Trzydzieści lat temu „język serca” był jednocześnie dla mniejszości językiem nadziei

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Na zdjęciu uczestnicy debaty: prof. Marek Zybura, prof. Romuald Jończy, Magdalena Lapshin, ks. abp Alfons Nossol i dr Irena Kurasz.
Na zdjęciu uczestnicy debaty: prof. Marek Zybura, prof. Romuald Jończy, Magdalena Lapshin, ks. abp Alfons Nossol i dr Irena Kurasz. Michał Matheja DWPN
Przypomniała o tym debata „W języku nadziei”, jaką w 30. rocznicę przywrócenia mszy św. po niemiecku na Górze św. Anny, zorganizował w Opolu Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Uczestniczyli w niej: Magdalena Lapshin, współpracownik DWPN, prof. Romuald Jończy z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, abp Alfons Nossol, emerytowany biskup opolski, który mszę św. w języku serca przywrócił, oraz prof. Marek Zybura z Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta. Prowadziła dr Irena Kurasz, Uniwersytet Wrocławski.

- Organizacyjne odradzanie się mniejszości niemieckiej na Śląsku wywołało w społeczeństwie wstrząs, bo też społeczeństwo do 1989 wytarło jej istnienie ze swojej świadomości. To wycieranie wsparły i państwo, i Kościół – mówił prof. Zybura. Przywołał przykłady praktyki odwetu, który dotknął Niemców w okresie powojennych wysiedleń.

Magdalena Lapshin przypomniała o szczątkowych formach powojennego duszpasterstwa po niemiecku. W pierwszym okresie po wojnie, administrator apostolski Bolesław Kominek dał możliwość na krótko odprawiania mszy św. ze śpiewami i kazaniem po niemiecku w okolicach Nysy i Grodkowa w parafiach, gdzie jeszcze mieszkała ludność niemiecka. Potem duszpasterstwo zostało w formie szczątkowej, przede wszystkim w konfesjonale. W latach 80. msze po niemiecku odprawiano sporadycznie przy drzwiach zamkniętych dla grup z Niemiec. Do nich dołączali się chętnie mieszkańcy. Msza 4 czerwca na Górze św. Anny była szczególna, bo odbywała się na polecenie biskupa opolskiego. I została na trwale dołączona do liturgii po polsku.

Abp Nossol przypomniał, że język serca to określenie historyczne z czasów abpa wrocławskiego, kardynała Bertrama - wtedy określenie to odnosiło się do duszpasterstwa w języku polskim.

- Dla mnie - mówił ks. arcybiskup - decydujące dla podjęcia starań o ponowne celebrowanie mszy po niemiecku było orędzie Jana Pawła II na 1 stycznia 1989 „Poszanowanie mniejszości warunkiem pokoju”. Nie ukrywałem przed papieżem, że jego postanowienia trudno będzie wprowadzić w życie u nas, gdzie największą mniejszością są Niemcy. Papież mnie uspokoił, że gdyby ktoś chciał się temu opierać, powinienem powołać się na niego i na jego autorytet.

- Trudność stanowiło znalezienie stabilnego miejsca na nabożeństwa w języku serca – dodał ks. abp. - By stamtąd nabożeństwa te mogły się rozprzestrzeniać na inne parafie i wspólnoty. Uznałem, że takim miejscem powinna być Góra św. Anny, gdzie była wielowiekowa tradycja wielojęzycznego nabożeństwa. Ówczesny gwardian, o. Bazyli Iwanek obawiał się, że to zaszkodzi sanktuarium i prowadzonemu tu duszpasterstwu – był przeciw. Dopiero kiedy otrzymał polecenie na piśmie, skapitulował. Pierwszą mszę – w niedzielę o 15.00 – celebrował o. Teofil. A my, kiedy informowaliśmy w parafiach, że taka możliwość istnieje, istotnie używaliśmy pojęcia język serca. Nie mówiliśmy, że ta msza św. jest celebrowana po niemiecku. Kiedy pod koniec mszy św. śpiewano „Te Deum laudamus”, przy trzeciej zwrotce wszyscy płakali. Zwłaszcza starsi ludzie sądzili, że już nigdy nie będą pieśni „Ciebie Boże wielbimy” po niemiecku śpiewać.

Magdalena Lapshin cytowała świadectwo jednego z uczestników: - Informacji o mszy w języku serca nie było w żadnej gazecie. Tymczasem przyjeżdżamy, a tam wszędzie pełno. Nie można wejść nawet na schody. Ale jakoś sobie poradziliśmy. Znalazłem jeszcze miejsce na placu z boku Kościoła. (…) Kiedy zabrzmiała pieśń „O Anno łaskiś pełna”, chciałem zaśpiewać pełną piersią. Nie byłem w stanie. Patrzę, a obok mnie kobieta też płacze z radości.
- W tych wspomnieniach jest poczucie, że stało się coś przełomowego – mówiła pani Magdalena. - To była jedna z pierwszych okazji, żeby członkowie mniejszości mogli się policzyć (szacuje się, że w mszy brało udział ok. 4 tys. ludzi). Nie spotkałam, zbierając relacje uczestników, jeszcze nikogo, kto by na tej mszy był w środku w bazylice. Wszyscy moi rozmówcy stali na zewnątrz.

Msza św. w języku niemieckim to była jedna z tych zmian na Śląsku Opolskim, które miały zahamować falę wyjazdów.
- W końcu lat 80. warunki życia na Śląsku były – w porównaniu do Niemiec – naprawdę bardzo trudne – mówił prof. Romuald Jończy. - Proporcje zarobków tutaj i w Niemczech kształtowały się na poziomie jeden do siedemdziesięciu, jeden do osiemdziesięciu. Tam w ciągu miesiąca można było zarobić tyle, co tutaj przez pięć lat. Kiedy wraz planem Balcerowicza urosła inflacja, na legalnie kupioną czekoladę „Milka” pracowało się w Polsce przez cały dzień. Tu był ogromny głód konsumpcji, ogromne aspiracje. Tam te dobra były dostępne. A tutaj nie było pewności, że zmiany zachodzące w Polsce będą trwałe. Brakowało też niemieckich elit – one wyjechały zaraz po wojnie – by falę migracji powstrzymać. Inicjatywa abpa Alfonsa Nossola to był sygnał, że już będzie inaczej, że PRL się skończył. Dla wielu Ślązaków msza po niemiecku była bardziej przekonującym dowodem przemian niż same wybory w 1989 roku.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska