Opinia
Opinia
Roman Kolek, wicedyrektor opolskiego Narodowego Funduszu Zdrowia:
- Żeby pielęgniarka mogła pracować w szkole cały tydzień, musi uczyć się w niej ponad tysiąc dzieci. Ponieważ szkoły są mniejsze, to pielęgniarki wędrują między placówkami i na to nic nie poradzimy. Dlatego ważne jest, żeby każdy nauczyciel, a najlepiej każdy dorosły umiał udzielić pomocy w nagłych sytuacjach. To może przydać się wszędzie.
Uczennica pierwszej klasy zaczęła wymiotować w poniedziałek na pierwszej lekcji. - Zadzwoniłam po matkę, a jednocześnie posłałam po szkolną pielęgniarkę - mówi Dorota Ryba, wychowawczyni Sandry w grodkowskiej szkole podstawowej nr 3.
Pielęgniarka wspólnie z mamą zdecydowały się na wezwanie karetki, bo dziewczynka zaczęła słabnąć.
Dramat rozpoczął się, kiedy Sandra zaczęła tracić świadomość i przestała oddychać. - Zanikł też puls, dlatego rozpoczęłam masaż serca. To nie żadne bohaterstwo, zrobiłam, co do mnie należało - opowiada Grażyna Wojtyła. - To trwało może z 15 sekund, wystarczyło kilka uciśnięć.
Puls wrócił, ale dziewczynka była nieprzytomna, nie reagowała na żadne bodźce i dusiła się. - Dlatego założyłam jej rurkę dogardłową, żeby podtrzymać język - mówi pielęgniarka.
Grodkowska karetka była "na wyjeździe" i trzeba było czekać na pogotowie z Brzegu, więc nauczycielki pobiegły do najbliższej przychodni po pomoc lekarza. Anna Graczyk-Duda zostawiła pacjentów, przyjechała do szkoły i podała dziewczynce kroplówkę. Karetka dotarła do Sandry po 40 minutach.
- Gdyby nie ta pielęgniarka, to nie wiem, czy córka doczekałaby na przyjazd pogotowia - mówi Beata Adamiak, matka uczennicy. - Sandra czuje się już dobrze, jest w szpitalu w Opolu i wraca do zdrowia. Jesteśmy wdzięczni pani Grażynie.
Ta broni się przed rozgłosem jak może. - To normalne zachowanie każdej pielęgniarki - podkreśla wiele razy. - Kiedy dziewczynka się dusiła, bardzo pomogła mi też wuefistka Ela Pietruniak.
Grażyna Wojtyła: - Zrobiłam, co do mnie należało.
(fot. fot. Jarosław Staśkiewicz)
Wojtyła pracuje w "trójce" od siedmiu lat, wcześniej przez 20 zdobywała doświadczenie w szpitalnych oddziałach.
- Kilka razy - w szkole czy u sąsiadów - zdarzało mi się pomagać w ten sposób dzieciakom i dużo radości sprawia mi to, że dziś są zdrowe. Ale nie róbcie ze mnie bohaterki - mówi pielęgniarka.
Dziś nauczyciele zastanawiają się jednak, co by było, gdyby do zdarzenia doszło w... piątek.
- Pielęgniarka jest u nas tylko do czwartku - przypomina Jadwiga Tyc, wicedyrektor szkoły. - Nauczyciele wiedzą, co robić w nagłych wypadkach, mamy opracowane procedury, pokończyłyśmy kursy pierwszej pomocy, ale nie wiem, czy same dałybyśmy radę. Tu potrzeba fachowej pomocy.