Bolek i Lolek z tamtej bajki

Redakcja
- W normalnym filmie są aktorzy, wnętrza, operator rejestruje to kamerą - opowiada Marek, grafik komputerowy z bielskiego SFR. - A my mamy tysiące elementów, które musimy ułożyć na monitorze w całość.
- W normalnym filmie są aktorzy, wnętrza, operator rejestruje to kamerą - opowiada Marek, grafik komputerowy z bielskiego SFR. - A my mamy tysiące elementów, które musimy ułożyć na monitorze w całość. Paweł Stauffer
W przestronnych korytarzach Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej czas się zatrzymał. Z każdej strony spoglądają bohaterowie polskiej animacji: Bartolini Bartłomiej z "Porwania Baltazara Gąbki", "Reksio", "Lolek i Bolek". Wychowywały się na nich trzy pokolenia Polaków.

- Do końca życia mamy coś z dziecka, a tutaj szczególnie się to w ludziach odzywa - śmieje się Andrzej Orzechowski, reżyser i scenarzysta oraz prezes SFR w Bielsku-Białej. Prowadzi do swojego pokoju, który zupełnie nie pasuje do wyobrażenia o wypasionych gabinetach szefów wytwórni filmowych. Skromnie i powściągliwie, jak z socjalistycznego wzorca.

Oczywiście, jest i kawa, ale nie proponuje jej asystentka prezesa, tylko kierownik produkcji. - Najstarsza w Polsce kierowniczka produkcji - przedstawia się Romana Miś.

- Taki klimat jest we wszystkich wytwórniach filmowych. Dominuje bezpośredniość, nie może być jak w firmie, to z twórczej potrzeby - dodaje pani Romana. I znika, żeby trzymać rękę na pulsie przy najnowszej produkcji SFR "Kuba i Śruba".

- Wszystkim się wydaje, że dzisiaj w filmie animowanym rysownika we wszystkim wyręcza komputer, a to nic bardziej błędnego - zaznacza prezes Orzechowski.

Ciągle, zanim powstanie film animowany, rysownicy zarysowują tony kartek papieru.

- Kiedyś Hanna Barbera, wychowanek wytwórni Walta Disneya, opowiadał, że eksperymentalnie przy jakimś filmie kolejno rysowane fazy ruchu całkowicie zastąpili programem komputerowym - opowiada prezes. - I co? Wyszło beznadziejnie! Chodzi o to, że animowane postacie muszą się poruszać płynnie, jak aktor. A te komputerowe poruszały się jak roboty. Jak nakręcane zabawki.

Zanim Bolek i Lolek zaczęli w filmie rozmawiać, dialog zastępowały gesty. Wtedy w SFR w Bielsku-Białej powstawały tysiące papierowych faz ruchu. Pięć tysięcy rysunków - tyle trzeba było stworzyć na dziesięć minut "Bolka i Lolka".

To wymagało sztabu rysowników - wytwórnia zatrudniała wtedy 180 osób. Dzisiaj pracuje ich dziesięciokrotnie mniej.

- W kreskówce jak w niemym filmie, żeby przekazać treść, przedstawia się ją ciałem, które wygina się jak plastelina - wyjaśnia Andrzej Orzechowski. - A kiedy Bolek i Lolek zaczęli ze sobą rozmawiać, okazało się, że nie wszystkim to odpowiada. Nie chcieli kawy na ławę. Dialog wypełnił to, co dotychczas rozgrywało się w rozbudzonej wyobraźni widzów.

Cenzor wskakuje do bajki

Orzechowski trafił do bielskiej SFR w 1984 roku.
- Postanowiłem przeczekać tu trudny czas stanu wojennego - wspomina prezes i dodaje ze śmiechem: - Miało być na chwilę, a wyszło jak widać… Przechodziłem wszystkie szczeble wtajemniczenia, uczyli mnie najlepsi twórcy polskiej animacji, Zdzisław Kudła i Bronisław Zeman.

Jak wszystkich, uwierała go peerelowska siermiężność, w życiu i w pracy. Zdziwił się więc, kiedy usłyszał od niemieckiego reżysera, że w Polsce twórcy filmów mają jak u Pana Boga za piecem.

- Kompletnie nie rozumieliśmy, o czym on mówił - przyznaje Orzechowski. - Bo czy na Zachodzie mogło być gorzej niż u nas? A my rzeczywiście produkowaliśmy pięćdziesiąt filmów rocznie, dużo więcej niż ich wytwórnie.

Nie zastanawialiśmy się też, skąd biorą się pieniądze na realizację, bardziej - jak je dobrze podzielić. Wyobrażenie tego, co nastąpi, kiedy produkować i sprzedawać będzie się to, co widz-klient będzie chciał kupować, przerastało wtedy nasze wyobrażenia.

Ich bardziej zajmowała wtedy cenzura, że cenzor wchodzi nawet do bajek i tnie im pomysły i słowa.

- Chciałem na przykład zrobić film o tym, jak na Boże Narodzenie zajączek obdarowuje leśne zwierzątka - wspomina Orzechowski. - Dzieciom by się spodobało, ale cenzura się nie zgodziła.

Bo cenzura była szczególnie wrażliwa na wszystko, co wiązało się z Kościołem i wiarą. Młode pokolenie PRL miało być wychowane w duchu "postępowym", czyli materialistycznym. Dlatego kiedy w tle "Lolka i Bolka" pojawił się kościółek, cenzor natychmiast go wycinał. Oczywiste było więc też, że w kreskówkach nie mogła pojawić się nad żadną głową aureola świętych.

Ale cenzor był zwykłym człowiekiem, czasami zdarzało się, że coś przegapił albo dało się go przechytrzyć. Dzięki temu w jednym z odcinków "Reksia" pośród rzeźbionych "świątków" pojawił się św. Franciszek.

Możliwe, że cenzor w ogóle nie znał wizerunku tej postaci. W każdym razie w kreskówce święty pogroził psiakowi za to, że dusi kurę, a ten karnie powędrował, żeby ją przeprosić. Zobaczyły to miliony polskich dzieci.

- W tym odcinku cenzor miał o coś innego pretensje - dodaje Halina Filek-Marszałek, reżyser i wdowa po twórcy "Reksia". - Oburzył się, że to niemoralne i niepedagogiczne, kiedy pies dusi kurę.

Życie to nie bajka

W SFR czas rzeczywiście się zatrzymał, a popularni bohaterowie kreskówek przypominają tylko okres dawnej świetności. Filmy z tamtych czasów trafiły do 86 krajów. "Reksia" czy "Bolka i Lolka" wciąż można zobaczyć w odległych zakątkach świata, gdzieś na Pacyfiku czy chociażby na Wyspach Zielonego Przylądka.

W czasach rozkwitu w SFR powstawało nawet do pięćdziesięciu filmów rocznie. Teraz tylko dwa.

- W przeszłości produkowaliśmy na zamówienie TVP, teraz telewizja publiczna rodzimej produkcji filmowej nie potrzebuje - skarżą się pracownicy bielskiego SFR. - Resort kultury też nie widzi możliwości wysupłania dla nas pieniędzy, żeby zachować poziom i polską animację.

- Studio nie żyje już tylko z produkcji filmów, sprzedajemy licencje - dodaje prezes Orzechowski. - Nadal jesteśmy popularni, ściągają do nas dzieci z całej Polski, żeby zobaczyć, jak w powstawały filmy rysunkowe i jak powstają dzisiaj.

Myśleliśmy, żeby sprzedawać maskotki "Reksia", oczywiście, za zgodą żony nieżyjącego autora, która dysponuje wizerunkiem bohatera. Jednak cena zabawki byłaby zbyt wysoka, polski "Reksio" nie ma szans z ceną chińskiej maskotki…

I tylko w kreskówkach dobro w końcu brało górę, a zło przestało dominować. Teorią też pozostało, że dobra jakość wyprze z rynku gorszą.

- W przypadku filmu to absolutnie nie działa, te wartościowe produkcje niestety odpadają - przyznaje z goryczą Orzechowski. - W Stowarzyszeniu Filmowców kierujemy się tym, żeby film kształtował widza, a już szczególnie w przypadku filmów dla dzieci muszą nieść to, co najlepsze dla jego rozwoju. A co się stanie, kiedy wprowadzimy do SFR obcy kapitał? - zastanawia się głośno prezes. - Filmy staną się proszkiem do prania albo dżemem, który trzeba będzie dobrze "opakować", a potem sprzedać… - Nasze SFR nie wyprodukowałoby tych wszystkich filmów, gdybyśmy tylko mieli na uwadze, żeby się sprzedawać.

Cicho! Tutaj powstaje bajka

W jednym z pomieszczeń Studia Filmów Rysunkowych Krystyna Blachura siedzi przed ekranem monitora i na zwykłej kartce kreśli następujące po sobie fazy ruchu do kolejnej już części filmu "Kuba i Śruba".

Najpierw te najważniejsze, podstawowe: ręka w górze, pośrodku i na dole. Potem z wyczuciem kreślone są pośrednie ruchy - w ciągu ośmiogodzinnego dnia pracy każda z siedzących osób bez pośpiechu potrafi narysować sześćdziesiąt faz. Pracują w skupieniu, każdy etap przygotowań filmu wymaga, żeby treść scenariusza kreskówki rozgrywała się w ich głowach.

Barbara Olek siedzi przed monitorem, z którego figlarnie spoglądają postacie z kreskówki - sympatyczny rudzielec i mniejszy "okularnik". - Ach, to nie tak… - mruczy pod nosem. Na ekranie pozostaje już tylko rudzielec w czerwonych trampkach, teraz ustala odcień jego spodni. Testuje z ciemniejszym, potem jaśniejszym - zostaje pośredni. Nadal robi to sama, bez podpowiedzi sztabu psychologów i innych speców od reklamy i wpływu kolorów na percepcję klienta.

- Czasem kolor wyrazi więcej niż słowa - mówi z przekonaniem. - Ale żeby tak było, musi najpierw zagrać w duszy scenariusz…

W przeszłości każdą z faz ruchu przerysowywano na celuloid - układane warstwy tworzyły ruch, który rejestrowała kamera. Dopiero w tej części przy produkcji wyręcza komputer.

Dziewczynki z różnych bajek

- Bohaterowie naszej najnowszej produkcji "Kuba i Śruba" to bracia; starszy, "Śruba", to wisus, ma niezliczone pomysły - opowiada Barbara Olek. - Ze świata realnego przechodzą w świat zabaw, gdzie pojawiają się postacie z innych bajek.

SFR w Bielsku-Białej ma gotowe już dwa odcinki z trzynastu 12,5-minutowych filmów.
Duch i klimat bielskiej wytwórni sprawia, że i ta najnowsza kreskówka przypomina "Bolka i Lolka". Tak, jak Hanna Barbera przeniósł ducha Disneya do swoich filmów.

- Pomysłodawcę Bolka i Lolka, Władysława Nehrebeckiego, zainspirowali jego synowie, ich żywiołowość, ale też zapotrzebowanie społeczne na seriale filmowe - wspomina Orzechowski. -
Więc na zamówienie telewizji w 1963 roku na ekrany wszedł krótkometrażowy film rysunkowy dla dzieci. Bardzo się spodobał i tak powstały kolejne odcinki. Przy jednym odcinku pracowało dwadzieścia osób. Dziesięć lat później obok chłopców pojawiła się Tola.

- Widzowie niechętnie przyjęli nową postać, w ich odbiorze niezbyt pasowała do świata chłopięcych zabaw i przygód - dodaje Orzechowski. - Z drugiej zaś strony dziewczynka obok chłopców była odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczne - równouprawnienia.

Bo we wczesnych latach powojennych kobieta była obecna już wszędzie: z kielnią murarską na budowach, w PGR-ch były traktorzystki, w miastach tramwajarki. Na budowy wkroczyły panie inżynier. Tylko w popularnej kreskówce animowane postacie obywały się bez dziewczynki. Tola pojawiła się w 30 ze 183 krótkometrażowych odcinków nakręconych w ciągu 23 lat.
Tola i Małgosia to dziewczynki z różnych bajek.

- Małgosia, koleżanka Kuby i "Śruby", jest odwzorowaniem współczesnej dziewczynki: samodzielna, ma pomysły nie gorsze od chłopców, wybawia ich z opresji - dodaje Orzechowski, współtwórca "Kuby i Śruby".

- Ty, patrz, jaka laska! - mówią do siebie chłopcy językiem nieznanym z "Bolka i Lolka". Małgosia to partner zabaw, to ich kumpela.

W kolejnym pomieszczeniu graficy pracują nad jedną ze scen "Kuby i Śruby". - W normalnym filmie są aktorzy, wnętrza, potem operator rejestruje to kamerą - wyjaśniają. - Tutaj robimy to samo, te elementy scalamy w całość, po prostu robimy odpowiednie ujęcia. Tyle że to wszystko rozgrywa się już na ekranie monitora.

Jak opuścili bajkę

W przestronnych korytarzach SFR unoszą się duchy pierwszych twórców i założycieli studia w Bielsku-Białej: Leszka Lorka, Alfreda Ledwiga, Władysława Nehrebeckiego i Lechosława Marszałka. A także muzyków, mających swój udział w filmach dla dzieci, niektórzy to światowa czołówka, chociażby Krzysztof Komeda-Trzciński.

- Leszek wychował się na kreskówkach Walta Disneya - opowiada Halina Filek-Marszałek, wdowa po twórcy "Reksia", Lechosławie Marszałku. - Jako dziecko na skrawkach nut swojej mamy, która była muzykiem, rysował postacie z kreskówek Disneya, zarysowywał nimi wszystkie wolne przestrzenie. Ale nie od razu zajął się filmem, bo w czasie wojny był kreślarzem, technikiem, potem technikiem budowlanym…

W 1967 roku za "Reksia poliglotę" Marszałek dostał Grand Prix na festiwalu filmów dla dzieci i młodzieży w Teheranie. Tyle że odbiór nagrody na długo odsunął się w czasie.

- Leszek odebrał ją dopiero po osiemnastu latach - śmieje się pani Halina. - Były różne układy i delegacje, więc na festiwal do Iranu zamiast mojego męża inne osoby pojechały, bardziej "zasłużone"…

Na festiwalu w Teheranie przyznano mu "Złotego Słowika", którego w 1985 roku znaleźli wraz z oprawionym w białą skórę uzasadnieniem nagrody w Muzeum Filmu w Łodzi.
- Wszyscy wiedzieli, że w Teheranie przyznawali "słowika" ze szczerego złota, ten niestety złoty nie był… - dodaje pani Marszałek.

Do Teheranu jednak pojechał, tyle że trzy lata później. Tym razem na osobiste, imienne zaproszenie cesarzowej Iranu Farah Duba.

- Cesarzowa przysłała najpierw list z pytaniem, czy Leszek poprowadzi dwugodzinną projekcję dla syna szacha, więc tym razem już nikt nie mógł go "zastąpić" - wspomina pani Halina. - Cesarzowa przysłała też Leszkowi bilet na samolot.

- O, tutaj! - pokazuje wycinek z gazety sprzed czterdziestu lat. Piękna żona szacha Iranu Rezy Pahlawiego gratuluje szpakowatemu i szczupłemu mężczyźnie, bliźniaczo podobnemu do Walta Disneya. - W pałacu Leszek wyświetlał m.in. "Reksia" i "Panią Twardowską". Polska animacja była wtedy znana w świecie, co jakiś czas nasi byli nagradzani…

W Bielsku-Białej przy ulicy 11 Listopada stoi pomnik "Reksia".
- Na każdym etapie śledziłam proces tworzenia tego pomnika - mówi Halina Filek-Marszałek, spadkobierczyni praw autorskich do "Reksia". - Żeby nie odbiegał wyglądem od stworzonego przez Leszka psiaka.

Czuwa też, żeby nikt samowolnie nie sięgał po kultową postać z kreskówki. Wizerunek "Reksia", za jej zgodą, jest jeszcze na lotnisku w Pyrzowicach, jego sylwetka trafia też na monety, będące tzw. pieniędzmi zastępczymi.

- Mam nadzieję, że w SFR powstanie wreszcie muzeum - dodaje wdowa po Marszałku. - Mam kilka przedmiotów, które chciałabym tam przekazać.

Wyjmuje rysunki celuloidowe do filmu "Pani Twardowska", tylko z niektórych nieznacznie odpadają kawałeczki farby. Przetrwały pół wieku w bardzo dobrym stanie. Pokazuje nagrody i statuetki przyznawane im na wielu europejskich festiwalach.

- SFR przejmie marszałek śląski, powstanie też muzeum kinematografii - zapewnia prezes Andrzej Orzechowski.

O prawo do wizerunku z kreskówek co jakiś czas wybuchają zażarte i bezwzględne spory. Jeden już zażegnał sąd - o Bolka i Lolka.

- Ostatecznie sąd zadecydował, że udział w prawach majątkowych do postaci będzie dzielić się po równo między Alfredem Ledwigiem, Leszkiem Lorkiem i Władysławem Nehrebeckim - mówi prezes Orzechowski.

Po wyroku wytwórnia Romana Nehrebeckiego (pierwowzór Lolka i syn współautora kreskówki) wypuściła całkiem nowego Bolka i Lolka, ale nie został dobrze odebrany.
- Zabrakło w nim ducha ze starej kreskówki! - komentowali widzowie. - Ma się wrażenie, że to postacie z innej bajki…

W centrum Bielska-Białej stoją odlane z brązu 130-centymetrowe postacie Bolka i Lolka przy globusie. Trochę dalej Reksio. Gdyby ktoś chciał tam trafić, musi się kierować nad rzekę Białkę. Stoją i pilnują, żeby nikt po raz drugi nie wszedł do tej samej rzeki...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska