W Nysie mogło dojść do jatki

Klaudia Bochenek
- Staramy się zapanować nad młodzieżą, ale to nie takie proste - mówi dyrektorka Józefa Ziemnik.
- Staramy się zapanować nad młodzieżą, ale to nie takie proste - mówi dyrektorka Józefa Ziemnik.
Gimnazjaliści z nyskiej dwójki umawiają się na bijatyki. Straż miejska rozpędziła prawie 70-osobową grupę młodych gniewnych.

Konflikt w gimnazjum trwa już od dłuższego czasu. Początkowo niewielkie szarpaniny i przepychanki zdarzały się na terenie szkoły. Później przeniosły się tam, gdzie nie sięga wzrok dorosłych.
Stadion Polonii. Tam umówili się na wielką bitwę. Ci z Nysy stanęli naprzeciwko tych z Przełęku. W ruch poszły pięści.
- Jedna osoba jest poszkodowana. Ma rozbity nos. Ale mogło być gorzej - przyznaje Grzegorz Smoleń, komendant straży miejskiej w Nysie.
Patrolujących okolicę strażników zaalarmowała gimnazjalistka. Krzyczała, że za chwilę chłopcy będą się bić. Mundurowi wpadli na stadion. Rozpędzili rozjuszone towarzystwo. Jednego z chuliganów zatrzymano.

Nie wiadomo, o co poszło gimnazjalistom. Jedni twierdzą, że konflikt tlił się od dawna, a zaczął od błahego słowa, jakiegoś oskarżenia. Inni mówią, że chłopaki podzielili się na miastowych i tych ze wsi.
- A ja słyszałam, że pokłócili się o dziewczynę - twierdzi jedna z uczennic nyskiej dwójki. - Podobno któryś z Przełęku ją obraził i stąd cała awantura. Spotykają się po lekcjach, zbierają w grupki i mówią: "Idziemy na Przełęk!".
- A potem biją się do upadłego - dodaje inny uczeń (też boi się przedstawić). - My z nimi nie trzymamy.
Nauczyciele podkreślają, że okres gimnazjalny to trudny wiek.
- Młodzież nie potrafi zapanować nad emocjami, jest pobudzona, drażliwa - tłumaczy Józefa Ziemnik, dyrektor gimnazjum nr 2 w Nysie. - Z takimi problemami spotyka się każda szkoła.

Opinia

Opinia

Wiesław Topaczewski, członek zespołu do spraw nieletnich w nyskiej policji:
- Gdyby straż w porę nie interweniowała, mogło dojść do prawdziwej jatki. Młodzież gimnazjalna jest trudna do okiełznania. Miesięcznie interweniujemy po kilkanaście razy w przypadku drobnych bójek, które niestety w szkołach są codziennością. Policja prowadzi pogadanki z młodzieżą, ale co z tego, skoro opiekunowie nie interesują się tym tematem. Na klasowe spotkania z rodzicami zamiast trzydziestu osób przychodzi dziesięć. A później nie chcą wierzyć i dziwią się, czym po lekcjach zajmują się ich dzieci.

Dyrektorka dwójki zapewnia, że chwilowo konflikt został załagodzony. Ale nie ma gwarancji, że wszystko się nie powtórzy.

- Jesteśmy czujni, ale po lekcjach nie możemy kontrolować naszych uczniów - mówi Józefa Ziemnik.
Szkolne śledztwo ujawniło prowodyrów awantury. Uczniowie nie chcieli się przyznać, kręcili. Poszkodowani zachowywali się podobnie. Dopiero przymuszeni przez rodziców zaczęli opowiadać, że byli szykanowani.
- Żeby uczeń przyszedł do nas z własnej woli i poskarżył się na kolegów musi być naprawdę zdesperowany - twierdzi Alicja Sarna, pedagog szkolny z gimnazjum nr 2. - Nasi bali się mówić, bo paraliżował ich strach przed zemstą kolegów. Pytali, jaką mają gwarancję, że jutro nie oberwą...

Awanturą w gimnazjum zajęła się już policja, sąd i kurator. Kilku uczniów jest pod specjalnym nadzorem tych służb, ale normalnie chodzą do szkoły. Rodzice obiecali mieć ich na oku.
- Dorośli wierzą, że popołudniami dziecko siedzi w domu albo u kolegi, ale nie wiedzą co ono robi - mówi Alicja Sarna. - Prawda jest taka, że całkowita kontrola nad 16-latkiem jest niemożliwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska