Żona ma się lepiej

Lina Szejner
Kobiety, nawet jeśli się do tego nie przyznają, zdecydowanie wolą żyć w małżeństwie, a nie w konkubinacie.

Nina o swoim partnerze mówi krótko "mój". W każdej sytuacji i do każdego znajomego. - Mój powiedział... Mój poszedł... Mojego nie ma... I tak wszyscy we wsi wiedzą, że nie jest jej legalnym mężem, chociaż żyją ze sobą blisko 14 lat i mają dwoje dzieci. Do osób, które prawdy nie znają, o Ryśku mówi oczywiście mąż. Jakoś lepiej to brzmi...
Nie pobrali się dlatego, że on nie jest wolny. Ma żonę i dwoje dzieci.
- Ja nie zabrałam jej męża - tłumaczy się Nina. - Kiedy go poznałam, on już nie mieszkał z rodziną. Małżeństwo było w rozsypce. Zakochałam się. On - też. Mieszkaliśmy w dużym mieście i postanowiliśmy zacząć żyć od nowa. Gdziekolwiek. Ja byłam wdową. bardzo przeżyłam śmierć. Ale minęło kilka lat. Chciałam ułożyć sobie życie od nowa. Mama obiecała przez jakiś czas zająć się moim synkiem, który wtedy miał dziesięć lat.

Nina pracowała w biurze. Rysiek w zaopatrzeniu. Nie mieli żadnych oszczędności. Postanowili więc wyjechać "w Polskę" i poszukać pracy z mieszkaniem. Takie warunki dawało przedsiębiorstwo "Las".
Wylądowali w zabitej deskami wiosce. On został drwalem. Ona została w domu. Leśniczy obdarował ich kilkoma stojącymi na strychu meblami. Od tego zaczynali. I jeszcze do ubiegłego roku z tych mebli korzystali. Na nowe nie było, bo przecież Rysiek musiał płacić alimenty na dwoje swoich dzieci. Niebawem urodził się ich wspólny syn. Ze wsi trudno było dojechać do pracy, więc Nina z trudem wiązała koniec z końcem.
Przyzwyczajona do życia w bloku, do wygód, z trudem znosiła ciężkie warunki na wsi. Paliła w piecu cały dzień, ale gdy rano wstawali, woda w kubku była zamarznięta. Choć do najbliższego miasteczka zaledwie 5 km, na zakupy, do lekarza czy dentysty, to była wyprawa. Mało uczęszczaną drogą jeździło niewiele samochodów, a autobus odchodził wcześnie rano... Nina nieraz płakała, taszcząc ciężkie zakupy w jednej ręce i małego Adasia - w drugiej.

Najbardziej doskwierała też jej samotność, zwłaszcza w pierwszych latach. W domu, gdzie dostali mieszkanie, sąsiadowali z nimi "leśni ludzie". Z pokręconymi życiorysami, bez rodzin, pili na umór, dopóki mieli pieniądze lub ktoś im chciał sprzedać wódkę "na krechę". Co i rusz były burdy, policyjny samochód często stawał przed domem. Nina się tego wstydziła. Zwłaszcza, że mąż często był zapraszany na kielicha do sąsiadów. I nie odmawiał. Podbechtywany przez samotnych kolesiów wcale nie był tym spokojnym mężczyzną, za którym zgodziłaby się pojechać nawet na Sybir. Gdzieś ulotniła się miłość...
Po pewnej awanturze, podczas której Rysiek chwycił za nóż, Nina miała zamiar odejść, wrócić do mamy, której zostawiła mieszkanie i syna. Ale nie odeszła. Okazało się, że spodziewa się dziecka. Urodziła córkę. Mała ma teraz sześć lat i niedawno zapytała dlaczego mama ma inne nazwisko niż ona.. Nina zbyła dziecko byle jaką odpowiedzią, ale po raz kolejny zrobiło jej się przykro. Zdała sobie sprawę, że gdy dziecko pójdzie do szkoły, takie pytania zadawać będą córce jej koleżanki. Dzieci potrafią być okrutne...

Wspomniała Ryśkowi po raz kolejny o ślubie. Ale on akurat nie miał pracy, więc jej odpowiedział, że śluby i rozwody kosztują, a pieniędzy nie ma.
Od roku Rysiek jest na rencie. Z powodu choroby zawodowej, która często dotyczy pilarzy. Rentę przyniosła nowa listonoszka. Złośliwie powiedziała, że obcej osobie nie odda pieniędzy. Nina rozpłakała się. Słowo konkubina wydaje jej się takie wulgarne...
Dopiero niedawno, kiedy zaczęto dyskutować w telewizji o tym, że konkubinom powinny przysługiwać takie same prawa jak żonom, Nina dowiedziała się, jaka jest naprawdę jej sytuacja. I zamarła. Jeśli coś się stanie Ryśkowi, ona z dziećmi nawet nie będzie miała prawa do służbowego mieszkania, a może i po wspólne meble przyjedzie jego żona...
Nie mogła potem spać kilka nocy. Początkowo pomyślała, że weźmie kredyt i przeznaczy go na załatwienie wszystkich spraw związanych z rozwodem Ryśka. Potem przyszły kolejne refleksje. Przecież nikt im nie da kredytu, bo nie mają dochodów. Co więcej: teraz Nina wobec prawa jest samotną matką z dwojgiem dzieci. Dzięki temu otrzymuje dość dużą pomoc z opieki społecznej. Kiedy już będzie legalną żoną, takiej pomocy mogą jej nie udzielić. Kolejną "białą noc" spędziła uświadamiając sobie, że w jej dawnym mieszkaniu mieszka teraz matka oraz syn "z prawego łoża", który ma już żonę i dziecko. Poczuła się jak w matni.

Joanna mieszka z Krzyśkiem czwarty rok. Oboje niedawno przekroczyli trzydziestkę. Są po dobrych studiach i rocznym pobycie w Anglii, gdzie uzyskali certyfikat językowy. Mieszkają teraz w Warszawie, gdzie udało im się załatwić dobrze płatne zajęcia w zagranicznych koncernach. Joanna ma do dyspozycji służbowy samochód. Krzysiek też taki niebawem otrzyma. Na razie mieszkają w wynajętym mieszkaniu. Nie mają ani ślubu cywilnego, ani kościelnego. Joanna tego w ogóle nie przeżywa. Mówi, że taki papierek nie ma dla niej żadnego znaczenia. Krzysiek nie chce o tym w ogóle rozmawiać.
Czy Joanna mówi prawdę - trudno powiedzieć. Może i tak... Ona nie była wychowywana w pełnej rodzinie. Jej mama ma w dowodzie napisane: panna. I to mamie bardzo zależy na tym, żeby córka nie powielała jej błędów. Ale jakoś nie ma siły przebicia ze swymi argumentami. Ponieważ wygłaszała je nazbyt krzykliwie, córka i przyszywany zięć zmieniając adres nie podali matce nowego. Matka więc już ich nie nachodzi, nie robi Krzyśkowi awantur. Stara się nie mówić o tym już nawet wtedy, kiedy odwiedza ją sama córka. Ale żal do niej o to, że sobie marnuje życie, ma cały czas.

Ojciec Joanny nawet chciał się z jej matką ożenić, gdy dowiedział się o ciąży, ale był już wtedy dwukrotnie rozwiedziony. Obie żony od niego uciekły, bo pił. Matka Joanny przestraszyła się alkoholizmu i zdecydowała samotnie wychowywać dziecko. W głębi duszy liczyła jednak na to, że ktoś odpowiedzialny stanie na jej drodze, że spotka mężczyznę, który zechce się z nią ożenić.
Kilka razy wydawało się, że marzenia te się spełnią. Do małego mieszkania, które zajmowała Joanna z matką wprowadzał się mężczyzna. Mieszkał, ale się nie żenił. Czasem taki związek matki trwał kilka miesięcy, a czasem nawet kilka lat. Mężczyźni opuszczali dom, a Joanna przyjmowała to z ulgą. Znów była dla matki najważniejsza.

Matka pokładała w niej wielkie nadzieje. Przede wszystkim dbała o naukę córki. Ogromnie pragnęła, by dziewczyna zdobyła solidne wykształcenie ze znajomością kilku języków. Joanna podzielała te ambicje. Szybko zrozumiała, że dobre studia są dla niej ogromną szansą na to, by "odbić się" od tego ciągłego niedostatku i zgrzebnego życia. Udało jej się. Ma dobrze płatną pracę, wyjeżdża służbowo za granicę, urlopy spędza w ciepłych krajach. Z kolegą ze swego roku tworzą parę. Chodzili ze sobą jeszcze na studiach, potem razem wyjechali na dalsze kształcenie się do Anglii i po powrocie razem zamieszkali w Warszawie. Stamtąd Joanna co dwa tygodnie przyjeżdża w odwiedziny do matki. Sama.
Młoda kobieta nie nazywa swojego związku konkubinatem. W ogóle go nie określa. Twierdzi, że oboje nie zamierzają brać ślubu. Bo po co? Ani Joanna, ani Krzysiek nie są ludźmi wierzącymi, więc kościelny ślub nie jest im potrzebny. Cywilny też. Na razie nie mają własnego mieszkania. W tym wynajętym są cudze meble i ich wspólne drobiazgi, które w każdej chwili można podzielić i wynieść. Kiedy pytam o dzieci, Joanna odpowiada, że dzieci mieć nie chce, bo ich nie lubi. Trudno powiedzieć, czy taka odpowiedź jest szczera. Dziewczyna nie należy do wylewnych, nie jest zbyt gadatliwa, żadne zwierzenie nie wyrywa jej się przypadkowo. Z tego, co mówi, widać, że oboje traktują swój związek tymczasowo.
- A jeśli Krzyśkowi spodoba się jakaś inna kobieta? Co wtedy? - pytam zaintrygowana stoickim spokojem Joanny.
- To on odejdzie, a ja to jakoś przeżyję - odpowiada tak racjonalnie, jakby chodziło o sąsiada, który tylko przyszedł do niej z wizytą.

Danka jest impulsywna, zaradna i pracowita. Takie cechy wykształciło w niej życie, które na pewno nie można nazwać łatwym. Gdy była kilkunastoletnią dziewczyną, zmarła jej matka. Ojciec odszedł od nich kilka lat wcześniej. Zostały trzy dziewczyny, z których Danka była najstarsza. Przerwała szkołę średnią i przez kilka lat matkowała dwu siostrom. Podczas choroby matki nauczyła się prać, sprzątać i gotować, a przede wszystkim oszczędzać. Zresztą Danka nie roztkliwiała się nad sobą. Pilnowała pracy i tego, by się dziewczyny uczyły. Tak minęło kilka lat. Potem siostry po kolei kończyły szkoły i wychodziły za mąż. Danka także znalazła chłopaka, w którym się zakochała. Ich pierwsze małżeńskie lata były trudne, ale piękne. Urodził im się syn, dostali mieszkanie i wydawało się, że najtrudniejsze lata młoda kobieta ma za sobą. Zajęta pracą, dzieckiem, a także szkołą, którą z opóźnieniem kończyła, nawet nie zauważyła, kiedy jej mąż zaczął się od niej oddalać. Pewnego dnia nie wrócił na noc, a rano powiedział, że przyszedł tylko po rzeczy. Dla Danki to był szok.

Po takim ciosie niełatwo jej było się podnieść, ale jakoś przy pomocy sióstr, po kilku latach przestała rozpaczać. Zaradna, zadbana, optymistka, poznała Roberta. Od kilku lat rozwiedziony żył z jakąś inną kobietą, a swoje mieszkanie wynajmował. Danka zaczęła się z nim spotykać i pewnego dnia Robert wyprowadził się od tamtej i przeniósł do mieszkania Danki. Wcześniej oczywiście powiedział, że kocha, że teraz wreszcie poznał kobietę swojego życia i zamierza się z nią ożenić. Danka odmłodniała, rozkwitła, plany robiła na dziesięć lat naprzód.
Przede wszystkim zamierzała przedstawić się nowym nazwiskiem swojemu byłemu mężowi. Niech wie! Robert jednak zwlekał z zawarciem małżeństwa. Wyznaczał termin i znowu go odsuwał. Nie lubili się z synem Danki. Tak się jednak złożyło, że po kilku latach, syn skończył technikum i wyjechał na stałe do Niemiec. Danka uznała, że teraz naprawdę nic już nie stoi na przeszkodzie, by się pobrali, ale Robert na indagacje o ślubie, po prostu milczał. Nie mogła go nijak do tego ślubu zmusić.

Tak minęło dziesięć lat. Danka z niepokojem stwierdziła, że kończy 45 lat ciągle jako rozwódka. Po kilku miesiącach Robert wyprowadził się od niej. Do następnej kobiety.
Moja rozmówczyni nie czytała żadnych naukowych opracowań na temat konkubinatów. Ma jednak na ich temat dość gruntowne przemyślenia, z którymi trudno polemizować. Jej zdaniem, każda kobieta pragnie usłyszeć słowa " ...i nie opuszczę cię aż do śmierci", nawet gdy wie, że tyle jest rozwiedzionych par, które taką przysięgę sobie przy ołtarzu składały. Kobiety godzą się na konkubinat wtedy, kiedy nie mogą mężczyzny doprowadzić ani do ołtarza, ani do USC.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska