę powiedzieć jako muzyk i jako krytyk, że dawno nie miałem do czynienia z audytorium, które by reagowało na muzykę tak trafnie, tak celnie, z takim smakiem i jednocześnie z taką kulturą, jak Opole. Wszystko to plus wasze miasto, które samo jest jak jedna piosenka, nakłania do tego, abym przede wszystkim namawiał wszystkich, kto mnie tylko słyszy, do wspólnego wysiłku o to, żeby Opole było stale miejscem festiwalu, corocznym miejscem festiwalu. Każde miasto ma jakiś swój tytuł, który zazwyczaj dodaje się do samej nazwy, by je scharakteryzować. Chciałbym, aby Opole miało tytuł »Opole - stolica piosenki polskiej«".

Festiwal rozwijał się, przyjeżdżali na niego debiutanci, by po kilku latach śpiewać swoje utwory już jako zaproszone gwiazdy. Podczas 8. festiwalu dla gazetki festiwalowej nr 3 krótkiej wypowiedzi udzielił red. Andrzej Stankiewicz z III Programu Polskiego Radia: "Zwracajmy uwagę na koncerty debiutantów. Kiedyś niektórzy kompozytorzy nie chcieli tworzyć dla amatorów, a dzisiaj bardzo tego żałują".

Opole - miasto na co dzień drzemiące - stawało się w te trzy dni centrum kulturotwórczego
rażenia, z czasem obejmującego całą Polskę. Artyści każdego roku szykowali się na te trzy czerwcowe dni, by spotkać się z publicznością (tą słynną - opolską), by zaskoczyć swoim artystycznym wizerunkiem, by pokazać swoje najnowsze muzyczne fascynacje i w końcu - by z kolegami z branży dać się zaskoczyć świtowi w restauracji Hotelu Opole lub Pod Pająkiem.

Prawie od początku prezentacjom estradowym towarzyszyła telewizja. Z początku była tylko przekaźnikiem, dzięki niej nie tylko w stolicy Opolszczyzny, ale i w całym kraju publiczność mogła oglądać w akcji czołówkę rodzimej sceny muzycznej. "Opole" oglądało się jak mistrzostwa świata w futbolu, całymi rodzinami, ze wszystkimi sąsiadami. Na trzy dni w polskich domach, jak w piosence zespołu Lombard, laureatce drugiej nagrody konkursu "Premiery", "szyby stawały się niebieskie od telewizorów". Wiele tygodni później publiczność wspominała występy ulubieńców, ubierała się jak oni, kobiety naśladowały make up Demarczyk lub Ostrowskiej, a mężczyźni powtarzali w towarzystwie zasłyszane dowcipy podczas słynnych "Imienin Pana Janka", czyli kabaretonu organizowanego przez Jana Pietrzaka. Warto dodać, że autorem sformułowania "kabareton" jest wspominany już wcześniej Jacek Fedorowicz. Telewizja stała się nieodłącznym składnikiem muzycznego opolskiego święta. Gdy zadaje się pytanie opolanom, od kiedy festiwal przestał ich kręcić, niemal jednym głosem odpowiadają: od kiedy zaczęła rządzić telewizja.

Pierwszy artykuł prasowy, do jakiego dotarłem, który wprost krytykuje rolę telewizji na opolskim festiwalu, został zamieszczony w czasopiśmie "Student" z 2 lipca 1981 r. przez Jana Poprawę.
"Ileż to piosenek nie mogło zostać wykonanych na festiwalowej estradzie przez fakt, że telewizyjni koncepcjoniści nie akceptowali ich! Ileż znaczących zjawisk polskiej piosenki nigdy nie zdołało się przebić przez Opole właśnie dlatego, iż nie znalazły uznania wśród telewizyjnych dyktatorów gustu. Piosenka rockowa, autorska, ballada, piosenka kabaretowa... Telewizja pełniła, powiedzmy to wprost, funkcję najgorszego z możliwych cenzorów. Cenzora nie kierującego się żadnymi racjami czy politycznymi powinnościami, lecz prywatnym widzimisię".

Jestem niemal pewien, że poziom artystyczny festiwalu zaczął gwałtownie spadać od czasu przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, czasu charakteryzującego się głębokimi przemianami, wolnym rynkiem, prywatyzacją oraz ogromnym rozwojem kultury masowej w Polsce.

W tym czasie stało się jasne, że festiwal nie może istnieć bez udziału Telewizji Polskiej. Pokrycie ogromnych kosztów organizacyjnych imprezy sprawiło, że miasto stało się bezsilne, żadnego lokalnego samorządu nie stać bowiem na milionowe wydatki związane z trzydniowym artystycznym wydarzeniem. Samorząd Opola pokrywał oczywiście część wydatków, ale tylko przy pomocy sponsorów i ich "dopieszczenia" na antenach telewizyjnych można było planować budowę ciekawej scenografii, zapraszanie "pierwszoligowych" gwiazd, zapewnienie nowoczesnego nagłośnienia i oświetlenia. Rola miasta sprowadziła się do wynajmu amfiteatru (m.in. z tych pieniędzy przez cały rok działał Miejski Ośrodek Kultury w Opolu), zapewnienia miejsc noclegowych i sprzedaży biletów.

Opole przestało mieć jakikolwiek wpływ na kształt artystyczny imprezy. Wcześniej współorganizatorem festiwalu była Estrada Opolska, której ówczesny dyrektor Władysław Bartkiewicz znał specyfikę festiwalu, znał jego historię oraz związanych z nim ludzi, w latach dziewięćdziesiątych część tych obowiązków przejęła Estrada Polska oraz odpowiednie komórki na Woronicza. Specyfika instytucji, jaką jest Telewizja Polska, polega na ciągłych zmianach kadrowych, w zależności od aktualnego politycznego rozdania. Po każdych wyborach na Woronicza następują przetasowania i zwolnienia ludzi, które bardzo często nie mają nic wspólnego z merytorycznym przygotowaniem tych osób, raczej z politycznymi sympatiami i zapewnieniem stanowisk "swoim ludziom". Przez lata współpracy telewizji z miastem w kontaktach pośredniczyło "Biuro Festiwalowe" na Woronicza, zajmujące się cały rok sprawami związanymi z dwoma najważniejszymi festiwalami w Polsce: Opolem i Sopotem. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych biuro to zostało zlikwidowane, a jego obowiązki przejęli pracownicy działu rozrywki. Każdego roku władze Opola miały nie lada problem w uzyskaniu jakichkolwiek informacji związanych z czerwcową imprezą, a artyści nie byli w stanie znikąd zdobyć podstawowych informacji, np. terminu nadsyłania zgłoszeń do najważniejszego konkursu dla profesjonalistów, czyli koncertu "Premiery". Zwykle sytuacja przedstawiała się tak, że informacje na temat warunków zgłoszeń nie były nigdzie dostępne, i zazwyczaj w ostatniej chwili telewizja przedstawiała listę zakwalifikowanych, która często wyglądała na ustawioną. Z "Debiutami" sprawa miała się podobnie. Dawniej młodzi artyści wysyłali nagrania, następnie odbywały się przesłuchania około pięćdziesięciu wykonawców we Wrocławiu lub Opolu, oceniane przez zawodowych jurorów, którzy w końcu wybierali tę "złotą, konkursową dziesiątkę". W ostatnim czasie instytucja jurora na opolskim festiwalu w ogóle przestała istnieć, gdyż dla organizatorów z ramienia Telewizji Polskiej ważne są przede wszystkim wpływy z esemesów, a nie artystyczny poziom. Nigdy nie zgodzę się z sytuacją, że decyzję o nagrodach podejmują widzowie przed telewizorem, a nie profesjonaliści zaproszeni do komisji konkursowej w amfiteatrze.

Przez moment Opole żyło informacją, że urzędnicy na skutek braku możliwości porozumienia z Telewizją Polską chcieli podpisać wieloletnią umowę na organizację festiwalu z Polsatem, lecz nie zdecydowano się na taki ruch z obawy o poziom artystyczny imprezy, co w tej chwili wydaje się błędem. Wystarczy obejrzeć kolejną edycję polsatowskich Top Trendów, by przekonać się, że sposób realizacji koncertów, poziom wykonawców i repertuaru dawno przestały odbiegać od poziomu imprez serwowanych przez publicznego nadawcę. Po raz kolejny włodarze Opola podpisali umowę z Telewizją Polską na trzy lata, by potem aneksem przedłużać ją o kolejne trzy. Warto także dodać, że przeszkodą w "rewolucji organizacyjnej" opolskiego, muzycznego święta była od zawsze zaściankowość opolskich władz, jakieś dziwne uniżenie przed osobami przyjeżdżającymi z Woronicza, jakieś mentalne "rozwijanie czerwonego dywanu" na przyjazd gości z Warszawy, ze Stolicy. Prawie pół wieku kontaktów między Opolem a Warszawą nie nauczyło normalnej, partnerskiej rozmowy władz stolicy Opolszczyzny z telewizyjnymi decydentami. Miasto nie doczekało się nigdy swojego przedstawiciela w Warszawie, który przez cały rok kontaktowałby się z "działem rozrywki" na Woronicza, negocjował dobre warunki organizacyjne, domagał się wcześniejszego przedstawiania programu, dbał o interes miasta. Telewizja Polska od wielu lat nie sięga do dobrych festiwalowych tradycji, zapomina o historii opolskiej imprezy, nie zaprasza twórców (kompozytorów i autorów), właściwie robi przegląd popowo-rockowej papki, nadawanej przez komercyjne stacje radiowe. Festiwal w Opolu stał się kolejnym eventem organizowanym przez publicznego nadawcę i prawie niczym się nie różni do imprez typu "Hity na czasie", nazywanych przeze mnie "Eską-imprezką". Przepis na przyrządzenie koncertów jest bardzo prosty. Zaprasza się kilku wykonawców, których piosenki na siłę są lansowane w radiach, do tego dodaje się celebrytów (ostatnimi laty niezbędny jest udział Dody), prowadzący muszą być oczywiście twarzami "publicznej", ale dawno przestało się liczyć, czy mają estradowy dar, czy będą potrafili rozgrzać zmarzniętą zazwyczaj publiczność zgromadzoną w amfiteatrze.

A Opolanie marzą o koncertach takich jak "Nastroje, Nas Troje" z 1977 r., w którym "pierwsze skrzypce" grali Agnieszka Osiecka, Jonasz Kofta i Wojciech Młynarski, czy spektakl "Zielono mi", zrealizowany dwadzieścia lat później, cały złożony z najpiękniejszych utworów Osieckiej, autorki ponad dwóch tysięcy tekstów piosenek, która po ciężkiej chorobie odeszła 7 marca 1997 r.

Opolanie od lat wstydzą się poziomu festiwalowych prezentacji, wielu z nich twierdzi, że na widowni nie ma już nikogo z miasta, że ławki zapełniają "przyjezdni", dla których nobilitacją jest pomachanie do fruwających nad głowami publiczności kamer.

Mimo to Opolanie kochają festiwal, ale telewizja od dłuższego czasu przyzwyczaja nas do żałosnego poziomu, ignorancji, fuszerki i szeroko promowanej bylejakości. Produkcyjny rozkaz, by artyści grali z plejbeku, ponieważ jest prościej ich występ zrealizować, i tłumaczenie, że "na Woronicza" obowiązuje realizatorów ośmiogodzinny dzień pracy, były w 2009 roku naprawdę żałosne. Mnie tamten festiwal uśpił, nie tylko metaforycznie. Już w połowie "Premier" drzemałem smacznie w fotelu przed telewizorem. W 2010 roku nie miałem szans na drzemkę, ponieważ organizatorzy (tłumacząc się "tragedią smoleńską") przesunęli festiwal na wrzesień i zlikwidowali najstarszy konkurs dla zawodowców - "Premiery" - tłumacząc, że jeśli impreza odbywa się jesienią, to nie ma potrzeby lansowania przebojów, bo przeboje potrzebne są tylko na lato. Listę wykonawców ostatniego festiwalu poznaliśmy na 10 dni przed imprezą i z góry można było przewidzieć, że impreza niczym nie będzie się różnić od poprzedniej.
Ciężko było przewidzieć jedno - artystyczne dno!

TVP zafundowało w pierwszy festiwalowy dzień prezentację wyjąco-fałszujących aktorów serialowych w celu promocji swoich antenowych tasiemców. Potem kabareton - a właściwie zlepek zgranych już kabaretowych skeczy zaprezentowanych przez topowe kabarety, łączone żenującą i kompletnie nieśmieszną konferansjerką trójki aktorów (skądinąd świetnych), tym razem jednak żałosnych.

Najgorszy był dzień trzeci - koncert piosenek z "Kabaretu Starszych Panów" - który mógł być hitem, a stał się odśpiewaniem tych wyjątkowych kompozycji przez przypadkowo dobranych wykonawców. Niektórzy z nich - ci najbardziej znani - nie nauczyli się nawet tekstów.

Opolska impreza zebrała dramatyczne recenzje. Wystarczy tylko zacytować tytuł artykułu Bohdana Gadomskiego z Angory: "Ratunku, ratunku, na pomoc ginącej piosence, SOS".

Warto także dodać, że tuż po festiwalu główny jego reżyser, Jacek Kęcik, odpowiadając na pytanie Katarzyny Kownackiej z "Nowej Trybuny Opolskiej" o skrytykowany niemal przez wszystkich koncert z piosenkami Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, czy recenzje dotyczą również jego - dyrektora artystycznego, powiedział: "Tak, dotyczą mnie i bolą. Ale są zasadne, to była chałtura w najgorszym możliwym stylu. Według mnie oczywiście. Ale okazuje się, że koncert ten miał świetną oglądalność, a z punktu widzenia telewizji to ta oglądalność jest recenzją, i to bardzo dobrą. Bo liczy się tylko oglądalność w tak zwanej grupie komercyjnej, czyli w wieku 16-49 lat. Zatem buntując się przeciw temu koncertowi i separując się od niego - wedle telewizyjnych kryteriów - wyszedłem na durnia. Postaram się przeżyć fakt, że podpisałem się pod wyjątkowym gniotem. Jedyny plus to taki, że telewizja zarobiła trochę kasy, którą może wyda na ciekawe rzeczy. Mnie żal artystów, których nie było w Opolu…". Ciekaw jestem, czy po takiej wpadce pan Jacek znowu zostanie zaproszony do reżyserowania festiwalu. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak się stało.

W kwietniu 2009 r. na reprezentatywnej próbie użytkowników internetu w wieku od 18 do 54 lat została przeprowadzona ankieta na temat skojarzeń z Opolem. Zrealizowano ją metodą wywiadu kwestionariuszowego on-line. Okazało się, że "Opole to Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej. Kropka. W omawianym badaniu sprawdzono jedynie spontaniczne skojarzenia, świadczące zazwyczaj o sile obrazu danego obiektu w umysłach badanych osób. Praktycznie wszyscy Polacy (95%) mają jakieś skojarzenia z Opolem. Zdecydowana większość kojarzy z Opolem coś specyficznego dla tego miasta (np. poza festiwalem, konkretne miejsca, położenie miasta).

Opole kojarzy się z festiwalem, piosenką, piosenkarzami. Festiwal piosenki polskiej jest zdecydowanym liderem skojarzeń. Prawie 3 na 4 (72%) internautów wymieniło go na hasło »OPOLE«. Inne skojarzenie związane z festiwalem to piosenka, koncerty (9%) oraz rzadziej - artyści, piosenkarze (1%) i teleturniej TVP »Od przedszkola do Opola« (1%). Warto zauważyć, że sporadycznie pojawiły się również mylne skojarzenia. Poprzez skojarzenie z festiwalem, Opole wywołało skojarzenia z także festiwalowym Sopotem, a konkretnie ze słowikiem, operą leśną, molem, morzem (2%)". [IMAS].
Jeśli istotnie Polacy tak bardzo kojarzą Opole z festiwalem, a Opolanie nie wyobrażają sobie miasta bez tego muzycznego święta, warto wierzyć, że następne edycje przyniosą wysoki poziom wykonawczy i wylansują piosenki ładne i mądre, których czas nie zetrze na pył.

Tym tekstem rozpoczynamy dyskusję o przyszłości opolskiego festiwalu. Za tydzień opinia Anny Panas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska