Strażak Roku 2010. Podczas powodzi strażacy brali urlopy, żeby pomagać ludziom!

fot. Radosław Dimitrow
Podczas majowej powodzi na Opolszczyźnie strażacy ewakuowali blisko cztery tysiące osób. Starali się też ratować ich dobytek.
Podczas majowej powodzi na Opolszczyźnie strażacy ewakuowali blisko cztery tysiące osób. Starali się też ratować ich dobytek. fot. Radosław Dimitrow
Żeby pomagać powodzianom ratować domy, musieli brać w pracy urlopy. - Takie niestety mamy polskie prawo - mówi Maciej Murlowski z OSP Raszowa. W zamian mogli liczyć na uścisk dłoni i ciepłe słowa podzięki.

Gdyby zapytać przypadkowego przechodnia z ulicy, którego dnia zaczęła się tegoroczna powódź, pewnie wskazałby na wtorkowy poranek 18 maja. O 4.00 nad ranem woda wdarła się do gospodarstw w Bierawie. W Kielczy natomiast spokojna Mała Panew, która w wielu miejscach sięga jedynie do kolan, zamieniła się w ponad 4,5-metrowy żywioł.

Może i przechodzień miałby rację, ale patrząc oczami strażaków - ta powódź zaczęła się kilka dni wcześniej. Już w niedzielę bowiem pierwsi ochotnicy pojawili się na wałach, by umacniać je workami. A o podwójnym pechu mogą mówić mieszkańcy Raszowej i Krasowej w pow. strzeleckim.

Nie dość, że podobnie jak w całym regionie, przez okrągły tydzień padał tam deszcz, który powodował podtopienia, to jeszcze 12 maja miało tam miejsce oberwanie chmury. - W kilka chwil spływająca z pól woda wdarła się do Raszowej i Krasowej, zalewając piwnice domów i gospodarstwa - mówi Marcin Murlowski z OSP w Raszowej.

- Straty były spore, bo woda zalała kotłownie i zniszczyła sprzęt AGD typu pralki, zamrażarki itp. Przyczyną były zatkane studzienki kanalizacyjne i niedrożne rowy melioracyjne. Strażacy zakasali wtedy rękawy. Zaczęli pomagać mieszkańcom w wypompowywaniu wody. Układali worki z piaskiem i przetykali studzienki.

Wtedy nawet nie przypuszczali, że najgorsze dopiero nadejdzie. Gdy kilka dni później strażakom z Raszowej udało się opanować sytuację na swoim terenie, przyszła prawdziwa powódź. I znów trzeba było zaciągnąć strażaków do pracy.
- Dowódcy ze strzeleckiej komendy rozdysponowali sąsiednie jednostki na najbardziej zalane tereny w Kędzierzynie-Koźlu i Zawadzkiem - dodaje Murlowski.

- A nam, z racji tego, że walczyliśmy z wodą kilka dni wcześniej, kazano pilnować terenu na miejscu. Wbrew pozorom, mimo że w bliskim sąsiedztwie nie mamy dużej rzeki, mieliśmy pełne ręce roboty. Najwięcej czasu strażacy spędzali na drogach. Usuwali połamane drzewa i konary.

W samym powiecie strzeleckim, tylko w ciągu jednego dnia strażacy ochotniczych jednostek wyjeżdżali do takich akcji 10 razy. - I trzeba było działać od razu, bo przecież po tych drogach musiały jeździć samochody - wspomina Murlowski.

Aktualne wyniki (czwartek, godz. 17.00)

Aktualne wyniki (czwartek, godz. 17.00)

Strażak zawodowy
1. Piotr Klimas JRG 1 Nysa - 366
2. Tadeusz Walczak JRG Grodków - 122
3. Jacek Przybylski JRG Brzeg - 104

Strażak ochotnik
1. Andrzej Materniak OSP Polska Cerekiew - 197
2. Hubert Kubanek OSP Maciowakrze - 81
3. Damian Stasch OSP Popielów - 36

Drużyna ochotnicza
1. OSP Głogówek - 68
2. OSP Polska Cerekiew - 63
3. OSP Stradunia - 18

Rywalizacja trwa. Głosujcie za pomocą SMS-ów oraz kuponów drukowanych w nto w każdą sobotę.

KOSZ

W tym samym czasie koledzy z innych jednostek OSP umacniali wały na Małej Panwi. Sytuacja była dramatyczna, bo gdy tylko strażacy umocnili brzeg z jednej strony, woda podmywała go z drugiej. - Ale dzięki nim udało się uchronić lewą stronę Kielczy przed zalaniem - wspomina Cecylia Cieślik, sołtys wsi.

- Ochotnicy uratowali dobytek dziesiątek rodzin. Pracowali na okrągło od rana do wieczora. Ludzie chcieli wesprzeć strażaków. Na miejsce akcji przynosili spontanicznie jedzenie i picie. Pani Helena nosiła ciepłą kawę w termosach. Jej sąsiadka przygotowała cały kosz kanapek i upiekła ciasto. - Ale tym ludziom prócz gorącej kawy należą się gorące słowa podziękowania! - mówiła pani Helena.

W akcji ratowania dobytku powodzian wzięło udział około 1,9 tys. zawodowców i aż 7,7 tys. strażaków z OSP. Ci drudzy nie dość, że poświęcali się dla innych - to jeszcze musieli brać w pracy urlopy. Jednym ze strażaków ochotników był 27-letni Andrzej Pasieka, który pracuje na co dzień w hucie w Zawadzkiem.

Podobnie jak jego koledzy, pracował przy powodzi w dzień i w nocy Mimo zmęczenia, robił co najwyżej kilkugodzinne przerwy - na jedzenie i sen. Pytany, czy zamiast tego nie wolałby przeznaczyć swojego urlopu na na wypoczynek, odpowiedział zdecydowanie: - Jedni wolą odpoczywać, inni pomagać ludziom...

W zamian mogli liczyć na uścisk dłoni od ludzi i słowo "dziękuję", choć i to nie zawsze miało miejsce. Bywało, że podczas akcji niektórym puszczały nerwy. - Jedna pani była tak wściekła, że nie wypompowujemy wody akurat z jej podwórka, aż zaczęła rzucać w strażacki wóz kamieniami - dodaje ochotnik, który woli zachować anonimowość.

- A przecież żeby pozbyć się wody, trzeba osuszać tereny w odpowiedniej kolejności. My wiedzieliśmy, co robimy i w tym momencie wypompowywanie wody z jej podwórka nie miało żadnego sensu. Inny właściciel domu z Zawadzkiego krzykiem domagał się, żeby strażacy wypompowali mu wodę z piwnicy. Nie obchodziło go to, że w samym czasie pod wodą było pół miasta.

Na szczęście takich incydentów było niewiele. Gdy Mała Panew wróciła do swojego koryta, burmistrz Zawadzkiego Mariusz Stachowski oficjalnie podziękował strażakom za wykonaną pracę. Podczas majowej powodzi strażacy musieli interweniować blisko 2,4 tys. razy. By usunąć wodę z zalanych terenów, korzystali jednocześnie z 175 pomp.

Pomogli także w ewakuacji 3794 ludzi. Część z nich trzeba było zabrać z zalanych terenów przy wykorzystaniu łodzi i pontonów. Tych podczas akcji było 20.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska