Andrzej Skup - chirurg drzew

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Strach, że drzewo się przewróci na dom albo utrudni ruch drogowy, powoduje niepotrzebne wycinanie zdrowych okazów - mówi Andrzej Skup.
Strach, że drzewo się przewróci na dom albo utrudni ruch drogowy, powoduje niepotrzebne wycinanie zdrowych okazów - mówi Andrzej Skup.
Leczy drzewa w całej Polsce. Kurował m.in. słynne dęby - Lecha, Czecha i Rusa. Tylko na głupotę ludzi niszczących przyrodę nie znalazł skutecznego lekarstwa.

W Cielętnikach rośnie stara lipa przy kościele. Kolos, 30 metrów wysoka, 10 metrów obwodu pnia. Ludzie wierzą, że lipa leczy zęby.

Z tej wiary ogryzają korę pomnikowego drzewa. Miejscowy proboszcz jest w rozpaczy, bo nie wie, kto i po co rozpuścił niemądrą pogłoskę. Doszło do tego, że do lipy zaczęli się dobierać nawet pątnicy z warszawskiej pielgrzymki do Częstochowy. Ogrodził więc ksiądz lipę płotem, ale ludzie dalej przez płot do kory z zębami. Kazał proboszcz wymalować pień drzewa smołą aż do wysokości 2 metrów nad ziemią. Ale na tak długim obwodzie zawsze jakieś niedomalowane miejsce znaleźli i dalej gryzą. Przestali dopiero kiedy proboszcz kazał powywieszać dookoła lipy ostrzeżenia, że przebywanie pod konarami grozi śmiercią.

- Dopiero potem doszliśmy, skąd się mogło wziąć takie ludowe przekonanie - opowiada ze śmiechem Andrzej Skup, chirurg drzew. - Na ścianie kościoła od strony lipy jest niewielka kapliczka ze św. Apolonią, a to przecież patronka dentystów. Ktoś musiał ją skojarzyć z "cudownymi" właściwościami drzewa.

Przesadzone rekordy
Specjalista z Prudnika w 1978 roku założył pierwszą na Śląsku brygadę wyspecjalizowaną w chirurgii drzew, do opieki nad parkiem w Mosznej. Od 1981 roku ma własny zakład świadczący tego rodzaju usługi. Od 25 lat jeździ po całej Polsce, od Białegostoku po lasy lubuskie i wykonuje zabiegi pielęgnacyjne na drzewach, alejach i w całych parkach. Pracował w parkach w Rogalinie, Gołuchowie, Kórniku. W XIX wiecznym parku w Dowspudzie, przy pałacu generała Paca, który przeszedł już do przysłowia (wart Pac pałaca, a pałac Paca). Na swoim koncie ma 5 tysięcy drzew o charakterze pomników przyrody. Ze swoją brygadą zabezpieczał słynne dęby w Rogalinie - Lecha, Czecha i Rusa. Najdorodniejszy z nich jest Rus. Lech zachował się w najgorszym stanie technicznym. Skup sam słyszał kiedyś przewodnika, który pomylił kolejność drzew, ale ze znawstwem wpierał gościom, że ten okazały to oczywiście Lech, a ten biedak na końcu to wszyscy wiedzą kto. W czasie prac w Rogalinie ekipa z Prudnika policzyła słoje na odciętym konarze Lecha i wyszło im, że okazały dąb ma ok. 400 lat. Tymczasem każdy turystyczny przewodnik powtarza w tym miejscu bajeczkę o tysiącletnich dębach. Przesadzanie z wiekiem drzew jest bardziej powszechne. Dąb Bartek nie ma ponad tysiąc lat, jak dawniej powszechnie mniemano, ale ok. 650. Słynna na Opolszczyźnie lipa z Głuchołaz, ponoć posadzona na koniec wojny trzydziestoletniej, w 1648 roku, zdaniem Andrzeja Skupa, ma ok. 250 lat. Największym drzewem w Polsce wcale nie jest Bartek ze Świętokrzyskiego, ale dąb Napoleon, który rośnie w dolinie Odry koło Zielonej Góry i ma ponad 10 metrów obwodu. Przy nim też wykonywali zabiegi chirurgiczne w 2005 roku. Na koniec prac cała brygada z Prudnika zrobiła sobie pamiątkowe zdjęcie we wnętrzu potężnej dziupli. Rok później wandale podpalili pomnik przyrody i cała praca poszła na zmarnowanie.

Drzewo, czyli przedmiot
Chirurg drzew z Prudnika ma w swojej kolekcji cały zbiór fotografii, zatytułowany "debiliana". W głowie się nie mieści, co ludzie potrafią zrobić z żywymi drzewami. Pewien leśnik pod Otmuchowem obsypał pień brzozy solą, żeby odżyło. Problem w tym, że wcześniej ktoś bezmyślnie ściął brzozie całą koronę, zostawiając pień jak kikut, i drzewo uschło. Leśnik był bardzo rozczarowany, że metoda z solą nie przyniosła efektu. W Wolsztynie mieszkał przed wojną uznany rzeźbiarz Rożek, który w miejscowym parku na jednym z uschniętych konarów wyrzeźbił twarz mitycznej Meduzy. Po wojnie konar odcięto, ale inny, współczesny artysta poszedł w ślady Rożka i ozdobił drzewo całą serią mitycznych bohaterów. Wybrał jednak żywe konary i po drugiej stronie drewnianej twarzy wyrosły pióropusze zielonych gałęzi. A że okaleczył żywą roślinę? Trudno. Sztuka wymaga poświęceń.

Natchnionych rzeźbiarzy mamy w kraju więcej. W Jurajskim Parku Krajobrazowym przy jednej z bocznych dróg stoi cała galeria postaci wyrzeźbionych z przyciętych wcześniej topól. Koło Kłodzka miejscowi rolnicy, walcząc z drzewną konkurencją na polach, za cichą zgodą zarządcy drogi przycięli wszystkie przydrożne topole. Samotne kikuty nie wyglądały dobrze, więc miejscowy artysta wyrzezał w nich gęby wojowników. Niektóre drzewa były na tyle silne, że przeżyły zabieg i na wiosnę puściły młode pędy gałęzi. Zauważył to przypadkiem konserwator przyrody i wybuchła afera o nielegalne niszczenie drzewostanu. Chłopi, żeby zatrzeć ślady przestępstwa, dodatkowo podpalili co lepsze okazy z dawnej alei. Pod Poznaniem w ramach "pielęgnacji" całą aleję pięknych dębów pozbawiono konarów po stronie drogi, od ziemi aż po sam szczyt. Gdzieś w sąsiedztwie było zapotrzebowanie na dębowe drewno, więc się ekipa trochę zagalopowała. Dęby stoją teraz jak ludzie bez nogi i czekają na większą wichurę, która zrobi wśród nich spustoszenie.

Odcinanie całych koron zdarza się nawet przy hotelach i zagrodach agroturystycznych. Żeby załagodzić efekt, hotelarze stawiają na kikutach plastikowe kotki, bociany, przybijają reklamy piwa. A najczęściej montują budki lęgowe dla ptaszków. Jakby się ptakom chciało mieszkać w takiej podniebnej pustyni.

Strach przed drzewami
- W większości miast utrzymanie drzew, parków, ogólnie mówiąc: zieleni miejskiej traktowane jest jak dziedzina, która nie wymaga żadnych kwalifikacji - opowiada Andrzej Skup. - Nie ma ich większość urzędników i nie wymaga od osób wykonujących takie usługi. W efekcie większość publicznych przetargów na pielęgnację drzew to faktycznie przetargi na ich niszczenie.

Przykładem bezmyślności jest potraktowanie pięknych, przedwojennych jeszcze lip węgierskich na placu Wolności w Prudniku. To rzadkie u nas, duże i silnie pachnące drzewa. 20 lat temu, jeszcze za nieboszczki komuny, przyjechali strażacy z podnośnikiem i obcięli lipom konary na wysokości kilku metrów. Po mieście poszła fama, że z okien sąsiedniego komitetu partii nie było dobrze widać pomnika wdzięczności dla Armii Czerwonej i dlatego władza kazała lipy "przerzedzić". Powód faktyczny mógł być inny: w koronach drzew w czasie przelotów dwa razy w roku gromadziły się gawrony, paskudząc i hałasując. Obcięte pnie puściły miotły gęstych młodych gałęzi i po kilku latach nad kikutami rosła prawdziwa gęstwina. Gawrony nie mogły się do niej wcisnąć, lecz na ich miejsce przyszły jeszcze bardziej hałaśliwe i uciążliwe szpaki. Po kilku latach cały rząd starych lip zupełnie usunięto, sadząc na ich miejsce młode drzewa. Innym razem topolową aleję przy drodze z Prudnika do Głogówka zaatakował szkodnik białka wierzbówka, prawdziwy niszczyciel drzew. Andrzej Skup zatelefonował wtedy do zarządcy drogi, żeby go ostrzec, zmobilizować do ochrony, zanim owady dokonają zniszczenia.

- Gość w telefonie aż się ucieszył, że szkodnik im wreszcie zje te drzewa, które tylko kłopot robią, bo gmina nie chce wydać legalnego pozwolenia na wycinkę - opowiada Skup. - Biała wierzbówka topól nie zabiła, ale osłabiła i teraz na drogę sypią się suche gałęzie.

Przeciętny Polak zazwyczaj deklaruje sympatię dla ekologii, środowiska naturalnego i drzew, ale w codziennym życiu tych deklaracji już nie widać. Andrzej Skup na własne potrzeby ukuł nawet nowe określenie: dendrofobia - strach przed drzewami. Strach, że rozsiewają alergeny, zagrażają ruchowi drogowemu, mogą się złamać, przewrócić na domy czy przechodniów. Ten strach często powoduje zupełnie niepotrzebne, choć z świetle prawa legalne wycinanie zdrowych okazów. Dochodzi do tego bezmyślność i lenistwo. Między Prudnikiem a Białą przy drodze wojewódzkiej rośnie jeszcze lipowa przedwojenna aleja złożona z czterystu różnych gatunków lipy. Ich żywot jest trudny, bo sąsiedztwo ruchliwej drogi powoduje same zagrożenia. Na dodatek rolnicy z sąsiednich pól złożyli kiedyś pod lipami pryzmę z liści buraków, na kiszonkę. Kiszonka tak zakwasiła glebę, że kilkadziesiąt drzew uschło. Na resztę alei wkroczył inny szkodnik, niszczyciel drzew brudnica nieparka. Są sezony, że gąsienice brudnicy wyjadają doszczętnie wszystkie liście na lipach. Wojewoda tylko raz znalazł pieniądze na opryskanie z powietrza alei preparatem niszczącym brudnicę i nie powodującym dodatkowych szkód w środowisku. Bez dalszych oprysków aleja nie wybroni się sama przed szkodnikiem.

- Drzewa to żywe i bardzo skomplikowane organizmy - opowiada prudnicki chirurg drzew, jakby mówił o swoich pacjentach. - Mają szczególne wymagania, a ludzie traktują je zazwyczaj jak przedmioty i jeszcze oczekują, że wyrosną "ładne".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska