Siedem lat więzienia za zabicie matki i córki

fot. Archiwum
fot. Archiwum
Dominika miała 19 lat. Paweł ma 27. Gdyby nie te wypite kieliszki wódki, mogli być przyjaciółmi.

W sobotę 4 kwietnia była impreza u znajomych w Prudniku. Paweł przyjechał, wypił kilka wódek. Po godzinie pierwszej zaczął się zbierać. Do Głogówka zabrała się z nim koleżanka, to ona kierowała. Kiedy wysiadła, on usiadł za kierownicą.

Prokuratorowi powiedział potem:
- Miałem świadomość, że jestem pijany, ale czułem się dobrze. Było ciemno, jechałem może 80 kilometrów na godzinę na włączonych światłach mijania. Rowerzystki zobaczyłem dopiero, jak jedna spadła na maskę samochodu i przednia szyba się potłukła.

Dla 19-letniej Dominik to była pierwsza praca. Cieszyła się bardzo, gdy w połowie marca przyjęli ją na kelnerkę do restauracji w Twardawie. Specjalnie kupiła sobie nowy rower, żeby dojeżdżać na czas. Jej mama, Teresa Wojciechowska, jeździła tam do pracy już od dziesięciu lat. Rowerkiem z domu na niewielkim osiedlu pod Twardawą. Szeroką i prostą drogą krajową.

- Żona wracała z pracy późno, czasem o trzeciej, czasem o czwartej nad ranem - opowiada Andrzej Wojciechowski. - Jeździłem z nią parę razy tą trasą. Zawsze jechała poboczem. Nawet jej zwracałem uwagę, że przecież ma szosę, będzie jej wygodniej!

5 kwietnia Dominika z matką skończyły pracę po drugiej w nocy. Wsiadły na rowery.

Potrącił. Potem zasnął

- Tego wieczoru byłem u dziewczyny - mówi świadek Janusz z tej samej miejscowości. - Po drugiej pożegnałem się, wsiadłem do auta i pojechałem do domu. W pewnej chwili zobaczyłem, jak samochód przede mną zaczyna hamować i zatrzymuje się. Na prawym pasie ktoś leżał. Znam panią Teresę, poznałem, że to ona. Często ją widziałem w nocy, jak na rowerze wracała tędy do domu. Zawsze z odległości co najmniej 200 metrów widziałem światła odblaskowe w jej rowerze.

- Jechałem do pracy. Za Twardawą zobaczyłem samochody stojące na światłach awaryjnych - mówi Dariusz, kolejny kierowca- świadek. - Minąłem je ostrożnie i wtedy w zatoczce autobusowej, jakieś 50 metrów dalej, zobaczyłem, że ktoś leży na ziemi. Z innym kierowcą wyjęliśmy latarki i podeszliśmy najpierw do osoby leżącej na prawym pasie. Potem pobiegliśmy do zatoczki. Pamiętam, że dziewczyna, która tam leżała, miała straszliwie spuchniętą głowę. Próbowaliśmy im sprawdzić tętno. Obie oddychały głośno, właściwie sapały nieprzytomne.

Kiedy na miejscu wypadku zatrzymywały się kolejne przypadkowe samochody, gdy dojeżdżało pogotowie i samochody policji, 27-letni Paweł K. z Kędzierzyna-Koźla jechał dalej w stronę domu. Po kilkunastu minutach w Większycach skręcił na Reńską Wieś i znów na Kędzierzyn. Za Reńską Wsią jest jezioro Dębowa z nieczynnym o tej porze kąpieliskiem. Paweł skręcił z głównej drogi i wjechał samochodem na plażę. Koła passata zakopały się w piasku.

O piątej nad ranem teren kąpieliska zaczął sprawdzać dozorca z psem. Kilkanaście minut później zobaczył na plaży stojącego passata, którego silnik ciągle pracował na wolnych obrotach. Przednia szyba była rozbita, maska nosiła ślady uderzeń. Dozorca ostrożnie podszedł do auta. W środku za kierownicą spał młody mężczyzna, przykrył się pledzikiem.

- Zgasiłem silnik i zabrałem kluczyki - opowiadał policjantom dozorca. - Próbowałem rozmawiać z tym kierowcą, ale był niekomunikatywny. Bełkotał coś. Jak zacząłem dzwonić na policję, wysiadł z auta i próbował uciekać.

Kiedy przyjechał patrol policji z Kędzierzyna, Paweł K. jeszcze próbował "odpalić" swojego passata. Potem już nie uciekał. Przyznał się do wypadku. O szóstej po raz pierwszy policjanci zrobili mu badanie na alkohol. Alkomat pokazał około promila.

Za bardzo boli

Dominika umarła w szpitalu 15 kwietnia. Z takimi obrażeniami głowy nie miała szans na przeżycie. Mama, Teresa Wojciechowska, zmarła dziesięć dni później. Im też pobrano krew. Były trzeźwe.

- Myślałem, że to wszystko to zły sen - mówi Andrzej Wojciechowski. - Tej nocy też byłem w pracy. Syn zadzwonił do mnie, żebym szybko wracał, bo przyjechała policja i chcą ze mną rozmawiać. Ubrań żony i córki, rozbitych rowerów nawet nie odebrałem z komisariatu. Powiedziałem im, że nie chcę tego widzieć.
Oskarżony napisał do mnie list z więzienia. Przepraszał. Ale ja tych przeprosin nie przyjąłem, nie wierzę w ich szczerość. Jakby był szczery, to powinien się zatrzymać, wezwać choć pogotowie. Gdyby nie następni kierowcy, mogły tak biedne leżeć na asfalcie jeszcze długo. Rodzice tego Pawła przyjechali kiedyś do mnie do domu. Zaczęli coś tłumaczyć, przepraszać. Powiedziałem im, że nie mogę z nimi rozmawiać, bo znowu zaczynam to wszystko przeżywać. Za bardzo boli.

Paweł K. na rozprawie siedzi ze spuszczoną głową. W niewielkich okularkach, krótko ostrzyżony wygląda na sympatycznego kolegę. Kiedy sąd pyta go o ostatnie słowo, nie ma nic do powiedzenia.
Mecenas Mirosław Semeniuk, obrońca Pawła K.:

- Gdyby nie alkohol, coś takiego mogłoby się przydarzyć każdemu kierowcy. W czasie jazdy w nocy niewiele trzeba, żeby nie zauważyć kogoś na poboczu. Ta sprawa ma zbyt wiele niewyjaśnionych wątków, wątpliwości, które zgodnie z zasadami prawa powinno się interpretować na korzyść oskarżonego. Policja nie zabezpieczyła profesjonalnie materiału dowodowego na miejscu wypadku. Biegłemu nie udało się określić, z jaką szybkością jechały pojazdy, gdzie dokładnie się znajdowały w chwili zdarzenia. Nie wiemy, czy to on nie zachował bezpiecznej odległości od mijanych rowerów.

Oskarżony twierdzi, że zawsze porusza się samochodem w odległości 1 - 1,5 metra od pobocza. Nie zrobiono badań specjalistycznych, czy żarówki w instalacji elektrycznej rowerów paliły się w chwili zderzenia. Nie wiemy, czy światła odblaskowe w pedałach nie zostały np. zasłonięte przez obcasy damskiego obuwia. Nie mamy danych, jak kobiety były ubrane. Szybkość, jaką podaje oskarżony - 80 kilometrów na godzinę - nie jest niebezpieczna.

Czy promil alkoholu w organizmie mógł spowodować, że oskarżony nie zauważyłby rowerzystek? Medycyna sądowa wskazuje, że powinien je zauważyć. Do tej tragedii mogło dojść nawet, gdyby kierowca był trzeźwy. W oskarżonym jest skrucha. Jeszcze długo będzie musiał iść przez życie z myślą, że zginęły dwie osoby. Żądanie przez prokuratora ośmiu lat pozbawienia wolności w tej sytuacji jest nieadekwatne do stopnia winy i naruszenia zasad bezpieczeństwa na drodze.

Nie zdał próby

Sąd Rejonowy w Prudniku nieco zmienił w wyroku brzmienie zarzutów. We wtorek Paweł K. został uznany za winnego kierowania samochodem w stanie nietrzeźwym, nienależytego obserwowania drogi w czasie jazdy, potrącenia rowerzystek i ucieczki z miejsca wypadku.

Sąd skazał go na 7 lat pozbawienia wolności (maksymalna kara kodeksowa wynosi 12 lat), 10 lat zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych (kara zacznie biec po wyjściu z więzienia) i 10 tys. zł odszkodowania dla Andrzeja Wojciechowskiego (poszkodowany może w sądzie cywilnym domagać się dodatkowego odszkodowania; sędzia przewodnicząca zastrzegła, że te pieniądze mają tylko pokryć pierwsze, najbardziej niezbędne wydatki). Wyrok nie jest prawomocny.

Sędzia Beata Salkiewicz: - W tej sprawie można by wykonać dodatkowe ekspertyzy i badania, ale one niczego by do sprawy nie wniosły. Odblaski z rowerów w tych warunkach były widoczne z odległości co najmniej 150 metrów. Z fotografii zrobionych po wypadku wynika, że przynajmniej jedna z kobiet miała na nogach adidasy, nic więc nie zasłaniało odblasku.

Nietrzeźwość kierowcy to początek całego łańcucha przyczyn. Najbardziej wstrząsające było zachowanie oskarżonego po wypadku - że uciekł, nie udzielił pomocy. Gdyby nie to zachowanie, wyrok mógłby być niższy. Natomiast nigdy nie dowiemy się już, czy obie poszkodowane przeżyłyby, gdyby pomoc nadeszła szybciej.

Sąd znalazł tylko jedną okoliczność łagodzącą: młody wiek oskarżonego. Pawła K. obciążyło natomiast, że na koncie ma już jeden wypadek. 26 września ubiegłego roku w Nagłowicach koło Kielc jako kierowca ciężarówki MAN skręcał na stację paliw i zajechał drogę osobowej maździe. Samochód uderzył w bok jego ciężarówki.

Trzy osoby, w tym dziecko, odniosły poważne obrażenia głowy, kręgosłupa. W styczniu 2009 roku sąd w Jędrzejowie skazał za to Pawła K. na 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat próby. Nakazał mu także zapłacić 2 tys. grzywny i po tysiąc złotych dla trójki rannych. Wtedy sąd nie zdecydował się zabrać prawa jazdy zawodowemu kierowcy i mechanikowi samochodowemu. Paweł K. nie zdał swojej próby.

Andrzej Wojciechowski wyszedł z rozprawy i na korytarzu sądowym czekał na ogłoszenie wyroku:
- Siedem lat za śmierć dwóch osób? To śmieszne. Słyszałem w radiu, że za zabicie psa ktoś dostał trzy lata więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska