Urzędnicy nie chcą dać pieniędzy dla domu dziecka

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Od lewej: Marzena, Bożena i  Wojciech Łyszkowscy, Lucyna, Agnieszka i Kuba. - Te dzieci są z nami szczęśliwe i zrobię wszystko, żeby tak zostało - mówi pan Wojciech.
Od lewej: Marzena, Bożena i Wojciech Łyszkowscy, Lucyna, Agnieszka i Kuba. - Te dzieci są z nami szczęśliwe i zrobię wszystko, żeby tak zostało - mówi pan Wojciech. fot. Sławomir Mielnik
Upór urzędników może doprowadzić do tego, że wychowankowie rodzinnego domu dziecka w Ozimku będą musieli ten dom opuścić.

Ozimek, ul. Dworcowa. To tu, w małym domku z wielką kuchnią i ogrodem, Bożena i Wojciech Łyszkowscy od 1994 roku prowadzą - pierwszy na Opolszczyźnie
- rodzinny dom dziecka. W dorosłe życie wyprawili już dziesiątkę wychowanków. A teraz mają poważny problem.

- Nie wiemy, z kim podpisać umowę na finansowanie czwórki, która jeszcze u nas pozostaje. Urzędnicy zamiast pomóc, grają z nami w ping-ponga. Najgorsze, że jak zwykle najbardziej ucierpią na tym dzieci. Jeśli się nie dogadamy, mogą je nam zabrać - mówi Wojciech Łyszkowski.

Sęk w tym, że Marzena, Lucyna, Agnieszka i Kuba nie pochodzą z powiatu opolskiego, a z prudnickiego i z samego Opola. Dotychczas pieniądze na utrzymanie wychowanków spływały do Łyszkowskich za pośrednictwem Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Opolu, z którym Opole miasto i powiat prudnicki zawarły porozumienie.
Umowa wygasa jednak z początkiem przyszłego roku, a PCPR nie chce podpisać z Łyszkowskimi kolejnej. Tłumaczy, że skoro we wrześniu tego roku dom Łyszkowskich opuściło ostatnie dziecko z powiatu opolskiego (terenu, którym zawiaduje PCPR) nie ma już takiego obowiązku.

- To skandal! Prowadzą naszą placówkę od samego początku i powinni to robić dalej. Zwłaszcza, że nasze stowarzyszenie "Bona Familia" działa na ich terenie. I w końcu najważniejsze są dzieci. O nich przede wszystkim trzeba myśleć - denerwuje się Wojciech Łyszkowski.

Opinia

Opinia

Zdzisław Markiewicz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu:
- Państwo Łyszkowscy znaleźli się w patowej sytuacji prawnej. Ustawodawca nie przewidział okoliczności, w jakich placówka się znalazła. Wydaje się, że powiat opolski powinien podpisać umowę ze stowarzyszeniem "Bona Familia". Jeśli tego nie zrobi, PCPR będzie musiało przenieść dzieci do innej wskazanej przez siebie placówki opiekuńczo-wychowawczej. Z punktu widzenia dzieci byłoby to jednak najgorsze rozwiązanie.

Elżbieta Ciupek, dyrektor PCPR, obstaje jednak przy swoim. - Nie będziemy robić niczego dla czyjejś wygody. Skoro u Łyszkowskich nie ma już dzieci z powiatu opolskiego, nic nas z nimi nie łączy. Niech podpisują umowy bezpośrednio z powiatami, z których pochodzą pozostające tam dzieci - mówi.

Tymczasem takie rozwiązanie nie jest możliwe.
- Bezpośrednią umowę o finansowaniu możemy zawrzeć tylko z placówkami na terenie naszego miasta - wyjaśnia Zdzisław Markiewicz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu.

Upór PCPR dziwi o tyle, że pośredniczenie w przekazywaniu pieniędzy między Łyszkowskimi a innymi powiatami nie wiązałoby się dla nich z żadnymi kosztami, a tylko z wykonaniem 12 przelewów w ciągu roku.

- Tu brakuje zwykłej ludzkiej życzliwości i zrozumienia. Wychowanie 14 dzieci jest wystarczająco stresujące, żebym musiał jeszcze martwić się, za co je utrzymam - grzmi Łyszkowski.

Na prośbę Wojciecha Łyszkowskiego sprawę bada Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej.

- Niezależnie od tego prowadzimy rozmowy ze starostą opolskim. Na pewno znajdziemy jakieś wyjście z sytuacji. Mamy na to jeszcze dwa miesiące - uspokaja Markiewicz.

Nad interpretacją prawną zaistniałej sytuacji pracuje też Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Prudniku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska