Zabójstwo Dietera Przewdzinga. "To nie była przypadkowa śmierć"
Ostatnie minuty
Wiadomo, że feralnego dnia burmistrz tryskał energią. Około 18.00 mieszkańcy Krępnej widzieli go, jak wiózł opał na swoje ranczo. Po tym zajął się załatwianiem sprawunków związanych z organizacją przyjęcia w restauracji z okazji zbliżających się 70. urodzin. Burmistrz szukał muzyka, który zagrałby na jego imprezie, więc o 18.38 chwycił za komórkę i zadzwonił do znajomego z Tarnowa Opolskiego, prosząc go o numer telefonu do takiej osoby.
- Zaskoczył mnie tym telefonem, więc powiedziałem, że załatwię mu numer i po chwili oddzwonię - relacjonował jego znajomy. - Oddzwaniałem o 18.50 i 19.12, ale burmistrz już nie odbierał komórki.
Była to jedna z ostatnich rozmów, jakie przeprowadził Dieter Przewdzing. Mniej więcej w tym samym czasie w innej sprawie telefonowali do niego pracownicy urzędu, ale burmistrz także nie odbierał. Do zabójstwa mogło zatem dojść około 19.00.
Dzięki relacji Jędrzeja Adamskiego, kluczowego świadka, który odkrył ciało burmistrza, wiadomo natomiast, że obaj mieli nazajutrz jechać do Poznania na spotkanie z władzami jednej z uczelni.
- Plan był taki, że przenocuję u niego jedną noc, a nazajutrz wyjedziemy w trasę - tłumaczy Adamski. - Miałem być u niego w domu o godz. 19.00, ale się spóźniłem. To dlatego, że wyjechałem z domu trochę później, niż planowałem, a potem na trasie zatrzymała mnie policja. To była rutynowa kontrola, która trwała jakieś 15 minut. Policjanci sprawdzili moje papiery, samochód, a potem mnie puścili. Do Krępnej dojechałem około 20.00.