Zanussi został sobą, widz się zmienił

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Książka ks.prof. Marka Lisa o twórczości Zanussiego ukazała się w opolskim Wydawnictwie Świętego Krzyża.
Książka ks.prof. Marka Lisa o twórczości Zanussiego ukazała się w opolskim Wydawnictwie Świętego Krzyża. Krzysztof Świderski
- Po stanie wojennym z polskich kin zniknęły ambitne filmy. Dlatego publiczność ma dzisiaj problem ze zrozumieniem Zanussiego - mówi ks. prof. Marek Lis, opolski teolog i filmoznawca.

Nowa książka ks. prof. Lisa

Nowa książka ks. prof. Lisa

ukazała się właśnie w opolskim Wydawnictwie Świętego Krzyża w uniwersyteckiej serii "Z dziejów kultury chrześcijańskiej na Śląsku". Jej autor, ks. prof. Marek Lis, napisał m.in.: "Audiowizualny przekład Biblii", "100 filmów biblijnych", "Figury Chrystusa w Dekalogu Krzysztofa Kieślowskiego". Jest współredaktorem "Światowej encyklopedii filmu religijnego". Był członkiem Jury Ekumenicznego w Cannes.

Krzysztof Zanussi świętuje w tym roku złoty jubileusz filmowego debiutu - w 1965 roku nakręcił "Śmierć prowincjała". Przed rokiem obchodził 75. urodziny. Te rocznice zbiegają się z nową książką księdza profesora "Krzysztof Zanussi. Przewodnik teologiczny".
Jubileuszowa książka ukazuje się z opóźnieniem, bo czekała na dokończenie najnowszego filmu Zanussiego, "Obce ciało". Prace się przeciągały z powodu choroby i śmierci autora muzyki, Wojciecha Kilara, i kontrowersji, które obraz budził już w fazie produkcji. Subiektywnie wybrałem 12 spośród około 60 filmów Zanussiego. Wielu filmoznawców przede mną stwierdzało obecność motywów religijnych w jego kinie, ale nikt ich nie badał. Pomyślałem, że to zadanie dla mnie, teologa zajmującego się filmem - i tak powstał przewodnik teologiczny po twórczości Zanussiego.

Jubileusz jubileuszem, ale na najnowszym filmie Zanussiego "Obce ciało" wielu krytyków nie zostawiło suchej nitki. "Jego filmowy zegar zatrzymał się w latach 70." - to jeden z lżejszych zarzutów. Obraz Zanussiego porównywano do "Obywatela" Stuhra, zarzucając Stuhrowi, że zrobił pogadankę dla lemingów, a Zanussiemu - obrazek dla konserwatystów.
Część krytycznych tekstów o "Obcym ciele" powstało jeszcze przed premierą, czyli autorzy opisali to, czego nie widzieli. Takie pisanie za szybko i z przyjętą z góry tezą przypomina mi doświadczenia Krzysztofa Kieślowskiego z "Dekalogiem". W Polsce pisano o nim głównie źle, wyśmiewano. A potem okazało się, że żadnego polskiego filmu nie sprzedano do tylu krajów świata. Wiele recenzji "Obcego ciała" przypomina zbiorowy rechot z Zanussiego. Dopatrywano się w nim nawet tego, czego tam nie ma, np. perwersji.
Scena sadomasochistyczna w filmie jest. I to właśnie Zanussiemu zarzucono, że próbuje uwodzić i liberałów, i konserwatystów.
Scena, o której pan mówi, jest zasugerowana, a nie pokazana. I na pewno Zanussi nie próbuje zdobywać popularności środowisk postępowo-liberalnych. Jego film pokazuje bohaterki, kobiety wyzwolone, wzięte jakby żywcem z kolorowych pism w stylu "Wysokich Obcasów". Cyniczna pani prokurator skazywała ludzi na śmierć w czasach stalinowskich i nie poniosła żadnej odpowiedzialności. Były esbek zmaga się z tym, że jego córka chce wstąpić do klasztoru. Wreszcie widzimy międzynarodową korporację z mobbingiem i molestowaniem wpisanymi w jej funkcjonowanie. Konrad Sawicki, krytyk związany z "Więzią", napisał, że Zanussi pokazuje apokalipsę. Myślę, że taki właśnie obraz świata rozwścieczył część krytyki.

Bezpodstawnie zarzucono Zanussiemu, że zrobił schematyczny film o dobrych konserwatywnych katolikach i o złych postępowcach z korporacji?
To zarzut nieprawdziwy. W "Obcym ciele" jak w dotychczasowych filmach Zanussiego świat nie jest czarno-biały. Gdy wyrabiamy sobie negatywną opinię na temat Kris - wiodącej bohaterki granej przez Agnieszkę Grochowską - to pod koniec filmu oglądamy kobietę o nie zrealizowanych tęsknotach i pokładach czułości, której wcześniej nie pokazywała. Widziałem film kilka razy, w tym m.in. w towarzystwie Sławomira Sierakowskiego z "Krytyki Politycznej". Mniejsza o to, że Sierakowski określił film jako "zajebisty". Przyznał, że zobaczył w nim nowy dla siebie obraz Kościoła. Takiego, który chciałby widzieć w życiu realnym. Powtórzę, to nie jest film schematyczny. Przegrywa Kris, ale przegrywa też Angelo, zaangażowany katolik z różańcem na palcu.
Czym ksiądz profesor tłumaczy, że w latach 60. i 70. widzowie masowo oglądali filmy Zanussiego należące do nurtu kina moralnego niepokoju. "Iluminacja" czy "Struktura kryształu" to były lektury obowiązkowe polskiej inteligencji. Dziś wielu moich przyjaciół, prawdziwych kinomanów zainteresowanych filmem, zarzuca Zanussiemu, że zwyczajnie przynudza.
Zanussi z lat 70. jest trudny, ale takie filmy tamten widz chciał oglądać. Nie tylko w Polsce. Filmy francuskiej "Nowej Fali" czy obrazy Antonioniego nie były atrakcyjne wizualnie, nie niosły szczególnie wartkiej akcji. A przecież znajdowały wielu odbiorców, bo dotykały tajemnicy człowieka. Zanussi aż do lat 80. robił takie kino.

Z uporem pytam jak bohater Gombrowicza: Jakże nas Zanussi zachwyca, skoro nie zachwyca?
Jeśli nie zachwyca, to nie dlatego, że Zanussi się zmienił. To my, widzowie, się zmieniliśmy. I to niestety, na gorsze. Pisze o tym w jednej ze swoich książek Andrzej Wajda. Aż do stanu wojennego - choć niektórych filmów oczywiście u nas nie pokazywano - polska dystrybucja kinowa wyświetlała arcydzieła. Mimo że była wyłącznie państwowa. Dotyczy to także telewizji. Nie jest prawdą - jak próbuje się dziś czasem wmawiać - że oglądaliśmy wyłącznie kino radzieckie poprzedzane charakterystycznym logo Mosfilmu z robotnikiem i kołchoźnicą. Oglądaliśmy kino włoskie, francuskie, hiszpańskie, skandynawskie, jugosłowiańskie i amerykańskie. W stanie wojennym podjęto decyzję, z której polska kinematografia nie podniosła się do dzisiaj. Ambitne filmy zniknęły. Wielu myślących ludzi przestało chodzić do kina, skoro wyświetlano w nim rozmaite wejścia i wyjścia smoka. W repertuarze zaczęło dominować kino nowej przygody spod znaku Indiany Jonesa i Bruce'a Lee. Oczywiście, wszystko to pokazywano także w Stanach Zjednoczonych, ale tam z akcentem na "także". A u nas, kiedy kina po stanie wojennym wróciły do działalności, pokazywały prawie wyłącznie komercyjną sieczkę. Publiczność ambitna - ta, która rozumiała "Iluminację" i "Constans", już do kina nie wróciła.
Też ulegam czasem pokusie, by odpowiedzialność za różne polskie grzechy zrzucać na generała Jaruzelskiego. Ale za nami już ćwierć wieku wolnej Polski. Dość czasu, by ta inteligencka publiczność mogła do kina wrócić.
Zwłaszcza w wolnej Polsce nie wróciła. Rynek przejęli prywatni producenci i prywatne firmy dystrybucyjne. I mało kto podjął ryzyko sprowadzania filmów ambitnych. Jest cała masa wybitnych dzieł z lat 80. i 90., które nigdy nie trafiły na polskie ekrany. Dopiero po czasie pokazywały je niszowe komercyjne telewizje w stylu "Ale Kino". Można dyskutować, czy problem tkwi po stronie Zanussiego, wspomnianego Antonioniego i późnego Bergmana, czy jednak po naszej stronie, bo pozwoliliśmy sobie amputować część wrażliwości. Skutek jest taki, że na ambitne seanse w "kinie konesera" przychodzi, także w Opolu, niewiele osób. Choć w kinie "Studio" pokazuje się przecież filmy festiwalowe. Ale publiczność tysiącami chodzi na "50 twarzy Greya", chociaż to nie jest dobry film. W tej sytuacji wprowadzenie do szkół edukacji medialnej i filmowej wydaje się bardzo pilną potrzebą.

Wróćmy do książki księdza. Na ile kino Zanussiego jest religijne?
Bardzo wyraźnie religijność jego filmów ujawnia się w trzech obrazach biograficznych. Pierwszym był film "Z dalekiego kraju" - pierwszy w historii kina film o papieżu Janie Pawle II, który nie od razu trafił u nas do oficjalnego rozpowszechniania, ale w stanie wojennym był oglądany z zainteresowaniem. Kolejny też był związany z papieżem, a jego bohaterem był św. brat Albert Chmielowski. "Brat naszego Boga" to była adaptacja dramatu Karola Wojtyły z Wojciechem Pszoniakiem w roli Nieznajomego, który ucharakteryzowany na Lenina jest nośnikiem rewolucyjnych idei. Bohaterem trzeciego filmu, "Życie za życie", był św. Maksymilian Kolbe. Wszystkie te filmy łączy to, że nie tyle podejmują problemy związane z wiarą czy etyką chrześcijańską, ile pokazują widzowi postacie chrześcijan, którzy z czasem zostają ogłoszone świętymi.
Nie wydaje się księdzu, że znacznie ciekawsze od tych religijnych filmów Zanussiego są te, w których nawet nie tyle chodzi wprost o Pana Boga, ile o tajemnicę?
Motywem, który wraca chyba we wszystkich filmach tego reżysera, od "Śmierci prowincjała" po "Obce ciało", jest konflikt między życiem doczesnym a wiecznym i między życiem światowym, zewnętrznie aktywnym a życiem kontemplacyjnym. Niekoniecznie w rozumieniu religijnym. Myślę raczej o życiu skierowanym na wnętrze człowieka. Zanussi nie potępia tych, którzy chcą na świecie zdobyć jak najwięcej. Ale przypomina, że są granice posiadania. Nie tylko rzeczy, także ludzi. Wbrew pozorom motyw wyścigu szczurów nie pojawia się dopiero w "Obcym ciele". Spotykamy go już w nakręconej w 1969 roku "Strukturze kryształu". To tam jeden z bohaterów usiłuje zrobić karierę, chwilami za wszelką cenę, w Polskiej Akademii Nauk. Jeździ zachodnim autem i zalicza stypendia w USA i w Związku Radzieckim. Drugi, meteorolog, wyprowadza się na wieś i znajduje szczęście między prostymi ludźmi. Rozmawia z nimi o wszystkim z wyjątkiem pogody, bo na tym się znają. Spór między karierą i sensem życia, który człowiek powinien ocalić, Zanussi prowadzi w czasach Gomułki, Gierka, w stanie wojennym i w wolnej Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska