Wierzę w przeznaczenie

Redakcja
Z Ignacym Gogolewskim rozmawia Małgorzata Kroczyńska

- W słynnej, pierwszej po wojnie inscenizacji "Dziadów" grał pan Konrada. Po prawie półwieczu wraca pan do arcydramatu Mickiewicza, tym razem rolą Senatora. Palec Boży?
- Rzeczywiście, nawiedził mnie dziwny zbieg okoliczności. W 1955 roku Konrada miał grać nieżyjący już Stanisław Jasiukiewicz, ale zachorował. Sytuacja była dramatyczna, setna rocznica śmierci wieszcza, mieli przyjechać goście ze świata. I zaproszono mnie, na dwa tygodnie przed premierą. Egzamin wypadł dla mnie pomyślnie, Aleksander Bardini mnie zaakceptował. Pierwsze przedstawienie było dla wybranej publiczności, wspomina o nim nawet Maria Dąbrowska w swoich pamiętnikach. Potem premiera i aż 250 przedstawień, które graliśmy już na zmianę z Jasiukiewiczem. Bardzo mi zapadła ta rola w pamięć, w serce, w emocje. Miała ogromny wpływ na moje dalsze poczynania teatralne. Długie lata byłem w teatrze romantycznym bohaterem.
- A jak z tamtej perspektywy patrzy pan na to najnowsze przedstawienie?
- Podsłuchuję z przyjemnością przez głośniki teatralne, kiedy Jacek Król zaczyna mówić słowami Konrada, i myślami wracam do przeszłości.
- Widzowie w latach PRL inaczej te słowa odbierali i interpretowali.
- Wtedy było takie oczekiwanie na Mickiewicza. To, co działo się po spektaklach, dziś trudno sobie wyobrazić. "Dziady" to był w tamtym czasie sztandar polskości i teatr dopiął tego, że je wystawił. A nie było łatwo. Pertraktacje w sprawie wystawienia tej sztuki były prowadzone od 1948 roku. Siedem lat! Najpierw miał reżyserować Leon Schiller, nie doczekał. Potem powierzono reżyserię Bardiniemu. Dzisiaj już obaj dyskutują pewnie o tym w innym świecie. A my wkrótce z tym naszym lubelskim spektaklem jedziemy do Warszawy i pokażemy go na tej samej scenie, na której ja stałem przed laty. To naprawdę coś nieprawdopodobnego, że jest mi to dane. Po prostu przeznaczenie.
- Wrócił pan nie tylko do "Dziadów", ale i do Lublina, do teatru, którego był dyrektorem.
- Tak, kierowałem tym teatrem w latach 1980-84. W ciężkich latach. Ale i dziś mam znakomity kontakt z tym zespołem, wielu przyjaciół, z otwartym czołem mogę wracać do tego miasta. I do teatru, w którym mówią mi, że beze mnie tej inscenizacji by nie było. Ciekaw jestem, jaki pogląd na ten temat będzie miała publiczność opolskich Konfrontacji, bo w Lublinie mamy komplety.
- Czy dostrzega pan dziś w młodym pokoleniu, aktorów, o których mógłby powiedzieć, że są godnymi następcami? Takich romantycznych bohaterów?
- Taki Żebrowski, Żmijewski to są młodzi, utalentowani ludzie, którzy z powodzeniem grają romantyczne role. Żebrowski grał Gustawa-Konrada i Kordiana i on dla swojego pokolenia jest tym prawdziwym romantykiem.
- I wielu pana kolegów po fachu już oddało pole, odpoczywa na emeryturze. A pan nie narzeka na brak propozycji?
- W tym zawodzie trzeba mieć nie tylko zdolności, ale przede wszystkim zdrowie i trochę szczęścia.
- I pan je miał?
- Mam! W ubiegłym roku skończyłem 70 lat, a mam rolę w sztuce Mickiewicza, w "Zemście" Fredry gram Rejenta po raz dwusetny, gram w "Operetce" Gombrowicza i w "Na czworakach" Różewicza, i w "Akropolis" Wyspiańskiego. Proszę mi powiedzieć, czego mogę więcej wymagać od życia. Sama satysfakcja. A jeszcze z "Dziadami", po Warszawie, być może pojedziemy do Lwowa.
- Więc wypada życzyć tylko zdrowia.
- Wyłącznie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska