Kontrakt straciła też firma ochroniarska, której pracownik pozwolił je wynieść.
Samo zdarzenie miało miejsce 5 grudnia. O godzinie 22.00 Krzysztof M., pracownik magazynu w firmie Artech, kończył swoją zmianę. Przed wyjściem z zakładu podszedł do kontenera na odpady i wyciągnął z niego dwie tekturowe rurki oraz dwa drewniane klocki z palety do transportu.
Włożył to do foliowej torby i pokazał ochroniarzowi, który stał na portierni. Ochroniarz sprawdził i przepuścił go bez zastrzeżeń. Następnie Krzysztof K. z trzema kolegami, pracującymi w tym samym zakładzie, wsiadł do samochodu jednego z nich i odjechał do domu.
- Wziąłem to na podpałkę. Nie mam na czym gotować w domu - tłumaczy się Krzysztof M. - Mam troje dzieci, żona jest na bezpłatnym urlopie. Nie stać mnie na kupienie opału. Sam dostałem pracę niedawno, po dwóch latach bezrobocia.
Cała scena na portierni była obserwowana z ulicy przez pracownika konkurencyjnej firmy ochroniarskiej Ranger. Ochroniarz Rangera pojechał za samochodem pracowników, a kiedy ten wreszcie stanął pod domem właściciela, wezwał jako wsparcie kolegę i zawiadomił policję.
- Widzieliśmy, że cały czas jedzie za nami samochód bez oznaczeń z mężczyzną w czarnym mundurze. Nieźle nas nastraszył - opowiada Adam W.
Po chwili wyjaśnianiem sprawy zajęła się policja. Uczestnicy zdarzenia do pierwszej w nocy składali zeznania na komendzie. Funkcjonariusze sprawdzili ich samochód, pojechali do mieszkania Krzysztofa M., żeby na miejscu zobaczyć ukradzione śmieci.
Sprawdzili też umundurowanego i wyposażonego w gaz i kajdanki ochroniarza Rangera, który ich wezwał na miejsce. Pachniało od niego alkoholem. Alkomat wykazał u niego 0,5 alkoholu w wydychanym powietrzu.
Dzień po zdarzeniu Krzysztof M. i dwie osoby, które razem z nim wracały tego dnia z pracy, dostały dyscyplinarne wypowiedzenie umowy o pracę. W uzasadnieniu stwierdzono "ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych" przez bezprawny zabór mienia firmy. Umowy o pracę nie przedłużono czwartemu uczestnikowi zdarzenia.
- Dyrektor wzywał nas do gabinetu pojedynczo i wręczał przygotowane już wypowiedzenia - opowiada Adam W. - Próbowałem coś wyjaśniać, ale nie pozwolił mi dojść do głosu.
- Wynoszenie z zakładu czegokolwiek, nawet wyjętego ze śmietnika, to jest kradzież - mówi dyrektor Artech Polska Wojciech Gocłowski. - To poważne naruszenie obowiązków przez pracownika. Według mojej wiedzy wszyscy ci panowie działali wspólnie, zresztą razem z ochroniarzem, który jest wujkiem jednego z nich. Sprawę wyjaśnia policja i do niej proszę kierować wszystkie pytania.
Umowę na ochronę prudnickiego zakładu natychmiast straciła dotychczasowa firma Max. Następnego dnia monitorowanie zakładu przejął Ranger. Pracę straciły kolejne cztery osoby - ochroniarze z Maxa.
- Dyrektor zakładu miał rację, że tak zareagował - przyznaje Adam Maksymów, szef Maxa. - Pracownik ochrony nie powinien pozwolić na wyniesienie czegokolwiek, nawet śmieci.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?