'Znajdźcie mojego wybawcę'. Syn chce spełnić wolę ojca

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Ani Antoni Krawczyk (na małym zdjęciu), ani jego żona Zofia nikomu nie opowiadali o historii z czasów wojny. Usłyszał ją dopiero teraz syn Jan.
Ani Antoni Krawczyk (na małym zdjęciu), ani jego żona Zofia nikomu nie opowiadali o historii z czasów wojny. Usłyszał ją dopiero teraz syn Jan.
- Tato klęczał, a kapo już celował do niego z pistoletu. Ojca uratował zarządca zakładu i chcemy za to podziękować jego rodzinie - mówi Jan Krawczyk.

Antoni Krawczyk z Rychnowa pod Namysłowem zmarł 13 października w wieku 99 lat. Ostatnie miesiące spędził w łóżku i przeczuwając śmierć, podzielił się z synem i synową skrywaną przez lata historią z czasów wojny.

- Dokładnej daty nie udało mi się ustalić, wiadomo tylko, że było to latem 1943 roku, kiedy moi rodzice przebywali w obozie pracy przymusowej - relacjonuje Jan Krawczyk.

Obóz funkcjonował w Wołczynie, czyli ówczesnym niemieckim Konstadt.

- Pewnego dnia ojciec wbrew obozowemu regulaminowi opuścił stanowisko pracy i mając schowane za pazuchą jedzenie dla malutkiego syna, przekradał się do baraku, gdzie mój braciszek leżał sam, bez opieki. Miał pecha, bo tuż przed barakiem zatrzymał go kapo.

Obozowy strażnik poturbował Krawczyka, kazał mu klęknąć i wycelował w niego pistolet.

- Ojciec żegnał się już z życiem, kiedy niespodziewanie nadszedł zarządzający zakładem pan Kiss.
Widząc, co się dzieje, zaczął krzyczeć na kapo, zbeształ go i kazał puścić ojca - opowiada Jan Krawczyk.

- Wracałam ze swojej nocnej zmiany, kiedy zobaczyłam, co się dzieje i usłyszałam, jak pan Kiss woła, że mąż może wracać do baraku - dodaje pani Zofia, żona Antoniego.

Tuż przed śmiercią Antoni poprosił syna: - Znajdź mojego wybawiciela albo jego rodzinę i podziękuj za tamto ocalenie.

- Traktuję tę prośbę jako ostatnią wolę ojca - mówi pan Jan. - I niezależnie od trudności związanych z upływem lat zrobię wszystko, żeby ją wypełnić. Niestety, nie znamy nawet imienia pana Kissa, rodzice pamiętali tylko niektóre szczegóły dotyczące jego życia. Ale może za pośrednictwem nto uda nam się skontaktować z jego rodziną.

Krawczykowie próbują odnaleźć rodzinę Niemca, który w czasie wojny uratował ich rodzinę.

Pan Antoni niemal 70 lat zachowywał opowieść w zakamarkach swojej pamięci.

- Nic dziwnego, tato był raczej skryty, małomówny, rzadko się odzywał - tłumaczą jego dzieci: Urszula Pacholik i Jan Krawczyk.

Tym większe było zaskoczenie, kiedy pewnego dnia opowiedział ją najpierw synowej, a potem synowi.
Żeby poznać całą historię, trzeba się cofnąć do 1940 roku. Na wcielonych do Rzeszy obszarach Polski Niemcy organizowali wywózki młodych, zdolnych do pracy ludzi. Trafiali do niemieckich gospodarstw i fabryk jako robotnicy przymusowi.

Taki los spotkał mieszkańców podczęstochowskiego Korzonka, skąd zabrali pana Antoniego, jak i położonej również w pobliżu Częstochowy Ligoty, skąd wywieźli panią Zofię.

- Jechaliśmy jednym wagonem, ale poznaliśmy się dopiero w Wołczynie - wspomina Zofia Krawczyk.
Robota w zakładzie przerabiającym len i konopie była bardzo ciężka. W dodatku robotnicy harowali po 12 godzin dziennie, a nierzadko mieli dodatkowe godziny pracy społecznej. Na osobę przypadało 1,5 kg chleba na tydzień, pół paczki masła, ćwierć kilo kawy.

W tych warunkach dwójka młodych, zakochanych w sobie ludzi zdecydowała się pobrać. - Dostaliśmy nawet krótki urlop, dzięki czemu mogliśmy na ślub pojechać do domu - wspomina Zofia Krawczyk. - W niedzielę miałam ślub, a w środę Niemcy wysiedlili moją rodzinę, dając na spakowanie dwie godziny. Wróciłam do Wołczyna tylko z dwoma kocami.

W 1942 roku pani Zofia urodziła pierwszego syna - Henia, którego w papierach zapisano jako Heinrich. Szybko musiała wrócić do pracy i młode małżeństwo z najwyższym trudem opiekowało się niemowlakiem.

Gdyby nie Kiss, pan Antoni okupiłby swoje starania życiem i nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy pani Zofii.

Kiss to był szlachetny człowiek, który zachował się przyzwoicie. Pomagając Polakom, sam ryzykował

Tymczasem zarządca nie tylko uratował Polaka. Według relacji, którą usłyszał syn, pan Kiss skierował Antoniego Krawczyka do lżejszej pracy, która umożliwiała mu zaglądanie do dziecka.

- Ojciec scharakteryzował go jako wierzącego, bardzo wrażliwego i dobrego człowieka - mówi dziś syn. - Nie mam wątpliwości, że pomagając tacie - polskiemu robotnikowi przymusowemu - narażał się, bo postępował wbrew regulaminom i obowiązującym w obozie zasadom.

Młodzi Krawczykowie spędzili w obozie pięć lat, w Wołczynie urodził się również ich drugi syn - Edmund. Po wojnie trafili do Rychnowa, gdzie na świat przyszło jeszcze czworo dzieci: Maria, Jan, Krystyna i Urszula.

Kiedy ojciec opowiedział tę historię, dwóch najstarszych synów już nie żyło. On sam odszedł 13 października, ale nie zabrał swojej tajemnicy do grobu.

- Teraz chciałbym odnaleźć pana Kissa, a raczej jego rodzinę, bo z relacji taty wiem, że mógł być kilka lat starszy od niego - mówi pan Jan. - Wiem tylko tyle, że mieszkał w Wołczynie, prawdopodobnie również tam się urodził, a jego rodzice byli nauczycielami. Miał też syna, który mógł być w podobnym wieku jak nasz najstarszy brat, czyli dziś miałby około 70 lat.

Krawczykowie chcieliby spełnić ostatnią wolę pana Antoniego i podziękować panu Kissowi lub jego potomkom. - To był szlachetny człowiek, który zachował się przyzwoicie w tak trudnych czasach - podkreśla pan Jan. - Warto to docenić.

Gdyby ktoś mógł pomóc w odnalezieniu rodziny pana Kissa, prosimy o kontakt z redakcją nto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska