"Baraniny" trzeba się bać

Ewa Kosowska-Korniak
Największy przemyt spirytusu w Polsce. Napad na opolską prokurator. Śmierć Jacka Dębskiego. Te trzy różne sprawy łączy osoba polskiego gangstera z Wiednia Jeremiasza Barańskiego.

Leszek Jeremiasz Barański, pseudonim "Baranina", o którym zrobiło się głośno przed dwoma tygodniami, w związku z zastrzeleniem byłego ministra sportu, "wypłynął" na początku lat 90. na Opolszczyźnie - jako jeden z organizatorów gigantycznego przemytu spirytusu z ówczesnej Czecho-Słowacji do Polski.
Mógł zostać już w 1994 roku osądzony przez opolski wymiar sprawiedliwości. Ale na podstawie zaświadczeń austriackich i wrocławskich psychiatrów o niepoczytalności zwolniono go z aresztu. Wrócił do Austrii. Wkrótce został zwerbowany do współpracy przez tamtejszą policję, a ściślej - wydział do zwalczania przestępczości gospodarczej. Od tamtej pory Austria odmawia ekstradycji do Polski swojego policyjnego informatora, więc najprawdopodobniej uniknie on odpowiedzialności za przestępstwa, o których popełnienie jest podejrzewany w naszym kraju.

Wiele wskazuje na to, że "Baranina", uważany za przywódcę polskiej mafii w Wiedniu, przyczynił się do śmierci byłego ministra sportu Jacka Dębskiego. Jak wynika ze spisu połączeń w telefonie komórkowym Dębskiego, do ostatniej chwili był on w stałym kontakcie z Jeremiaszem Barańskim.
Obu panów, jak ustalili dziennikarze, łączyło pokrewieństwo oraz ciemne interesy. Minister miał zginąć, gdyż nie oddał 200 tysięcy dolarów austriackiemu gangsterowi. Pieniądze te Dębski otrzymał na załatwienie kontraktu na budowę kompleksu hotelowego. Jednak podstawiona przez Barańskiego firma przetargu nie wygrała, a Dębski pieniędzy nie oddał, więc zginął - twierdzą dziennikarze, powołując się na prowadzących dochodzenie w sprawie zabójstwa.

Nazwisko Leszka Jeremiasza Barańskiego, mieszkającego od 1978 roku w Austrii, ciągle przewijało się w zeznaniach podejrzanych o przemyt do Polski w latach 1990-1991 310 tysięcy litrów spirytusu. Prowadząca je prokurator Wiolantyna Mataniak z Prokuratury Okręgowej w Opolu (wówczas - Prokuratury Wojewódzkiej) skierowała 23 grudnia 1992 roku do sądu akt oskarżenia przeciwko 7 osobom. Jednak na ławie oskarżonych nie zasiadł wówczas Barański, gdyż materiały w jego sprawie wyłączono do odrębnego postępowania. Z Opola trafiło ono do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, lecz obecnie jest zawieszone.

Śledztwo w sprawie przemytu spirytusu "Royal" wszczęły równocześnie Prokuratura Wojewódzka w Opolu oraz czeskie Prokuratura Wojewódzka w Ostrawie i Wojskowa Prokuratura w Ołomuńcu. Dwaj główni oskarżeni to Andrzej Górniak, stolarz spod Łodzi, oraz Wojciech Kudła, ekonomista z Warszawy, współwłaściciel firmy w Zurichu. Zostali oskarżeni o wręczanie łapówek służbom granicznym i zorganizowanie przemytu. Pozostała piątka oskarżonych to celnicy, którzy łapówki przyjmowali.
Andrzej Górniak pracował w latach 1990-1991 w Austrii, dlatego często przekraczał przejście graniczne w Głuchołazach-Mikulowicach. W trakcie jednego z przejazdów nawiązał kontakt z Ryszardem Otta, starszym kontrolerem paszportowym. Znajomość ta przydała mu się, gdy w bliżej nieustalonych okolicznościach zetknął się z Wojciechem Kudłą i innymi osobami, w tym z Barańskim, a ci zwrócili się do niego z prośbą o pomoc z zorganizowaniu przemytu spirytusu z Czecho-Słowacji do Polski. Górniak przystał na to i zaproponował współpracę znajomemu z przejścia granicznego w Głuchołazach.
Współpraca miała polegać na przepuszczaniu bez kontroli samochodów ciężarowych z ładunkiem spirytusu, rzecz jasna nie bezinteresownie. Z każdy lewy litr spirytusu celnicy mieli otrzymać jedną markę RFN. Kontroler paszportowy wyraził zgodę.
W sierpniu 1990 roku Andrzej Górniak spotkał się w Brnie - za pośrednictwem Wojciecha Kudły - z nieustalonymi osobami o pseudonimach "Butik" i "Proniewicz", którzy po czeskiej stronie mieli dokonać zakupu spirytusu i załatwić transport.
Wówczas ustalono zasady wzajemnej współpracy: kontroler paszportów przekazywał Andrzejowi Górniakowi informację, kiedy będzie pełnił służbę nocną (po raz pierwszy - w nocy 2/3 września 1990). Wiadomość tę Górniak przekazywał Wojciechowi Kudle i od niego otrzymywał pieniądze na opłacenie osób pracujących na przejściu granicznym.
Skąd pochodziły te pieniądze? Wojciech Kudła twierdził podczas przesłuchań w prokuraturze, że w 1990 pochodziły one od tajemniczego Wieśka "Butika", a w 1991 roku - od Leszka Barańskiego, dla którego alkohol był sprowadzany. Ale kilka lat później - w marcu 1997 roku, podczas swojego procesu, zeznał, iż od początku 1990 roku Barański był inicjatorem zakupu i przemytu spirytusu.
Proceder, jak ustaliła prokuratura, trwał od 2/3 września 1990 do 16/17 sierpnia 1991. Przemycono wówczas 310 tys. litrów spirytusu "Royal", o łącznej wartości 4,35 miliona złotych.

Gdy w Sądzie Okręgowym rozpoczynał się w 1993 roku proces siedmiu przemytników, na ławie oskarżonych zasiadło już tylko 6 osób. Wojciech Kudła, któremu prokurator uchylił w 1992 roku areszt tymczasowy w zamian za poręczenie majątkowe w wysokości 20 tys. zł, nie wytrzymał napięcia związanego z oczekiwaniem na proces i uciekł za granicę.
Był poszukiwany listem gończym. Zatrzymano go w grudniu 1995 roku w Wiesbaden (RFN) i zastosowano areszt ekstradycyjny, lecz dopiero w styczniu 1997 roku trafił do Polski. Jak wyjaśnił w marcu 1997 w sądzie podczas pierwszej rozprawy, uciekł z Polski nie w obawie przed odpowiedzialnością karną, a z obawy o swoje życie.
- Miałem ogromne naciski ze strony pana Barańskiego, że jeżeli będę zeznawał przeciwko niemu, może mnie to kosztować głowę - powiedział na rozprawie Wojciech Kudła. - Zresztą, gdy byłem na Zachodzie, wydarzyła mi się pewna nieprzyjemna sytuacja. O szczegółach nie będę opowiadał, postępowanie w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu.

Jako świadek w procesie Wojciecha Kudły występował Andrzej Górniak, osądzony i skazany na 3 lata wiezienia w pierwszym procesie (przyznał się wówczas do winy i złożył obszerne wyjaśnienia, obciążające Barańskiego). W 1997 roku potwierdził raz jeszcze, że głównym organizatorem przemytu jest Jeremiasz Barański.
Gdy w maju 1991 Górniak postanowił wycofać się z przemytu, rozliczył się z Barańskim i powiedział mu, że chce założyć legalną firmę produkującą rajstopy.
- Barański zadeklarował, że też chce mieć udział w moim interesie i tak się stało. W lipcu 1991 założyliśmy spółkę "Euro-Balex" - dodał w sądzie Andrzej Górniak. - Trzecim wspólnikiem był Stanisław Trzepiński, policjant, którego uważałem za swoją ochronę.
Jak się okazało, Barański, jako wspólnik, wykorzystywał firmę, by zmusić Andrzeja Górniaka do nieskładania obciążających go wyjaśnień. W 1993 roku podczas procesu oskarżony Górniak wyjaśniał: - W tej chwili firma jest zadłużona, chyli się ku upadkowi. Jest to działanie celowe osób mających udziały, na polecenia Barańskiego. Barański dał mojej żonie wprost do zrozumienia, że jak nie będę wyjaśniał, to firma będzie prosperowała.

Ponieważ Andrzej Górniak jednak złożył wyjaśnienia, cztery lata później, występując w procesie Wojciecha Kudły, miał już w swoim ciele utkwione na stałe dwie kule.
- To było 6 czerwca 1994 roku pod moim domem w Zgierzu. Dwóch mężczyzn strzelało do mnie. Dostałem trzy rany postrzałowe, te dwie kule mam w sobie, bo lekarze stwierdzili, że gdyby je wyjąć, byłoby to bardziej niebezpieczne dla mnie, niż ich pozostawienie. Powszechnie wiadomo, że łączą to z Barańskim. Groził on mojej żonie i z tego, co wiem, groził tez pani prokurator. Pan Barański jest osobą, której należy się obawiać.

Do innego tragicznego wydarzenia z udziałem "Baraniny" doszło w czasie czteroletniej przerwy między procesem Andrzeja Górniaka i celników a procesem Wojciecha Kudły.
Wszystko zaczęło się od zatrzymania Barańskiego na lotnisku w Brukseli i ekstradycji do Polski w lipcu 1994 roku. Trafił na ulicę Sądową 4 w Opolu. Pracownicy Aresztu Śledczego wspominają go jako wzorowego więźnia, zdyscyplinowanego, ściśle przestrzegającego wszystkich reguł. Za kratami jednak był krótko, jakieś 5 miesięcy.
Obrońca "Baraniny", znany warszawski mecenas Tadeusz de Virion, przedstawił opinię austriackich lekarzy psychiatrów, z której wynikało niezbicie, że jego klient jest niepoczytalny. A zatem nie może odpowiadać w procesie karnym.
Prokurator zwróciła się zatem o opinię do biegłych psychiatrów z Wrocławia, którzy również stwierdzili niepoczytalność podejrzanego. W tej sytuacji Barańskiemu uchylono areszt.
- Dziś pewnie tak by się nie stało, ale trzeba pamiętać, że to były inne czasy. Wszyscy cieszyli się świeżo odzyskaną, wraz z końcem PRL-u, wolnością, więc areszty stosowano ostrożnie. Taka była polityka karna - komentuje pragnący zachować anonimowość prawnik.
Barański gdy tylko odzyskał wolność, czmychnął za granicę i zaczął dzwonić z pogróżkami do prowadzącej przeciwko niemu śledztwo pani prokurator. Pierwszy telefon wykonał ponoć z Karaibów, gdyż ma tam okazałą posiadłość.
Prokurator Mataniak, mając orzeczenia lekarskie o niepoczytalności podejrzanego, powinna umorzyć postępowanie karne. Barański na to liczył. Pani prokurator była jednak dociekliwa, sprawdziła za pośrednictwem prokuratury austriackiej, że Wiedeńczyk nigdy nie leczył się u tamtejszych psychiatrów. Za tę dociekliwość spotkał ją tragiczny wypadek.
To było 2 marca 1995 roku. Na idącą do pracy prokurator Wiolantynę Mataniak dwóch mężczyzn przyczajonych w sąsiedniej bramie chlusnęło kwasem solnym. Z bardzo poważnymi obrażeniami twarzy, oka i dłoni trafiła ona do szpitala na długotrwałe leczenie. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu. Z ustaleń operacyjnych policji wynika, że zleceniodawcą zamachu był "Baranina".

"Baranina" i jego ludzie pojawiają się w informacjach dotyczących wielu przestępstw porachunkowych w Polsce. Barański ma opinię człowieka, który organizuje międzynarodowe przedsięwzięcia mafijne nie tylko w Polsce, ale także Czechach, Austrii, Belgii i Niemczech. Na co dzień - jak ustalili dziennikarze "Rzeczpospolitej" - wiedzie spokojny żywot w małym miasteczku Gramatneusiedl niedaleko Wiednia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska