Utopki, beboki, piecuchy... Tymi stworami straszono dzieci

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Tak według dzieci wyglądają stwory, o których dorośli opowiadają  w legendach.
Tak według dzieci wyglądają stwory, o których dorośli opowiadają w legendach. Kraina św. Anny
Utopki, beboki, piecuchy... Mieszkańcy przez lata wymyślali bohaterów przeróżnych historii i opowiadali o nich swoim pociechom. Część z tych legend, choć była straszna, miała skłonić dzieci do myślenia.

Jeżeli wierzyć lokalnym legendom, pierwsze utopki pojawiły się w tych stronach około X wieku. Przypłynęły rzeką Odrą z Czech i zamieszkały na całym Śląsku, w miejscach, gdzie znajdują się rzeki, strumyki, stawy i jeziora. Według legend utopki (albo utopce) to niewielkie, zielone stworki, które potrafią być bardzo złośliwe.

W Zdzieszowicach utopce upodobały sobie wciąganie ludzi do wody, a szczególnie wieczorami, gdy ktoś spacerował brzegiem rzeki. Gdy po rzece zaczęły pływać barki, zielone stwory stały się jeszcze bardziej złośliwe - próbowały wdrapywać się na barki, a nawet je zatapiać.

W rzeczywistości miejscowi opowiadali te historie dzieciom najprawdopodobniej po to, żeby przestrzec je przed kąpielami w Odrze. Wychodzili z założenia, że jeżeli pociechy będą bały się utopców, to nie będą wchodziły lekkomyślnie do wody.

O utopkach słyszeli także mieszkańcy Rozmierzy i Jemielnicy. W tej pierwszej wsi te stwory upodobały sobie kradzieże prania, pozostawionego na noc na podwórku - szczególnie często ginęła stamtąd bielizna. W Jemielnicy opowieść o utopkach wiąże się z kolei ze starym młynem, który działał niegdyś we wsi. Młynarz i jego żona, którzy tam mieszkali, nie mogli zaznać spokoju.

Gdy kładli się spać po ciężkim dniu pracy w młynie, utopek moczył mąkę, zalewał podwórko, a nawet wzniecał pożary. Pewnego dnia do młyna przybyli wędrowni grajkowie z niedźwiedziem, żeby tam przenocować. Młynarz zgodził się ich ugościć. Grajkowie przywiązali na wieczorem niedźwiedzia do drzewa, a sami poszli spać.

Tej nocy utopek próbował podpalić składowane na podwórku drewno. Na jego nieszczęście obudził niedźwiedzia, który rzucił się na niego i go rozszarpał. Młynarzowi bardzo opłacała się ta gościna, bo od tego czasu mógł żyć w spokoju. Żeby przestrzec dzieci przed zaglądaniem do szop, stodół, piwnic itp. dorośli straszyli je z kolei bebokami.

Według legend to stworki, które mierzyły pół metra wysokości. Zamiast stóp miały końskie kopyta. Nosiły spodnie, koszulę i płaszcz, a na głowie miały czapkę z bąblem. Lubiły spać w ciemnych zakamarkach, w miejscach gdzie składowane były różne narzędzia. Legenda głosi, że dziecko, beboka można było łatwo obudzić, a wtedy karcił on kijem, który zawsze miał pod ręką. Z kolei piecuchy, jak sama nazwa wskazuje mieszkały w miejscach, gdzie palił się ogień - najczęściej ogrzewały się w piecach.

Ówczesne legendy uczyły dzieci moralności i wskazywały, których granic absolutnie nie można łamać. Jedną z nich było plądrowanie grobów. Wśród przekazywanych historii, część z nich opowiadała o krnąbrnych grabarzach. Jeden z nich miał pracować na cmentarzu obok kościoła Świętego Krzyża (rozebrany w 1874 r.) i zajmować się rabowaniem mogił bogatych ludzi.

Pewnego razu wybrał się na cmentarz o północy, a w momencie, gdy otworzył trumnę zmarły chwycił go za nogę i trzymał przez pełną godzinę. Grabarz najprawdopodobniej stracił przytomność, bo leżał tak do rana. Obudził go dopiero proboszcz, ale mężczyzna po kilku dniach zmarł.

Ale były też takie opowieści, które miały po prostu pobudzić wyobraźnię. Jedną z nich jest historia o Meluzynie - pięknej kobiecie, którą spotkał drwal o imieniu Jorg. Mężczyzna zakochał się w kobiecie, a niedługo po tym wzięli ślub.

Meluzyna przed zawarciem związku postawiła jeden warunek - będzie z nim na zawsze razem, ale sobotnie popołudnia i wieczory chce spędzać samotnie, zamknięta sama w pokoju. Zastrzegła także, by mąż nigdy nie próbował sprawdzać, co wtedy robi. Szczęśliwi małżonkowie przeżyli w ten sposób kilka lat i urodziły im się dzieci. Ale Jorgowi nie dawało spokoju zachowanie małżonki, która zawsze znikała w sobotnie wieczory.

Pewnego razu zakradł się pod jej pokój i przez szparę w drzwiach podpatrzył co robi jego ukochana. Jego oczom ukazała się kobieta, która przypominała Meluzynę, ale zamiast nóg miała ogon ryby. Wtedy tajemnicza siła sprawiła, że Meluzyna nagle zniknęła i ślad po niej zaginął. Od tej pory, gdy śląskie babcie wsłuchują się wieczorami w wycie wiatru za oknami, mówią, że to płacze Meluzyna.

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą - znawcą lokalnej historii.
Wykorzystano fragmenty artykułów opublikowanych przez Stowarzyszenie "Kraina św. Anny".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska