Śląskie Penelopy

Redakcja
Ela Geisler czas dla siebie ma dopiero wieczorem, gdy dzieci są w łóżkach. Wtedy oddaje się swojej pasji – potrafi wyczarować z bibuły piękne, kolorowe storczyki.
Ela Geisler czas dla siebie ma dopiero wieczorem, gdy dzieci są w łóżkach. Wtedy oddaje się swojej pasji – potrafi wyczarować z bibuły piękne, kolorowe storczyki.
- Nie wyobrażam sobie kolejnego roku bez niego - wzdycha Ela Geisler z Błotnicy Strzeleckiej. Mąż zjedzie z zagranicy dziś. Razem będą świętować Dzień Kobiet.

W niedzielę znów się spakuje, wróci do pracy w innym kraju.

- Miało być tak tylko przez pierwszy rok, dwa. Potem do urodzenia Kacperka. Po roku okazało się, że mąż w Polsce roboty nie dostanie, a jak już - to za pieniądze, które na Zachodzie wystarczają na tydzień życia.

A tu dom po krewnych - wymaga remontu, Ela chciała skończyć studia. Za co więc żyć? Rozwiązanie - praca za granicą - wydawało się jedyne. Tyle że nie tak długo. Kacper przyszedł na świat siedem lat temu.
Błotnica Strzelecka. Na spotkanie z sołtysową dojeżdża się wyboistą drogą. - Jeden kawałek drogi już wyremontowaliśmy - mówi Helena Gordzielik. - Na ten trzeba poczekać, aż media położą.
To, że na śląskich wsiach coraz częściej rządzą kobiety - to już norma. Bo mężczyzn w domach coraz mniej, aby utrzymać dom, rodzinę - wyjeżdżają na zarobek na Zachód.

- U nas jedna piąta rodzin ma taką sytuację, że mama wychowuje w domu dzieci, opiekuje się nimi sama, bo ich tato musiał pojechać za pracą - mówi pani Helena. - To są bardzo dzielne kobiety. Laurkę im trzeba wystawić

Ela Geisler mieszka nieopodal. Na stole kafej i ciastka. Wokół stołu biega dwuletni Kryspin. Starszy Kacper jest w szkole. Małżeństwo Eli od początku jest takie weekendowe. - I tak mam luksus - zaznacza. - Na miejscu są zawsze gotowi do pomocy dziadkowie i teściowie.

Bo jej rodzice też wyjeżdżają za pracą, wtedy prosi o pomoc teściów.
Mąż, odkąd pracuje w Austrii, przyjeżdża na weekendy wcześniej - w czwartki. Gdy pracował w Niemczech - zjeżdżał do domu rzadziej. Syn Kryspin ma własny tygodniowy zegar biologiczny. Zwykle dobrze śpi w nocy, ale w czwartkowy wieczór senność go nie nachodzi. Mały czeka na tatę i - pod groźbą płaczu - do łóżka się nie położy.

- Jak już mąż przyjedzie w nocy, to mały ma oczy wielkie jak ping-pongi, nie zasypia. Czasami gasimy światło w sypialni i udajemy, że śpimy, to mały rzuca w nas poduszką lub zabawkami. Trzeba wstawać i bawić się, nawet do 6 rano - mówi pani Ela.

Mąż w piątek dziecko do szkoły zaprowadzi, potem z niej odbierze. W niedzielę rosół ugotuje. W sobotę po obiedzie i w niedzielę też - jest cały dla dzieci, tylko dla nich. - Ja jestem z boku, nie chcę przeszkadzać, odpoczywam trochę od małych. Przy dwóch chłopcach mam wycisk - mówi mama.
Weekend z tatusiem szybko mija. Niedzielny wieczór to czas wyjazdu. Ideałem byłoby, aby nastąpił on, gdy dzieci śpią. Ale te raczej nie idą na taki układ, bo wieczorem mają ojcu dużo ważnego do powiedzenia:
- Musisz jechać? Tam zarabiasz? To ja ci dam pieniążki, mam w skarbonce. Zostań - powtarza zwykle Kacper.

Rozstanie, łzy. I tak zaczyna się tydzień bez taty i męża. 6.00 - pobudka, 7.40 - Ela z Kacprem idą do szkoły (Ela też pracuje w szkole), dwulatek zostaje z dziadkami. Powrót do domu, obiad - to 13.00-14.00. Potem odrabianie lekcji, zabawa, telefoniczne rozmowy z mężem (jak to dobrze, że ktoś wymyślił darmowe minuty).
- Gdy pytam męża: co u ciebie, czy już zjadłeś, on się złości: Nie pytaj o mnie, tylko o synach opowiadaj - uśmiecha się Ela.

Stara się, by dzieci już o 20 były w łóżkach. Wtedy ma czas dla siebie i swoją pasję, którą wypełnia nocne godziny. Ela słynie w okolicy z tego, że wykonuje piękne kartki, bukiety, potrafi wyczarować z kolorowej bibuły storczyki jak prawdziwe oraz bajkowe pisanki. Czasami schodzi jej na tych robótkach do świtu.
- Pasję trzeba mieć - mówi Ela. Ostatnio zdała sobie sprawę, że od lat nie była z koleżanką w kafejce na ciachu czy w kinie na babskim filmie. Powiedziała więc koleżance z pracy, która też ma męża za granicą, że muszą się spotkać na pogaduchy. Mają przecież tyle wspólnych tematów.

Sylwia Wieczorek mieszka z drugiej strony wsi.
Może pozazdrościć Eli wsparcia rodziców i teściów: - Moi rodzice nie żyją, rodzice męża też. Możemy liczyć tylko na siebie - mówi.

Czyli tak naprawdę na 17-letniego Romana i 15-letnią Martę. Córka jest właśnie w domu, gdy mama z nami rozmawia. Dziewczyna ma baczenie na swego najmłodszego brata. Dwuletni Dawid biega z paczką słonecznika po domu: - Tata kupił - chwali się.

Jest jeszcze Michał, ma 13 lat, dopiero uczy się pomagać, wyręczać gospodarza domu.
- Mąż pracuje za granicą. Odkąd? - trudno pani Sylwii zliczyć. - Właściwie od zawsze. Raz został w kraju, znalazł robotę na budowie i… Przyniósł pensji 900 złotych. Opłaty porobiłam i nie było na życie.

I znów wybór był prosty. Ona z dziećmi zostaje w kraju: tu jest przecież dom, wprawdzie do remontu, ale własny, rodzinny. On jedzie na Zachód, zarobić. Wyjeżdża na wiosnę, wraca w listopadzie. Czasem udaje mu się zjechać na kilka dni do domu.
- Ale tego czasu na nic nie starcza. Tyle, co zdążę poprać mu rzeczy, poprasować, wyszykować - mówi pani Sylwia. - I już trzeba wracać.

Pani Sylwia kiedyś jeszcze pracowała, ale po urodzeniu Dawida zrezygnowała. Nie była w stanie połapać tego wszystkiego. - Choć najciężej było na samym początku - mówi. - Wtedy pogodzić się z samotnością było naprawdę ciężko, także nauczyć się samodzielności na gospodarce. Z czasem pani Sylwia się hartowała, musiała, bo kłopotów przybywało. Chłopcy podrastali.

- Roman przestał się uczyć - wspomina szczerze pani Sylwia. - Do szkoły też nie chciał chodzić. Zaczęło się…
Telefony ze szkoły do mamy, spotkania z nauczycielami i dyrektorką. Rozmowy z synem. Tylko co sama mama może powiedzieć zbuntowanemu nastolatkowi, jak ma go przekonać, że to nie koledzy z wagarów mają rację? W takich sytuacjach kłopot ze zdobyciem posłuchu mają przecież nawet oboje rodzice. A co dopiero zapracowana i zajęta wychowaniem gromadki dzieci mama.

Rozmawiał też mąż, zwykle przez telefon. Problem trwał.
- Pomogli mi w szkole. Założyliśmy zeszyt obecności, syn musiał codziennie w tym zeszycie pokazywać mi parafki nauczycieli, że był w szkole. Inaczej były szlabany na wyjście z domu, na gry na komputerze - mówi mama.

Metoda zaczęła skutkować. Chłopak do szkoły chodził, choć nie chciał się uczyć. - Aż wreszcie znaleźliśmy szkołę zawodową dla niego, ma praktyki, zaczął pracować, uczy się na blacharza - mówi mama. - Chyba znalazł zawód, który mu się podoba. No i może będzie mógł się z niego w Polsce utrzymać.

Z dziećmi, których jedno z rodziców pracuje za granicą, jest też inny problem. Wszelkie uroczyste apele w szkołach, spotkania z okazji świąt organizowane są dla dwojga rodziców. Więc jak jest dla przykładu Dzień Mamy połączony z Dniem Taty, laurki są wówczas dla obojga, organizowane są rodzinne zawody, w których powinni brać udział oboje rodzice. I co robić, jeśli nie ma taty? Stać z boku i obserwować?
Gdy mąż pracuje kilkaset kilometrów od domu, dorastający synowie powinni być wyręką dla mamy.

- Bywały kłopoty wychowawcze, ale - mam nadzieję - to już przeszłość. Generalnie mogę na chłopaków liczyć - mówi pani Sylwia. - Drewna do kotłowni naniosą, na podwórku pomogą. Teraz jest czas remontu budynku gospodarczego - cieknie po ścianach, dach cały trzeba wymienić. Wieczorkowie zatrudnią firmę, ale jak trzeba, to synowie pomogą.

- Gdy kobieta jest sama w domu, bez wsparcia, to remonty są ogromnym wyzwaniem i udręką - mówi. - Miałam kiedyś ekipę remontową. Dzień pierwszy - porobili trochę i zniknęli, kolejny - to samo: zniknęli po 2-3 godzinach, wrócili chwiejnym krokiem. Robota stała, a oni, wiadomo - mówi pani Sylwia i wskazuje w charakterystyczny sposób na szyję. Nie miała wyboru, zadzwoniła do ich szefa. Albo, chłopie, przyjedziesz i przypilnujesz swych ludzi, albo nie będzie zapłaty - powiedziała.

Szef przyjechał, robota została wykonana jak należy. Ale pani Sylwii do dziś jest przykro na wspomnienie całej tej sytuacji.

Co jej się marzy z okazji 8 Marca?
- Święty spokój od wszystkich i wszystkiego - odpowiada natychmiast.
A potem spogląda na małego Dawida, słodkiego blondynka dumnie dzierżącego paczkę słonecznika, co to tato ją kupił - i natychmiast się poprawia: - No jakbym mogła te moje dzieciaki zostawić? Nigdy!

Regionalny Ośrodek Pomocy Społecznej usiłował zbadać stan emigracji zarobkowej rodziców. W raporcie podkreślano jednak szacunkowy charakter badań. Największa skala zjawiska pojawiła się w powiatach: opolskim, nyskim i krapkowickim - ponad 1200 dzieci pozostawało bez jednego rodziców (najczęściej taty). Niespełna dwa lata temu opolskie kuratorium wysłało do wszystkich szkół ankiety, za sprawą których chciano zbadać skalę zjawiska emigracji zarobkowej rodziców. Ankiety miały wrócić z MEN do kuratorium, pomóc w pracy pedagogom szkolnym. Do dziś wyników nie ma.

Nauczyciele i pedagodzy dobrze wiedzą, które dzieci wychowywane są przez oboje rodziców jedynie w weekendy. Opowiadali o tym socjologom:
- Najpierw dzieci się chwalą nowymi ciuchami, zabawkami, ale szybko w miejsce tej radości pojawia się tęsknota. Wraz z nią przychodzą kłopoty w nauce oraz z zachowaniem - mówi prof. Robert Rauziński z Opola, demograf i socjolog.

Pani Danuta, pracująca w szkole w Kup, ma jeszcze jedną obserwację:
- Gdy za pracą wyjeżdża tato, mama bardzo się stara wypełnić swoją podwójną rolę, stara się być też ojcem. Dziecko chodzi do szkoły wciąż zadbane, mama panuje nad tym, jak się uczy, czy odrabia lekcje. Gorzej jest, gdy na pracę za granicą decyduje się kobieta. Ojcu trudniej jest odnaleźć się w tej sytuacji.
A najsmutniejsze jest to, że coraz częściej na wyjazd decydują się oboje, na przykład z małymi dziećmi. Wtedy na wsiach zostają tylko ołma i ołpa. Najpierw znikali ojcowie, teraz całe rodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska