31-letni Aleksander ze Szczedrzyka zginął tuż przed narodzinami córeczki. Jak potoczyło się życie jego bliskich?

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
31-letni Aleksander był jedynym żywicielem rodziny. Gdy zginął, żona i córka Wiktoria zostały bez środków do życia. Dlatego z pomocą ruszyli sąsiedzi, a później zbiórka potoczyła się jeszcze bardziej żywiołowo. Do Szczedrzyka przeprowadziła się też mama pana Aleksandra, by pomóc w opiece nad Mirusią. Dziewczynka urodziła się niespełna dwa tygodnie po śmierci taty.
31-letni Aleksander był jedynym żywicielem rodziny. Gdy zginął, żona i córka Wiktoria zostały bez środków do życia. Dlatego z pomocą ruszyli sąsiedzi, a później zbiórka potoczyła się jeszcze bardziej żywiołowo. Do Szczedrzyka przeprowadziła się też mama pana Aleksandra, by pomóc w opiece nad Mirusią. Dziewczynka urodziła się niespełna dwa tygodnie po śmierci taty. Mirela Mazurkiewicz
Po śmierci Aleksandra jego żona, która miała lada dzień rodzić, i starsza córeczka zostały bez środków do życia. Sąsiedzi ze Szczedrzyka ruszyli z pomocą, by rodzina mogła przetrwać kolejne miesiące. Zaangażowali się również nasi czytelnicy. Dzięki wspólnym wysiłkom na twarzy wdowy i jej pociech coraz częściej gości uśmiech.

- Wiedziałam, że wokół nas żyje mnóstwo wspaniałych osób, ale nie spodziewałam się, że okażą nam tyle dobra, gdy świat nam się zawalił – mówi wzruszona Tatiana Bevziuk ze Szczedrzyka.

Trzy miesiące temu została wdową. Kilka dni później mamą. – Gdyby nie ta pomoc nie wiem, jakbyśmy sobie poradziły. Lada moment miało urodzić nam się dziecko, a przecież to mąż utrzymywał rodzinę. Na Ukrainę nie chciałam wracać.

Dramat rozegrał się na początku grudnia 2020 roku. 31-letni Aleksander (właściwie Oleksandr) mieszkał z ciężarną wówczas żoną i 10-letnią córeczką w Szczedrzyku, ale pracował w zakładzie produkcyjnym w pobliskim Ozimku. Feralnego dnia, krótko po tym, jak rozpoczął zmianę, zdarzył się wypadek. Kilkutonowa konstrukcja, na której były betonowe schody, przewróciła się na niego, zabijając na miejscu.

Pan Aleksander pochodził z Ukrainy. Mieszkał w Szczedrzyku od 2 lat. Później dołączyła do niego żona i 10-letnia córeczka z wcześniejszego związku, ale nie było im dane długo cieszyć się wspólnym szczęściem. Pani Tatiana, słysząc że mąż nie żyje, trafiła do szpitala, ale jej stan udało się ustabilizować, więc dziecko miało szansę przyjść na świat w terminie.

31-letni Aleksander był jedynym żywicielem rodziny. Gdy zginął, żona i córka zostały bez środków do życia. Dlatego z pomocą ruszyli sąsiedzi, a później zbiórka potoczyła się jeszcze bardziej żywiołowo. Pomagali znajomi rodziny, ale i całkiem obcy ludzie. Z kraju, a nawet z zagranicy. Darczyńcy sprezentowali m.in. węgiel potrzebny do ogrzania domu.

- Kiedy organizowaliśmy pomoc, nie spodziewaliśmy się takiego odzewu – przyznaje Iwona Feliks, sołtys Szczedrzyka. – Dzięki temu wsparciu Tatiana może spać spokojnie, nie martwiąc się o najbliższą przyszłość. Formalności związane z załatwieniem dzieciom renty po ojcu trwają, bo w grę wchodzą procedury międzynarodowe. Jeszcze raz dziękujemy każdej osobie, która pomogła rodzinie przetrwać ten najtrudniejszy czas i stanąć na nogi. Dziewczyny dzielnie sobie radzą, a nam miło patrzeć, gdy coraz częściej na ich twarzach pojawia się uśmiech.

Niespełna dwa tygodnie po dramacie na świat przyszła Mirosława. Jej mamę do porodu wiozła pani sołtys, która bardzo zaangażowała się w pomoc rodzinie. – Dotarłyśmy w ostatnim momencie, bo poród był błyskawiczny. Mirosława jest zdrowa i rośnie jak na drożdżach. Dziewczynka jest podobna do Olka, dlatego ta mała kruszynka każdego dnia przypomina Tatianie o mężu – mówi Iwona Feliks.

- Mirusia to złote dziecko. Właściwie tylko je i śpi – potwierdza pani Tatiana.

Bliscy zdecydowali, że Aleksander zostanie pochowany na rodzinnej Ukrainie. Tam też mieszkała jego mama. Tu jednak nastąpił niespodziewany zwrot akcji, bo pani Hanna dołączyła do synowej i wnuczek, mieszkających w Szczedrzyku. - Chciała mi pomóc w opiece nad dziećmi – mówi pani Tatiana. - W Szczedrzyku zostanie również Wiktoria, która jest moją pasierbicą. Kocham ją jak rodzoną córkę, a ona mnie, dlatego nie chciała wracać na Ukrainę. Jej biologiczna mama zgodziła się na to.

Wiktoria z miejsca zakochała się w młodszej siostrzyczce. Jest dumna, że może pomagać w opiece nad niemowlakiem. Pani Tatiana jest z wykształcenia psychologiem dziecięcym. Jej pasją jest natomiast stylizowanie paznokci i w przyszłości chciałaby założyć własną działalność gospodarczą. – Marzy jej się mobilne studio, które pozwoli wykonywać usługi w domu klientek. Zrobimy wszystko, żeby pomóc spełnić to marzenie – zapowiada Iwona Feliks.

Przyczyny wypadku w zakładzie produkcyjnym badała Państwowa Inspekcja Pracy. - Postępowanie w tej sprawie zostało zakończone - informuje Tomasz Krzemienowski, zastępca Okręgowego Inspektora Pracy w Opolu. – Stwierdziliśmy szereg nieprawidłowości, m.in. niewłaściwe zamocowanie zawiesi na pochylni, która była jednocześnie konstrukcją szalunkową schodów betonowych. Ta konstrukcja spadła, przygniatając znajdującego się pod nią pracownika.

Inspekcja pracy ukarała mandatem osobę, która była odpowiedzialna za zapewnienie bezpieczeństwa pracy w firmie, w której doszło do wypadku. Niezależnie od tego postępowanie prowadzi prokuratura.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska