Zarobią, nauczą się języka

Lina Szejner
Coraz więcej studentów decyduje się znaleźć na wakacje pracę za granicą, choć taki wyjazd to inwestycja. Poniesione koszty zwracają się z nawiązką.

SPRAWDŹ, CZY POŚREDNIK MA KONCESJĘ
Elżbieta Szulc z wydziału pośrednictwa pracy za granicą WUP:
- W każdym powiatowym urzędzie pracy można otrzymać informację o tym, czy agencja pośrednicząca w załatwianiu pracy za granicą ma koncesję. Takich firm jest w kraju 140. Wszystkie mają stałe adresy i stacjonarne telefony. Ich rejestr znajduje się także w internecie:
www.praca.gov. pl/Npp

NIE JADĘ W CIEMNO
Jacek Jarczak (z drogi na lotnisko):
- Jadę do USA po raz pierwszy, ale nie w ciemno, wiem, że będę pracował w hotelowej kuchni i bardzo się z tego cieszę. Skontaktowałem się mejlem z moją pracodawczynią, która powiedziała mi, że mogę liczyć także na mieszkanie. Wyjazd, który sponsorowali moi rodzice, kosztował mnie w sumie ok. 6 tys. zł. Już teraz wiem, że jest to trafiona inwestycja.

Organizacją takich wakacyjnych wyjazdów zajmują się specjalne agencje, które funkcjonują w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu i innych większych ośrodkach akademickich. Pośredniczą także w tych wyjazdach wojewódzkie urzędy pracy.
- W listopadzie ubiegłego roku prowadziliśmy nabór studentów do pracy wakacyjnej w Niemczech - informuje Elżbieta Szulc z referatu pośrednictwa pracy WUP w Opolu. Oferowano im różnego rodzaju zajęcia i chętnych było o wiele więcej niż miejsc przydzielonych przez ministerstwo pracy (w porozumieniu z Niemcami). Dokumenty złożyło 70 osób i mamy nadzieję, że prawie wszyscy otrzymają wizy (na adres domowy), bo tak było rok wcześniej.

Ponieważ wyjazdy tego typu są naprawdę bardzo atrakcyjne, wiele osób chce skorzystać z ofert, o które nietrudno. W akademikach na tablicach ogłoszeń wiszą ich dziesiątki. Część agencji zajmujących się pośrednictwem pracy zagranicznej dla studentów ma koncesje na prowadzenie tego typu działalności, ale wielu pośredników trudni się naborem studentów do prac sezonowych nielegalnie.
- Do WUP nie dotarły wprawdzie skargi na nieprawidłowości związane z zatrudnianiem studentów za granicą - mówi Elżbieta Szulc - ale z kraju dochodziły do nas informacje o problemach, jakie mieli studenci, którzy niefrasobliwie skorzystali z usług "dzikich" agentów. Skargi dotyczyły przede wszystkim tego, że oszukiwano ich przy wypłacie za wykonaną pracę albo też agent w ogóle jej nie załatwił, choć wziął za to pieniadze.
W Opolu koncesję na organizowanie pracy dla studentów ma Biuro Podróży "Almatur".
- Po raz czwarty organizujemy wakacyjny wyjazd do USA i po raz pierwszy - do Francji - informuje Janusz Wróbel. Uczestniczymy w targach pracy, podczas których pracodawcy z Ameryki przedstawiają swoje oferty. Student wyjeżdża z Polski mając załatwioną prace i zakwaterowanie.

Na zagranicznym wyjeździe do USA w ramach programu "Work and Travel" uczestnicy mają okazję pracować przez dwa wakacyjne miesiące, a następnie zwiedzić kraj i doskonalić znajomość języka.
- W ubiegłym roku wyjechało za pośrednictwem naszego biura 23 studentów - mówi prezes "Almaturu" Janusz Wróbel. Podczas tegorocznych wakacji wyjedzie ich już 50. W następnym roku ta liczba na pewno będzie większa, ponieważ tego typu wyjazdy stają się coraz bardziej popularne. Większość tegorocznych globtroterów pojedzie do pracy w parku Yellowstone w USA.

Uczestnik programu "Work and Travel" powinien spełniać następujące warunki: wiek od 18 do 30 lat, student studiów dziennych trwających minimum 2 lata. Kandydat musi znać język angielski w stopniu średnio zaawansowanym. Tę znajomość języka należy udokumentować potwierdzeniem zdania egzaminu na poziomie średnio zaawansowanym albo oceną bardzo dobrą w indeksie w ostatnich dwóch latach z lektoratów. Kandydat ma również możliwość zdawania testu SLEP w "Almaturze".
Student może przebywać w USA w okresie wakacji, czyli od 1 czerwca do 19 października, i nie może on przebywać w USA po rozpoczęciu roku akademickiego.

Koszt wyjazdu wynosi 540 USD + 390 zł. Za tę cenę student otrzymuje promesę JAP-66, dającą prawo do legalnej pracy i umożliwiającą otrzymanie wizy, ubezpieczenie, wsparcie firmy Council Exchanges współpracującej z "Almaturem", która organizuje po przyjeździe studentów spotkanie informacyjne i można liczyć na jej pomoc w czasie całego pobytu. Nie jest to jednak koszt całkowity. W tej kwocie nie ma zakwaterowania i wyżywienia, kieszonkowego, ceny biletu ani opłat za korzystanie ze środków transportu na terenie Stanów Zjednoczonych oraz kosztów dojazdu z pracy i do pracy.
Student powinien sobie znaleźć pracę na własną rękę, ale Council wskazuje, jak znaleźć pracodawcę. Za dodatkową opłatę istnieje możliwość pozyskania gwarantowanego zatrudnienia.

Joanna Szeniszewska, studentka pedagogiki Uniwersytetu Opolskiego pojechała w ubiegłym roku do USA za pośrednictwem "Almaturu". Przywiozła tak dobre wspomnienia, że tegoroczne wakacje spędzi tak samo.
- Byłam w małym miasteczku w stanie Michigan, niedaleko granicy kanadyjskiej. Wyjeżdżając z kraju, wiedziałam, gdzie będę pracować i mieszkać. To była komfortowa sytuacja. Na ofertę pracy czekałam (w Polsce) kilka miesięcy. Kiedy nadeszła, okazało się, że miałam pracować w ekskluzywnym motelu jako pokojowa. Właścicielka zaproponowała mi kwaterę w tym samym motelu, co było bardzo wygodne, ponieważ oszczędzałam czas i pieniądze na dojazdy. To wszystko wiedziałam, zanim znalazłam się u pracodawcy. Tam czekała mnie miła niespodzianka. "Kwatera" okazała się luksusowym apartamentem (za 50 dolarów tygodniowo) z łazienką, telewizorem i kuchenką mikrofalową. Na stole zastałam górę jedzenia i owoców od właścicielki na powitanie. Pracowałam jako pokojowa i w pralni. Luksusowi goście zostawiali po sobie wzorowy porządek, więc praca nie była ciężka. Płacono mi 7 dolarów za godzinę. Dokładając drugie tyle (czyli za następną godzinę pracy), mogłam zrobić porządne żywnościowe zakupy. Potem zorientowałam się, że mój zarobek jak na amerykańskie warunki wcale nie jest duży. Ponieważ nie czułam się zmęczona po siedmiu godzinach pracy, postanowiłam poszukać sobie dodatkowej pracy. Doszłam do wniosku, że najlepsza będzie w restauracji, ponieważ oszczędzę na jedzeniu. Znalazłam ją w pierwszej, do której zaszłam. Właściciel - Polak z pochodzenia - przyjął mnie, a ponieważ wtedy jeszcze dobrze nie znałam języka, zatrudnił początkowo do znoszenia talerzy ze stołów. Z czasem awansowałam na kelnerkę. W sumie pracowałam codziennie po 10-12 godzin. Bilans wypadł korzystnie. Zarobiłam w ciągu 2,5 miesiąca 4 tys. USD. Za tysiąc dolarów cały miesiąc podróżowałam i kupiłam prezenty dla rodziny. Resztę zaoszczędziłam i dzięki temu mogę opłacić następny taki wyjazd. Zyskiem, którego nie da się przeliczyć na pieniądze, jest o wiele lepsza znajomość języka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska