Sylwia Gruchała: - Niczego w życiu nie żałuję

fot. Witold Chojancki
fot. Witold Chojancki
po siedemnastu latach na macie doszłam do wniosku, że nie do końca chodzi o medale, tylko o fajne emocje, jakie można przeżywać, rywalizując o nie. Mówi Sylwia Gruchała, florecistka, medalistka mistrzostw Europy, świata i igrzysk olimpijskich.

- Gdziekolwiek się pojawisz, paparazzi kierują na ciebie obiektywy, a fani proszą o autografy. Czujesz się sportową celebrytką?
- Czuję się sportsmenką. Moje życie to mata i floret, a nie scena i błysk fleszy. To na sporcie jestem naprawdę skupiona. To jest to, co kocham robić, z nim związane są moje zawodowe marzenia. Nic innego nie wchodzi w grę.

- To dlaczego wystąpiłaś w teledysku grupy Feel do piosenki "Jak anioła głos" albo zdecydowałaś się na udział w "Tańcu z gwiazdami"?
- Na udział w "Tańcu..." przystałam, bo miałam trzy miesiące przerwy sportowej. Edycja zaczynała się już po igrzyskach, więc pomyślałam: czemu nie. Jestem ciekawa nowych wrażeń, lubię nowe doświadczenia. Takie same przesłanki kierowały mną w przypadku decyzji o nagraniu teledysku z Feelem. Ale to były tylko chwilowe przygody. Mój świat to szermierka.
- Z "Tańca z gwiazdami", gdzie twoim partnerem był Rafał Maserak, szybko odpadliście. Czułaś wtedy smak sportowej porażki, tak jak przy przegranej walce?
- Niezupełnie. Oczywiście, czułam rozczarowanie - w końcu jestem sportowcem, czuję ducha rywalizacji. Ale swój występ w tym programie traktowałam jak zabawę, więc to, że z niego wypadłam, nie było porażką czy tragedią. Byłam raczej zaskoczona.
- Czym?
- Sport nauczył mnie, że jeśli w to, co robię, włożę ogromny wysiłek i serce, to osiągnę zamierzony cel. Przyzwyczaiłam się do tego, że to, czy osiągnę sukces, zależy ode mnie. W "Tańcu…" decydowali widzowie. Miałam wprawdzie trzytygodniowe opóźnienie w treningach, bo byłam na olimpiadzie, ale potem zasuwałam po osiem godzin dziennie, by je nadrobić. Bardzo się starałam, ciężko pracowałam i wypadłam na parkiecie w moim - i nie tylko moim - przekonaniu całkiem dobrze. Okazało się, że to na nic. Byłam też zaskoczona tym, że na nic nie mam wpływu - na rodzaj tańca, który wykonam, muzykę, do której będę tańczyć. Nawet na fryzurę czy strój, w którym wystąpię. W sporcie jest inaczej - muszę dbać to, żeby prowadzić na planszy, dyktować warunki i robić wszystko, by to ktoś tańczył na niej, jak ja chcę.
- Brzmi, jakbyś żałowała, że wystąpiłaś w programie.
- Nie, nie żałuję. Niczego w życiu nie żałuję. To było cenne doświadczenie.
- Z kryształową kulą czy bez - jesteś popularna, rozdajesz autografy na zawodach. Czy czujesz się hołubiona?
- Autografy rozdaję po zawodach. W trakcie rozgrywek staram się skupić tylko na rywalizacji. Ale nikomu nie odmawiam podpisu. Może spośród tysięcy dzieci, które przyjdą po autograf, dwójka, trójka zechce dzięki temu pójść moją drogą i zacznie trenować szermierkę, a w przyszłości coś osiągnie. Słyszałam na przykład, że po igrzyskach w Atenach, gdzie zdobyłam brąz, dużo maluchów rozpoczęło trenowanie szermierki. To wielka satysfakcja. W końcu mogę się przyczynić do czegoś pożytecznego.
- Twoja popularność dała ci też w kość. Media wtykają nos w prywatność, plotkowały o rzekomym związku z Rafałem Maserakiem, rozstaniu z twoim włoskim partnerem.
- To się zaczęło od "Tańca z gwiazdami". Przyznam, że kiedy decydowałam się na udział w programie, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że aż tak będą o mnie plotkować. Zawsze przecież byłam kojarzona ze sportem, z sukcesami i o tym pisali. To było dla mnie kolejne zaskoczenie. Ale po programie, kiedy przyszedł czas treningów sportowych, wycofałam się z życia publicznego. Teraz nie chcę już do tego wracać ani komentować żadnych doniesień. Cieszy mnie natomiast, że na co dzień spotykam się z przyjemnymi reakcjami ludzi. Zaczepiają mnie w sklepie czy na ulicy i gratulują, dziękują za sportowe emocje. To daje siłę do dalszych starań.
- Łatwo ci przyszło wycofać się z show-biznesu? Błysk fleszy bywa hipnotyzujący...
- Tym, którzy znani są z tego, że są znani, być może jest ciężko. Kiedy zainteresowanie mediów się kończy, takie osoby mogą mieć kłopot z poczuciem własnej wartości. Ja na szczęście mam sport. Dzięki niemu było mi łatwo.
- Trenujesz szermierkę od 12. roku życia. Masz na swoim koncie sporo sukcesów - medale mistrzostw Europy, świata, olimpijskie. Kilkakrotnie zdobyłaś mistrzostwo Polski. To oznacza, że ciężko pracowałaś. Wymagało to wielu wyrzeczeń od dziecka, a potem młodej dziewczyny?
- Łatwo nie było. W pewnym momencie trzeba było stanąć przed wyborem: życie osobiste czy sport. U mnie ten przełom miał miejsce po tym, jak zdobyłyśmy drużynowo srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Sydney w 2000 roku. Stwierdziłam, że skoro rzeczywiście mam talent i dobrze mi idzie, to może jest to właściwa droga. Ale do dziś doskwiera mi czasem rygor, który muszę sobie narzucić. Do końca nie mogę się z nim pogodzić. Nie dość, że trening goni trening, to jeszcze są wyjazdy na zawody. Znacznie mniej czasu niż rówieśnicy spędzam z rodziną, z przyjaciółmi.
- Są momenty, że się buntujesz i mówisz: nie, muszę mieć dziś dzień przerwy!
- To zależy. Przed ważnymi zawodami, kiedy jest czas wytężonej pracy, spuszczam pokornie głowę, zaciskam zęby i skupiam się na treningach. Ale w przerwach daję sobie czas na relaks. Dbam wtedy o regenerację ciała i ducha. Odpoczynek jest bardzo ważny, bo to wtedy łapię głód walki.
- Jak to się stało, że się zainteresowałaś szermierką? Przeczytałaś "Pana Wołodyjowskiego" i postanowiłaś zostać Baśką?
- Jak często bywa, zdecydował przypadek. W Gdańsku Oliwie, gdzie chodziłam do szkoły sportowej, można było wybrać profil lekkoatletyczny albo szermierkę. Chciałam się zapisać na lekkoatletykę, ale... okazało się, że wtedy właśnie zlikwidowano ten profil. No i trafiłam na szermierkę. Na początku nie bardzo mi się podobało. Przełamałam się po pierwszym sukcesie, jakichś wygranych zawodach. Poza tym trafiłam na wspaniałego trenera, Longina Szmita, obecnego trenera kadry. Miał świetne podejście do dzieci i to on mnie zachęcił. To bardzo ważne dla sportowca, zwłaszcza małego, by trafić na taką osobę.
- Dla dorosłego sportowca też jest ważne, by współpraca z trenerem układała się dobrze. Z Tadeuszem Pagińskim, twoim poprzednim szkoleniowcem, wydawaliście się długo zgranym teamem. Kilka miesięcy temu, po siedmiu latach współpracy, rozstaliście się niezbyt elegancko. Spotkaliście się na odbywających się w miniony weekend w Opolu mistrzostwach Polski. Podaliście sobie dłonie?
- Jest już w porządku. Tak to już bywa, że coś się zaczyna i kończy. Zrobiliśmy razem kawał dobrej roboty, zdobywaliśmy medale, ale przyszedł czas zmian. Widujemy się na treningach i potrafimy przejść do porządku nad tym, co było.
- Po olimpiadzie w Pekinie ostrych słów nie pożałowałaś działaczom Polskiego Związku Szermierczego. Mówiłaś o libacjach alkoholowych, prywatnym folwarku prezesa. Odbiło się to szerokim echem nie tylko w środowisku sportowym. W samym związku przeszła lawina, włącznie ze zmianą prezesa. Tobie przyniosło to tyle samo zwolenników co przeciwników. Nie żałowałaś, że o tym powiedziałaś?
- Do odważnych świat należy. Jeśli komuś zależy na rozwoju, to powinien mieć do tego warunki. Mnie zależy i nie pozwolę sobie zrobić krzywdy. Nie żałuję tego, co powiedziałam, bo od tego czasu w związku wszystko się zmieniło. Po 28 latach zmienił się prezes. Wszystko jest świeże, lepsze, profesjonalne, młodsze i bez alkoholu.
- Jesteś twardą kobietą.
- Chyba tak samo twardą jak i miękką. Mam miękkie serce i twardą d… Potrafię powalczyć o siebie, ale i się nad sobą rozczulać. Jestem bardzo wrażliwa. Ulegam czasem skrajnym nastrojom. Kiedy jest mi źle, to popadam w rozżalenie, odcinam się, ale kiedy się cieszę, to jestem wręcz w euforii. Jestem maksymalistką.
- Ale bije z ciebie siła. W dodatku władasz szablą! Faceci się ciebie nie boją?
- Mój partner Luigi jest szablistą. Jest ode mnie silniejszy, więc jakoś sobie radzi…
- Aż strach pomyśleć, jak będą się kończyć wasze kłótnie…
- Może być rzeczywiście wesoło, bo faktycznie jesteśmy dwójką bardzo upartych ludzi.
- Z Luigim jesteś już jakiś czas. Widujecie się po kilka dni w miesiącu - on mieszka w Neapolu, ty w Gdańsku. Niektórym parom trudno jest utrzymać związek, gdy dwoje ludzi widuje się codziennie. Trudno być ze sobą na odległość?
- To nie jest łatwe. Trzeba silnego uczucia i jasno zarysowanego planu, kiedy się ze sobą będzie na co dzień.
- Wy taki plan macie?
- Tak. Mam zamiar po sezonie szermierczym wyjechać do Włoch i zamieszkać z moim partnerem. Tam też przecież mogę trenować. Ale póki co chcę wystartować w mistrzostwach świata w październiku.
- Jak ci idzie nauka włoskiego? Zapowiadałaś, że będziesz się go uczyć, żeby rozmawiać z Luigim w jego ojczystym języku.
- Ciągle jeszcze rozmawiamy po angielsku. Ale mam nadzieję, że już wkrótce się do tego wezmę. Tylko muszę mieć czas na naukę. Znacznie lepiej idzie mi za to gotowanie włoskich past! Rozpędzam się w kuchni.
- Masz już swoje specjalne danie?
- Tak. Bardzo lubię robić penne z pomidorami, mozzarellą, świeżą bazylią, parmezanem i papryczkami pepperoncino. Warunek jest jeden: jak robimy włoskie danie, to musi być ono z włoskich składników. Włoskiego parmezanu nie wolno zastępować serem parmezanopodobnym. To już sprawdziłam.
- W weekend w Opolu zdobyłaś indywidualnie 5. miejsce. To chyba nie jest szczyt marzeń.
- Mam teraz ważniejsze sportowe cele. Jestem w dobrej formie, ale jakoś szczególnie się do tych zawodów nie przygotowywałam. Jestem trochę przemęczona, zabrakło świeżości, ale nie ma powodów do obaw. W pucharach świata na pewno będzie lepiej.
- Co byś chciała jeszcze osiągnąć w sporcie?
- Chciałabym się rozwinąć i przejść pewien próg psychologiczny - być bardziej odważną i spokojną w sytuacjach podbramkowych. Jak to mi się uda, to przejdę samą siebie.
- Ale o olimpijskim złocie też marzysz?
- Jak przejdę próg, o którym wspomniałam, to medale powinny być jego wynikiem. Ale tak naprawdę po siedemnastu latach na macie doszłam do wniosku, że nie do końca chodzi o medale, tylko o fajne emocje, jakie można przeżywać, rywalizując o nie. Medal to symbol, przedmiot.
- Masz dopiero 28 lat, ale sportowe emerytury zaczynają się znacznie wcześniej. Masz plan na to, co chcesz robić po szermierce?
- Faktycznie za siedem lat będę sportową emerytką. Ale nie mam pojęcia, co będę wtedy robić. Nie myślę jeszcze o tym.
- Dziękuję za rozmowę.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska