Zostały dwa miesiące, by pomóc małej Hani

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Hania jest radosnym dzieckiem. Smutek na buzi widać dopiero wtedy, gdy spotyka się z rówieśnikami. Kiedy oni biegną do stołu, Hania zostaje i nie rozumie, dlaczego jej nóżki nie potrafią biegać.
Hania jest radosnym dzieckiem. Smutek na buzi widać dopiero wtedy, gdy spotyka się z rówieśnikami. Kiedy oni biegną do stołu, Hania zostaje i nie rozumie, dlaczego jej nóżki nie potrafią biegać. Archiwum prywatne
Dziewczynka urodziła się ciężko chora. Szansą jest operacja, ale rodzice muszą zebrać aż... 130 tys. zł.

Dla nas takie pieniądze to fortuna - mówi Wiola Buba, mama niespełna 2-letniej dziś dziewczynki. - Oszczędności nie mamy, a tak wielkiego kredytu nikt nam nie da - wzdycha.
Pierwszy raz rozmawiałyśmy we wrześniu. Od tamtej pory Wiola bardzo przygasła, posmutniała. Wtedy jeszcze miała nadzieję, że jej córeczka dostanie szansę na lepsze życie.

- Nie zbierzemy tych pieniędzy. Czasu zostało tak mało... - mówi dziś cichym, łamiącym się głosem. - Codziennie modlę się o to, ale musiałby się zdarzyć cud. Pomogła nam rodzina, znajomi i wielu dobrych ludzi. Uzbierało się 25 tys. złotych, to wciąż za mało...

Hania urodziła się z myelodysplazją, czyli rozszczepem kręgosłupa z przepukliną oponowo-rdzeniową otwartą. W 4 godzinie życia już była operowana. Dziewczynka nie chodzi, nie potrafi samodzielnie stanąć, nie czuje też nóg poniżej kolan.

Tak możesz pomóc

Tak możesz pomóc

Leczenie Hani można wesprzeć wpłacając pieniądze na konto Fundacji "Zdążyć z
pomocą": ul. Łomiańska 5,
01-685 Warszawa 61 1060 0076 0000 3310 0018 2660
z dopiskiem: 22020 Hania Buba. Więcej informacji na temat dziewczynki oraz tego, jak jeszcze można jej pomóc znajduje się na stronie www.pomocdlahani.pl

Sześć razy na dobę musi być cewnikowana. Zanim przyszła na świat, lekarze praktycznie nie dawali jej szans na przeżycie. Mówili, że nie będzie chodzić, mówić, ani stać, że w najlepszym wypadku będzie roślinką i sugerowali aborcję. - Do dziś, kiedy o tym pomyślę, łzy same napływają mi do oczu. Hania powiedziała "mama", kiedy miała pół roczku, płakałam wtedy jak bóbr. Ona jest naszym największym szczęściem. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej z nami nie być - mówi pani Wiola.

Odkąd wróciła z dzieckiem do domu, stała się pielęgniarką, lekarzem i rehabilitantem w jednej osobie. Każdą wolną chwilę spędzała na forach internetowych, szukając rady u rodziców dzieci takich jak Hania. Nadzieja pojawiła się w ubiegłym roku przed Bożym Narodzeniem, gdy rodzice dowiedzieli się o możliwości operacji w Niemczech.

- Hania jest już po dwóch operacjach w kraju, które jednak nie przyniosły efektu, bo stopy bardzo szybko wróciły do stanu sprzed operacji. Lekarze mówią, że na razie nic się zrobić nie da, a my nie mogliśmy dłużej patrzeć jak mała cierpi - mówi pani Wiola. - Hania to żywe srebro, uparcie walczy ze swoimi ułomnościami, ale kiedy próbuje podnosić się przy meblach, robi sobie krzywdę, bo przez złe ustawienie stóp, wykrzywia sobie kolanka, a dalej biodra. - opowiada mama dziewczynki.

W maju rodzice spotkali się w Monachium ze znanym w całej Europie specjalistą, który sprawił, że nadzieje znowu ożyły. Zdaniem lekarza Hanię trzeba jak najszybciej zoperować, bo to daje 90 proc. szans, że dziewczynka stanie na własnych nogach. Problemem są pieniądze.

- W Niemczech taka operacja jest refundowana, ale my musimy za nią zapłacić 90 tys. złotych. Do tego córeczka będzie potrzebowała specjalnych ortez (bez nich efekt operacji nie utrzyma się długo i konieczne będą kolejne bolesne zabiegi - przyp. red.). Ich zakup to wydatek kolejnych 40 tys. - wylicza Wiola ocierając łzy.

Rodzice długo wzbraniali się przed tym, żeby prosić o pomoc. Na rozmowę z nami zgodzili się po wielu miesiącach. Bali się zarzutów, że próbują się dorobić na własnym dziecku. - Wstydzę się, że musimy żebrać o pieniądze - przyznaje mama Hani.

Mąż pani Wioli pracuje jako sprzedawca. Na utrzymanie rodziny wystarcza, ale kiedy doliczy się do tego koszty leczenia dziewczynki, pieniędzy zaczyna brakować. Ona nie może wrócić do pracy, bo córeczka wymaga całodobowej, fachowej opieki (pani Wiola musiała się nauczyć m.in. cewnikowania). Rodzice Hani nie mają majątku, który mogliby sprzedać.

Mieszkają w domu znajomej, która wyjechała za granicę. Mają kilkunastoletni samochód. Pomóc starał się ksiądz proboszcz. Ten sam, który wyciągnął Wiolę z psychicznego dołka, gdy spadła na nią wiadomość, że dziecko jest poważnie chore.

W ubiegłą niedzielę w Ochodzach odbyła się impreza charytatywna, z której dochód zostanie przeznaczony na sfinansowanie operacji Hani. Rodzice mają czas do początku lutego 2014. Wiedzą, że jeśli nie zbiorą potrzebnej kwoty, ich córeczka będzie skazana na wózek inwalidzki. Walka z czasem trwa...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska