Test z matury. Dlaczego w tym roku poszło tak źle?

Redakcja
Paweł Stauffer
Co czwarty tegoroczny maturzysta nie poradził sobie z egzaminem. To najgorszy wynik od 2005 roku, gdy wprowadzono nową maturę, ale fachowcy uważają, że nie ma powodów do paniki.

Do tej pory matura najlepiej wypadła w 2006 roku, gdy ówczesny minister edukacji, Roman Giertych, ogłosił amnestię i uznał, że można maturę zdać mimo oblania jednego przedmiotu obowiązkowego (zakwestionował to potem Trybunał Konstytucyjny).

W pierwszym terminie zdało wówczas 90 procent maturzystów. W pozostałych latach przegranych nie było nigdy więcej niż 15 procent. Aż do ubiegłego roku, gdy na majowym egzaminie padło 19 procent zdających. Teraz mamy ich 24,5 proc. w całym kraju.

Czy to "fatalnie" czy "do przyjęcia", jest kwestią indywidualnych odczuć. Dyrektorzy szkół w większości uważają, że tak powinno być, jeśli ten egzamin ma być narzędziem selekcji na studia wyższe - mówi Wojciech Małecki, dyrektor Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej we Wrocławiu.

- Trzeba to analizować, ale nie ma co biadolić i rwać włosy z głowy - podkreśla Jan Wróbel, publicysta i dyrektor I Społecznego Liceum "Bednarska" w Warszawie. - Trzeba jednak także pamiętać, że obecnie mamy w szkołach kończących się maturą znacznie więcej uczniów niż 10-15 lat temu, a więc i tych, którzy z maturą sobie nie radzą, musi być więcej niż kiedyś.

Tradycyjnie najlepiej maturę zdali uczniowie ogólniaków - 86 procent. Gorzej poszło w technikach - tylko 63 procent, ale tak też jest od lat.

- To powinno jednak dawać do myślenia - uważa Jan Wróbel - bo technika są najcenniejszym i niestety zaniedbanym ogniwem polskiej edukacji. Tymczasem powinny dawać większej niż dzisiaj liczbie młodzieży szansę na ustrzelenie dwóch gęsi jednym strzałem, to znaczy zdobycia zawodu i matury. Część nie poradzi sobie z jednym i drugim, ale nie wpadajmy w panikę. Maturę pechowiec może powtarzać za rok, dwa albo nawet za pięć, a zawód w ręku już ma.

Statystyki psują szkoły kiepskie: licea profilowane, które już dawno uznano za niewypał szkolnej reformy, oraz szkoły uzupełniające dla dorosłych. Tam z maturą poradził sobie średnio co piąty uczeń
- Do tych szkół trafiają ludzie po zawodówkach, dla których matura nie jest priorytetem. Zależy im na średnim wykształceniu, które daje ukończenie szkoły. Przygodę z maturą traktują tak, że jak się uda, to fajnie, ale jak nie, to też nic się nie stanie - mówi Grzegorz Balawajder, dyrektor Społecznego Liceum im. Einsteina w Opolu (także ze szkołą dla dorosłych).

Nogę podłożyła im królowa

Maturalny kanon, ustalony przez MEN przed rokiem, to egzamin na poziomie podstawowym z języka ojczystego, języka obcego i języka przyrody, czyli matematyki. Tyle trzeba zdać (choć generalnie przymusu nie ma, bo matura nie jest obowiązkowa), żeby otrzymać świadectwo dojrzałości. Zdać to znaczy otrzymać co najmniej 30 procent punktów. (Od podstawówki po liceum uczeń nie zaliczy żadnej klasówki, jeśli nie rozwiąże co najmniej połowy zadań. Na maturze wystarczy niespełna jedna trzecia).

W tym roku tym wygórowanym wymaganiom nie podołało aż 21 procent maturzystów. To królowa nauk głównie podłożyła im nogę.

Matematyka jako przedmiot obowiązkowy wróciła na maturę w 2010 roku po 25 latach. - Wszyscy się jej bali i wszyscy się starali, zapanowało pospolite ruszenie. A potem media pisały: "To ma być matura? Gimnazjaliści by sobie poradzili". Być może tegoroczni maturzyści uwierzyli, że nie ma się co przejmować - przypuszcza Wojciech Małecki. - Tymczasem to, że nie jest najlepiej, widać było już na egzaminie próbnym, którego wyniki były o 13 punktów procentowych gorsze niż przed rokiem.

Rok temu zdało 86 procent. - Tegoroczny arkusz zadań miał taką samą strukturę, przygotowano go według tej samej metodologii, ale zadania oczywiście były trochę inne - podkreśla dyrektor Małecki. Zdaniem Centralnej Komisji Egzaminacyjnej tegoroczny egzamin z matematyki sprawdzał w 80 procentach te same umiejętności, co w roku ubiegłym.

Moi nauczyciele nie potwierdzają, by tegoroczne zdania były trudniejsze. Nie było zaskoczenia, wszystkie tematy i typy zadań były realizowane na lekcjach - twierdzi Grzegorz Balawajder. - Wiadomo było jednak, że matematyka musi zebrać swoje żniwo.

Taki rocznik

Mirosław Sawicki, szef CKE, na konferencji prasowej prezentującej wyniki tegorocznych matur wskazał trzy możliwe przyczyny porażki: "Po pierwsze złe narzędzia, po drugie słaby rocznik, po trzecie mieszanka tych dwóch punktów".

Faktem jest, że tegoroczni maturzyści znacznie obniżyli loty w porównaniu z ich starszymi kolegami. Widać to nie tylko po liczbie egzaminacyjnych sukcesów, ale też po ich jakości. Średni wynik z niemal wszystkich przedmiotów był wyraźnie niższy. Przed rokiem średni wynik z matematyki to było 58,5 procent punktów. Teraz zaledwie 48,2 proc. Z polskiego przed rokiem było średnio 57,2 proc. - teraz 53,6 proc.

- Rocznik rocznikowi nierówny - przyznaje Grzegorz Balawajder. - Nas, nauczycieli, najbardziej jednak niepokoi inny aspekt: nieprzewidywalności matury. Po prostu nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Jedynie nauczyciele języków obcych nie są zaskakiwani zadaniami maturalnymi. Tam wszystko jest przewidywalne i z roku na rok porównywalne. W pozostałych przedmiotach obserwujemy rzucanie się od ściany do ściany. Tymczasem należy ustalić pewien standard wymagań i poziom trudności, który obowiązywałby przez lata. Wtedy nauczyciele wiedzieliby, jak przygotowywać uczniów. Jest to konieczne zwłaszcza na poziomie podstawowym.

Po co nam ta matura

Zdaniem prof. Krzysztofa Wieleckiego z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego matura jest przeżytkiem. - Miała znaczenie wtedy, gdy dla większości edukacja właśnie na niej się kończyła. Matura była wtedy swoistym pasowaniem na inteligenta. Dziś nie jest do niczego potrzebna - mówi socjolog i pedagog, który uważa, że należałoby wrócić do egzaminów wstępnych na uczelniach.

- Kiedyś to było wyzwanie - potwierdza Grzegorz Balawajder. - Teraz matura to jeszcze jeden z serii egzaminów, który bada przygotowanie do zdawania testów. Ma też walor diagnostyczny, bo bada poziom rozwoju uczniów. Na dobrą sprawę za parę lat można by się obyć bez określenia "matura". Po prostu będzie to robiony w szkole test, na podstawie którego uczelnie przyjmują studentów - jak w Szwecji.

Obecna matura według założeń resortu edukacji spełnia dwie funkcje. - Potwierdza wykształcenie średnie, pewien kanon wiedzy i umiejętności cywilizacyjno-kulturowych, który został przyjęty w kwestii języka ojczystego, obcego i matematyki. Druga jej funkcja jest selekcyjna, przygotowująca do dalszej edukacji na uczelniach wyższych - mówi Wojciech Małecki. - W pierwszej chodzi o to, by pokonać pewną poprzeczkę, w drugiej - by osiągnąć jak najwięcej.

Zawsze kiedy matura wypada słabiej, rodzi się pokusa - zwłaszcza wśród polityków w roku wyborczym - by tę poprzeczkę obniżyć. - To zamordowałoby sens robienia matury w ogóle - uważa Jan Wróbel. - Poprzeczkę mamy ustawioną dosyć wysoko i teraz trzeba robić wszystko, by do tej poprzeczki starać się każdego dopchnąć.

- Dla uczelni optymalny scenariusz to trudna matura, którą wszystkim udaje się zdać - mówi prof. Stefan Marek Grochalski, prorektor Uniwersytetu Opolskiego. - Wariant, w którym próg zdawalności jest na poziomie 30 procent punktów, oznacza, że kandydaci na studia reprezentują możliwości, delikatnie mówiąc, niesatysfakcjonujące.

Praca z nimi przez trzy lub pięć lat nie jest radosną przygodą. Kiedy jednak zapytałem wiceministra, czy nie można by tego progu podnieść, odpowiedział, że to natychmiast powiększyłoby procent nie zdanych matur. Progu nie podniesiono, mimo to liczba nie zdających rośnie. To znaczy, że coś w systemie edukacji nie działa. Moim zdaniem błędem było wprowadzenie gimnazjów i utworzenie trzyletnich liceów.

Tegoroczne matury jeszcze się nie zakończyły. Przed większością tych, którym powinęła się noga (60 tys. uczniów w całym kraju) jest sierpniowa szansa na poprawkę, tylko 7 procent oblało więcej niż jeden przedmiot, co wyklucza możliwość ponownego zdawania egzaminu w tym roku. Ilu maturzystów pokona więc ostatecznie maturalną przeszkodę będzie wiadomo w połowie września. Uczelnie, zwłaszcza te słabsze, prywatne, na nich zaczekają. W czasach niżu demograficznego każdy kandydat jest na wagę złota. - I to najbardziej psuje nasz rynek edukacyjny, bo słabe studia licencjackie na słabej uczelni po prostu demoralizują - uważa Jan Wróbel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska