Wierszyna to polska wioska na Syberii. Posługuje w niej misjonarz pochodzący z Opolszczyzny

Milena Zatylna
Milena Zatylna
Wideo
od 16 lat
Ojciec Karol Lipiński ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (OMI), pochodzi z Bąkowa (powiat kluczborski). Od 14 lat pracuje w polskiej wiosce na Syberii.

Ojciec Karol Lipiński na Syberię wyjechał, będąc już emerytem, po wielu latach spędzonych w klasztorach w Obrze, Kodniu i na Świętym Krzyżu.

Mieszka w miejscu, które jest oddalone od Polski o 7,5 tys. km. Jego dekanat jest dwa razy większy od naszego kraju, a diecezja aż 32 razy. Do najbliższego księdza w dekanacie ma 140 km, do najdalszego – 1400 km.

- Nigdy nie planowałem jechać na Syberię. Zadecydował przypadek – opowiada. – Kiedy byłem w Kodniu, znajomy zaprosił mnie do siebie do Terespola. W czasie spotkania zadzwonił telefon. Okazało się, że to biskup z Irkucka. W żartach powiedziałem: zapytaj, czy by mnie nie przyjął? Na to biskup stwierdził, że kamień mu z serca spadł, bo szuka księdza do Wierszyny.

O. Karol Lipiński, jako młody zakonnik, marzył o wyjeździe na Madagaskar, jednak wówczas oblaci nie prowadzili tam jeszcze misji. Później miał propozycje wyjazdu do Szwecji i na Ukrainę, ale odmówił.

- Można by rzec: do trzech razy sztuka – śmieje się. - Można by rzec: do trzech razy sztuka – śmieje się.

Wyjechał na Syberię w listopadzie 2009 roku. Pracuje tam nieprzerwanie do tej pory. Obecnie jest na urlopie w Polsce.

- Wyraziłem chęć wyjazdu na rok, dlatego, że nigdy w Rosji nie byłem, a co dopiero tak daleko na wschodzie. Stwierdziłem, że jak by nie było, tych 12 miesięcy wytrzymam. Kiedy mój kolega dowiedział się, że wyjeżdżam i gdzie wyjeżdżam, stwierdził, że na starość zgłupiałem – mówi. – I choć władze zakonne chciałyby, żebym już wracał, ze względu na wiek, to mnie jeszcze tam ciągnie.

Jak zapewnia zakonnik, syberyjski klimat nie jest aż taki straszny.

- Przynajmniej w tej części, w której mieszkam. Dni z minus 20 i 30 stopni Celsjusza mamy bardzo dużo, zdarzają się także niższe temperatury, ale jest ich mniej, niż na przykład w Jakucji – opowiada. – Jednak wyjeżdżając, nie obawiałem się pogody, a samotności. Byłem w klasztorze, czyli we wspólnocie. Tam jestem sam. To bardzo duża zmiana, ale się przyzwyczaiłem i nie powiem, że jest mi źle.

Wierszyna to „polska” wioska na Syberii. Do dziś żyją tam potomkowie Polaków, którzy wyjechali z zaboru rosyjskiego na początku XX wieku.

- To nie byli zesłańcy. Pojechali dobrowolnie – tłumaczy o. Karol Lipiński. – W 1906 roku w Rosji wprowadzono reformę rolną autorstwa ministra Stołypina, który chciał zagospodarować Syberię, ale potrzebował ludzi. Dlatego w zaborze carskim była spora agitacja w tym celu. Szacuje się, że wówczas wyjechało na Syberię około 1,2 mln ludzi. To byli m.in. Polacy, Białorusini, Ukraińcy i Litwini. Car nie pozwalał, aby większa grupa narodowościowa mieszkała w jednym miejscu, żeby nie było problemów, ale wiadomo, że nie ma reguły bez wyjątków.

Takim wyjątkiem jest właśnie Wierszyna, wioska założona w 1910 roku przez 73 rodziny polskich osadników.

W latach 30. ubiegłego wieku 30 z nich zostało rozstrzelanych przez NKWD, bo byli przeciwni kolektywizacji i bronili miejscowego kościoła przed zburzeniem. Zostali uznani za wrogów ustroju. Przez długi czas rodziny nie wiedziały, co się stało nimi stało. Dopiero w latach 50. bliscy dowiedzieli się prawdy.

Ojciec Karol Lipiński umieścił przy kościele tablicę poświęconą pomordowanym, która została wykonana w hucie w Ostrowcu Świętokrzyskim. W styczniu tego roku ktoś ją ukradł, podobnie jak tablicę upamiętniającą pierwszą lokalizację, w której zamieszkali zaraz po przyjeździe. Miejscowe służby zapewniają, że szukają złodzieja i „śledztwo jest w toku”.

- Dziś nas 85 procent mieszkańców Wierszyny, to Polacy. Szóste pokolenie osadników. Po dzień dzisiejszy tam się rozmawia po polsku. Ale język jest taki, z jakim ich przodkowie na Syberię przyjechali, archaiczny i bardzo śpiewny – opowiada misjonarz. – Do kościoła chodzi mało ludzi. Ale większość deklaruje się bardzo konkretnie: jestem Polakiem i jestem katolikiem.

Przez 35 lat dzieci uczyły się języka polskiego w miejscowej szkole. Razem z nauczycielką uczniowie przygotowywali akademie i przedstawienia z okazji polskich świąt narodowych czy religijnych. Bywały na nich władze szkolne i administracyjne. Szkoła była wielokrotnie wizytowana. Nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości. Niestety, w ubiegłym roku nauczanie języka polskiego zostało zlikwidowane.

- Jako przyczynę podano, że był on nauczany nielegalnie. Przez 35 lat – mówi o. Karol Lipiński. – Teraz jedynym miejscem upowszechniania polszczyzny jest kościół. Wszystkie nabożeństwa i spotkania odbywają się tylko po polsku.

O. Karol Lipiński jest najdłużej posługującym księdzem w Wierszynie. Nie chce wyjeżdżać, choć sytuacja po wybuchu wojny na pewno nie jest łatwa, by nie opuszczać parafian, bo znów nie byłoby tam duchownego na stałe.

- W 1938 roku ludzie obronili kościół przed rozbiórką. Wprawdzie komuniści zdążyli już zrzucić wieżę, ale ludzie dosłownie ściągnęli ich z dachu. Kilkoro z nich zapłaciło za to życiem. W 1992 roku świątynia została ponownie konsekrowana i oddana katolikom. Na tę mszę przyszło tak dużo wiernych, że z trudem zmieścili się w środku. Niektórzy z nich pierwszy raz w życiu byli na Eucharystii – mówi o. Karol Lipiński. – Wraz z moim wyjazdem znów nie byłoby księdza. To byłaby dla nich na pewno ogromna strata.

Ojciec Karol Lipiński od 14 lat jest misjonarzem w Wierszynie na Syberii. Znajduje się tam kościół pw. św. Stanisława.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska