Bucki w brązie

Danuta Nowicka
Tak będzie wyglądała tablica pamiątkowa Krzysztofa Buckiego.
Tak będzie wyglądała tablica pamiątkowa Krzysztofa Buckiego.
"Gdyby żył w Krakowie czy w Warszawie, zapewne obrzeża jego twórczości - bo żaden artysta nie maluje wyłącznie arcydzieł - wyglądałyby inaczej. Prawdopodobnie też inaczej oceniano by tę część jego dzieła, która zaświadcza o Buckim jako malarzu wybitnym. Ale to są prawa rynku, prawa giełdy, w czym (...) nigdy nie brał udziału" - niedługo po śmierci malarza napisał Tadeusz Nyczek.

Krzysztof Bucki żył z nami. Wybrał Opole po ukończeniu krakowskiej akademii i po rocznym pobycie w Świnoujściu, u rodziców. Na próbę zamieszkał z przyjaciółmi, również malarzami, ale zachęcony przez Karola Musioła postanowił pozostać. Założył rodzinę, zajął mieszkanie przerobione ze strychu w kamienicy przy ulicy Krakowskiej, nad kwiaciarnią.

Ze zdziwieniem odnotowuje się fakt, że początkowo zajął się abstrakcją, tak obcą jego artystycznemu temperamentowi, że budował kompozycje przestrzenne, oparte na matematycznych wyliczeniach. Ale był to sposób na zrozumienie porządku świata, "znalezienie podstawowego modułu, który objaśniałby naturę". Czy trzeba dodawać, że wówczas, gdy przerzucił się na sztukę przedstawiającą, właśnie dzięki takim doświadczeniom wiedział do czego zmierza i łatwiej ogarniał przestrzeń obrazu?
Architektura starych domów, ściśle zabudowanych wiejskich podwórzy - porządek burzyły tylko stogi siana i pojedynczy ludzie - prawdopodobnie stanowiły przedłużenie tych dociekań. Tyle że geometrię twórczą malarz porzucił na rzecz ustalania logiki konstrukcji.

Za szczytowy w malarstwie Buckiego uważa się przełom lat 70. i 80., kiedy do głosu dochodzą, rujnując dotychczasowy ład rzeczy, emocje. - Każdy nowy obraz był dyskusją ze światem. Na tle przyjaciół - Beskiego, Buczyńskiego, Maszkowskiego - Krzysztof był w tym indywidualnością najbardziej wyrazistą - ocenia Jan Goczoł. Wzorem Jerzego Dudy-Gracza, opolski artysta powiększa postaci do groteskowych wymiarów, tropi piękno w brzydocie. Jednak nie ośmiesza modela, nie szydzi z jego słabości. Zdeformowane ciała starców na plaży układa w pozycji osesków, tak, by budziły litość, maleńkie dzieci sadza na monumentalnym byku, wywołując tkliwość. Krytyka znajduje szufladkę - jest nią nowa figuracja. Bucki protestuje: ta tendencja prowadzi do rozstrzygnięć formalnych, natomiast on obraca się w sferze znaczeń. "Myślę, że w naszych warunkach poszukiwania formalne, przysparzające pozornie dużo chwały kulturze polskiej są w gruncie rzeczy asekuranctwem" - odcina się ostatecznie przy okazji wywiadu, udzielonego miesięcznikowi "Opole". "Tradycje polskiego malarstwa związane są z tym nurtem, który wyraża los człowieka".

Dokonania z tego okresu, przesączone przez filtr osobowości obrazy rodzajowe i portrety zdobywają uznanie i nagrody, w tym imienia Jana Cybisa, najbardziej prestiżową z przyznawanych malarzom. Poza tym Buckiego jako jedynego opolanina zaprasza się do współtworzenia kolekcji portretów Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do dzisiaj w jego wizerunku profesora Pigonia na tle innych uderza śmiałość pędzla i wewnętrzna prawda.
Był piewcą ziemi kieleckiej, zaś przede wszystkim rodzinnego Pińczowa. Co jakiś czas odnawiał z tym miastem kontakt, przedstawiał o rozmaitych porach dnia i roku. Pod koniec życia wsiadł na rower, by już bez upiększeń, bez stylizacji "zinwentaryzować" przydrożne kapliczki i świątki. W obraz opolskiego malarstwa tamtych czasów - były lata 70. - wniósł widzenie obcego, lecz sobie najbliższego krajobrazu. Złocistą dolinę Nidy, zderzoną z ogromną płaszczyzną nieba, domy przycupnięte przy ulicy z pajęczyną elektrycznych drutów, bardziej wiejskie niż miejskie, niewiele od nich wyższą kościelną wieżę, co to nie może się opędzić od wróbli. I jeszcze - targ z końskimi furmankami. Jest obraz, malowany pod dyktando wzroku, pierwszego nieuważnego spojrzenia: centralny fragment przyciąga wyrazistością kreski i barwy, obrzeże zaledwie się rysuje. Może to równocześnie trop wspomnień - przetrwał fragment, pozostałe odbarwiła niepamięć...

Jan Goczoł, poeta
Z osobistych spotkań szczególnie zapamiętałem podróż do mojej rodzinnej Rozmierzy, co znalazło wyraz w wierszach i felietonach. Pojechaliśmy pociągiem, resztę drogi przebyliśmy pieszo. W czasie tej drogi zdarzyło się niesamowite spotkanie ze ślepcem, który rozpoznał mnie po głosie, już wieczorem, na miejscu piekliśmy kartofle. Potem były jeszcze spotkania z przyjacielem z Nowosybirska, na Rondzie, u nas w domu wczesnym latem albo późną jesienią, kiedy zwrócił uwagę na pokrzywę, która rosła pod płotem i pokazał jak pięknie, zgodnie z zasadami geometrii jest zbudowana. Znajomość z Krzysztofem głęboko do dziś cenię, obrazy, które mi sprezentował, stały się swoistym partnerem do dialogu, już milczącego...

Tadeusz Wencel,
rzeźbiarz
Mieszkaliśmy po sąsiedzku, więc często odwiedzaliśmy się. Krzysio był człowiekiem inteligentnym, dobrym obserwatorem życia. Miał koncepcję tworzenia, więc pracując nie męczył się, jak inni. Początkowo, zaraz po przyjeździe do Opola, uprawiał konstruktywizm. Pamiętam swoją reakcję: - Krzysiu, przecież ten obraz, który mi pokazywałeś, zaraz po akademii, był znakomity, rzuć te układanki geometryczne! - Wahał się, wahał, ale za jakiś czas wrócił do malarstwa figuratywnego, wrażliwego i bardzo ekspresyjnego wskutek załamania po śmierci pierwszej żony. Był malarzem z krwi i kości, człowiekiem towarzyskim i znakomitym narratorem. Jego opowieści wspominam jako przepojone poezją.

Krystyna Lenart,
starszy kustosz Muzeum Śląska Opolskiego
Związek Polskich Artystów Plastyków urządzał bodaj swój pierwszy otwarty kiermasz pod arkadami opolskiego ratusza. Wszyscy opolscy malarze wystawiali obrazy. Wpadli na pionierski wówczas pomysł, by sprzedawać na raty. Mnie, młodego wówczas pracownika muzeum, zachwyciły dwie akwarele Buckiego, tworzące parę. Zarabiałam marne grosze, więc skorzystałam z oferty. Zapłaciłam jedną, najwyżej dwie raty, kiedy usłyszałam, że na tym dość, że reszta to prezent od autora. Cieszyłam się niesamowicie, a akwarele cieszą mnie do dzisiaj. Wspominam go jako człowieka pogodnego, łagodnego, nie odstępowały go dobroć i poezja. Dał się tylko lubić.

Bolesław Polnar, malarz
- Był jednym z filarów opolskiego środowiska plastycznego, a moim nauczycielem; czułem do niego szacunek pomieszany z podziwem. Namiętnie podglądałem szkicownik, gdy zdarzyło się, że go zostawił na biurku. Potem, po studiach, odwiedzałam w pracowni. Sporadycznie, ale to były istotne spotkania. Zawsze pracował w skupieniu, czasami spieraliśmy się o malarstwo. Pozostał mi niesmak, ponieważ po alkoholu krytykowałem jego kompozycje suchych kwiatów. Tak się złożyło, że po śmierci Krzysztofa odziedziczyłem jego pracownię. Pozostawił wiele przedmiotów: fotele, drobiazgi. Początkowo to mi przeszkadzało, teraz już nie. Cały czas czuję, że jego duch się mną opiekuje.

To, że trudne życiowe doświadczenia stanowią idealną pożywkę dla sztuki, że decydują o ekspresji, w przypadku Buckiego znajduje pełne potwierdzenie. Był wyjątkowo tragiczną postacią. W krótkim czasie przeżył nagłą śmierć pierwszej żony, pijany maturzysta przejechał córeczkę Joasię, odeszli brat, matka, ojciec. I jemu zdrowie zaczęło się łamać. Nastały dni, gdy schody stały się przeszkodą trudną do pokonania. Ktoś napisał, że malarstwem podpierał się wówczas jak laską. Do pewnego czasu. W liście do cioci z przełomu stycznia i lutego 1983 r. wyznał: "Morduję się z małymi obrazkami, zaczętymi jeszcze latem. Od lata je tak morduję - to samo już mówi za siebie jak ciężko mi idzie robota. W ostatnich miesiącach czułem się gorzej i gorzej (..). Chodziłem wprawdzie do pracowni, ale często po to tylko, aby tam trochę posiedzieć, pomedytować i wymknąć się cicho".

5 lutego nie dotarł do domu. W pracowni pozostawił nie tylko niedokończone obrazki, ale i cykl Drogi Krzyżowej. W malowanej latami scenie Ostatniej Wieczerzy przedstawił przyjaciół jako wiernych apostołów. Dla siebie, pokornie, wybrał rolę Judasza. Pozostał w pamięci jako uosobienie dobroci.

Lekcje muzealne, ilustrowane w galerii Jana Cybisa obrazami laureata jego nagrody, dla pracowników Muzeum Śląska Opolskiego stały się okazją, by zapytać uczniów o sposoby utrwalenia pamięci o Buckim. Znaczna część opowiedziała się za tablicą pamiątkową. Pomysł okazał się zbieżny ze staraniami Okręgu Związku Polskich Artystów Plastyków. Rzeźbiarz Adolf Panitz już wiele lat temu sporządził odpowiedni projekt z popiersiem malarza, realizację opóźniał brak pieniędzy. W tym roku udało się pozyskać fundatorów odlewu z brązu. 27 maja Opolu przybędzie kolejny znak tożsamości. Na ścianie budynku przy Krakowskiej 7 można będzie przeczytać: "W tym domu mieszkał i tworzył w latach 1960 - 1983 artysta malarz Krzysztof Bucki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska