Buen Camino!

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Takie życzenie dobrej drogi pątnik idący do Santiago de Compostela słyszy kilkadziesiąt razy dziennie. Z uśmiechem wymieniają je na jakubowym szlaku Hiszpanie i Japończycy, Finowie i Meksykanie. Cały świat.

Moje Camino de Santiago (droga do św. Jakuba) zaczęło się na początku lipca w Leon, 355 km od celu wędrówki. Trochę za połową najpopularniejszego obecnie szlaku pątniczego, czyli liczącej blisko 800 km drogi francuskiej.

Na dziedzińcu albergi, czyli schroniska dla pielgrzymów, naszą 5-osobową pątniczą grupkę wita troje niemieckich wolontariuszy. Wśród nich Michael Meyer, dla nas, debiutantów, prawdziwy ekspert od Camino, bo do św. Jakuba doszedł, jak każe średniowieczna tradycja, od progu domu w rodzinnym Trewirze.

Kiedy Michael dowiaduje się, że jesteśmy Opolanami, uśmiecha się jeszcze szerzej. Był wolontariuszem na misjach w Boliwii, w diecezji, gdzie biskupem jest o. Antoni Reimann urodzony w Kadłubie Turawskim. Ale pogawędkę trzeba kończyć szybko. Nie tylko my chcemy się wyspać przed drogą. Wraz z nami z Leon wyruszy rano ku Santiago trochę ponad stu pielgrzymów.

Ze znalezieniem drogi nie mamy kłopotów ani w Leon, ani na całej trasie. Kierunek wskazują malowane na asfalcie lub ścianach budynków żółte strzałki, tabliczki z charakterystyczną postacią pątnika lub muszle.

Pątnik niesie muszlę

Muszla to jeden z symboli camino. W średniowieczu pątnicy po osiągnięciu celu pielgrzymki szli jeszcze trzy dni na wybrzeże oceanu do Fisterry (od finis terrae - koniec świata). Tam na znak przemiany życia palili zniszczoną w drodze odzież, zażywali morskiej kąpieli, a na plaży szukali wielkich oceanicznych muszli. One były dowodem, że doszli do celu.

Dziś muszlę można kupić na całym pątniczym szlaku. Zwyklejszą za 1-2 euro, zdobniejszą, z wymalowaną wewnątrz mapą camino kosztuje 5 euro i więcej. Pielgrzymi chętnie noszą je na szyi lub przypięte do plecaka albo do solidnej pątniczej laski.

Muszla jest miłą pamiątką, ale nie potwierdzeniem, że pątnik przebył drogę. Do tego służy credencial, czyli specjalny pielgrzymi paszport. Do niego wbija się na trasie pieczątki wyłożone w kościołach (jeśli tylko są otwarte, a to w Hiszpanii wcale nie takie oczywiste) lub w barach, które zapraszają pielgrzymów na kawę, lody, colę czy piwo. Także na pierwsze lub drugie śniadanie. Kto nie chce wydawać euro na napoje, może za darmo napełnić bidon zdatną do picia wodą.

W średniowieczu do sanktuarium św. Jakuba pielgrzymowały tysiące ludzi z całej Europy. W naszych czasach szlak poszedł trochę w zapomnienie. Zainteresowanie sanktuarium ożywił m.in. Jan Paweł II, który do Santiago zaprosił młodzież z całego świata w roku 1989. Miejsce na nowo stało się głośne. W roku 2009 do św. Jakuba różnymi drogami przybyło 145 tys. ludzi, a w jubileuszowym 2010 (dzień św. Jakuba wypadł wtedy w niedzielę) ponad 270 tys.

Liczby imponujące, ale to nie znaczy, że ku Santiago idzie się w tłumie. Oczywiście, prawie zawsze widzimy na horyzoncie kilka, kilkanaście osób idących przed nami. Ale tłoku nie ma. Także dlatego, że do Santiago nie chodzi się w dużych grupach z nagłośnieniem, śpiewem i głośną modlitwą, co znamy z pielgrzymek w Polsce.

Na camino wiele osób wybiera się samemu, w parach, najwyżej w kilka osób. Jedni wychodzą o 5.00 lub 6.00 (w Hiszpanii jest wtedy kompletnie ciemno). Inni czekają do 8.00. Ktoś idzie ostro w pierwszych chłodnych godzinach dnia, by w południe zrobić sobie długą sjestę. Kto inny rytmicznie dzieli równo zaplanowany na cały dzień dystans. Każdy swoim tempem i z własnym pomysłem na spędzanie dnia.

To jest być może największa trudność, że tę drogę trzeba samemu uczynić pielgrzymką. Nikt niczego nie prowadzi ani nikogo nie pilnuje. Z pewnością pątnicy modlą się, śpiewają i zastanawiają nad sobą. Ale czynią to niezwykle dyskretnie. Nawet przewodniki dla pielgrzymów przypominają, że rozmawiając z innymi pątnikami, o dwie rzeczy zasadniczo pytać nie należy: dlaczego wybrałeś się na camino oraz czy wierzysz i jak wierzysz w Boga. Nikogo więc nie dziwi ani pielgrzym przemierzający szlak z różańcem w ręku, ani ten, kto idzie z odbiornikiem radiowym przy uchu.

Nocleg za 5 euro

Na szlaku mijają się i spotykają pątnicy z całego świata. Najwięcej jest oczywiście Hiszpanów, ale nie brakuje też Niemców i Francuzów, Skandynawów, a także pielgrzymów bardziej egzotycznych - z Japonii, Korei, Finlandii, Meksyku, Chile i jeden Bóg wie skąd. Nikt nie mija drugiego bez pozdrowienia "Buen Camino", które przy kolejnym tego dnia spotkaniu zwykle przechodzi w "cześć" (po hiszpańsku "ola", z akcentem na końcowym a).

Buen Camino - mówimy samotnemu pątnikowi z wielkim i na oko ciężkim jak na standardy pielgrzymki plecakiem. Szczęść Boże - odpowiada. Ja też jestem Polakiem. Janusz, bo tak ma na imię ów pielgrzym, okazał się rodakiem z Kanady.

Przemierzył już pieszo Kolumbię, Nową Zelandię i część Afryki. To jego druga przymiarka do camino. Za pierwszym razem, drogą północną, nie doszedł do celu. Janusz razem z naszą piątką uczestniczy w mszy św. na szlaku. Potem gawędzimy, zagryzając bagietką, i żegnamy się. Janusz wyznaczył sobie tego dnia nocleg znacznie dalej niż my. Więc trochę się spieszy.

A w alberdze każdy pątnik może liczyć na spanie na piętrowym łóżku (jeśli leży na nim plecak, oznacza to, że miejsce jest zajęte), dostęp do prysznica z ciepłą wodą i prawie wszędzie do kuchni. Wszystko to za 5 do 10 euro (ceny rosną wraz z liczbą pielgrzymów bliżej Santiago, bo minimalna długość camino to 100 km).

Buty zostawia się obowiązkowo poza salą do spania, na specjalnie przygotowanych półkach. Jeśli na łóżku leży choćby jeden pątnik, wchodzący natychmiast ściszają głos, żeby mógł odpoczywać. Ten dyskretny szacunek, jaki okazują sobie ludzie z całego świata, to jedno z zaskoczeń tej pielgrzymki. Nikt na drodze nie zostawia śmieci. We wspólnej kuchni nie trzeba się bać, że ktoś rzuci do zlewu brudny talerz i pójdzie sobie. A nawet jak jeden prysznic jest do dyspozycji 20 osób, poczekają cierpliwie i bez sporu, kto ma być pierwszy.

Kto nie chce pichcić sam, może w alberdze lub w pobliskim barze kupić danie pątnika - menu del pellegrino. Dwa dania z małymi lodami, winem lub sokiem i wodą kosztują od 8 do 10 euro. W Opolu taki obiad wystarczyłby na dwa razy, ale po kilku godzinach marszu apetyt dopisuje.

Wśród pątników nie brakuje ani młodzieży, ani emerytów. Nasza piątka każdego dnia przebywa około 30 km. Dla mieszczucha to sporo. Tym bardziej że znaczna część drogi francuskiej prowadzi przez góry przypominające Beskidy i niższe partie Tatr. Kije do nordic walkingu okazują się, zwłaszcza na podejściach, nieocenioną pomocą. Przewodniki radzą, by plecak pielgrzyma nie był cięższy niż 10 procent wagi pątnika. To niewiele, zwłaszcza dla szczupłych pań. Ale okazuje się, że wystarczy. Przed Santiago spotykamy małżeństwo z Zabrza. Mają za sobą drogę portugalską (przeszli ok. 260 km).

Przyznają, że szukali jak najlżejszego plecaka i ważyli każdą sztukę odzieży, dzięki czemu waga damskiego plecaka nieznacznie przekroczyła 5 kg. To oznacza oczywiście, że ubrania trzeba prać. Ale to nie jest problem. We wszystkich albergach czekają specjalne miejsca do ręcznego prania i sznurki z klamerkami do suszenia, a w większych także automaty.

Wchodzimy do Galicii (w tym regionie leży Santiago). I przynajmniej pogoda nas nie zaskakuje. Potwierdza się, że to najbardziej deszczowy region Hiszpanii. Więc jeśli nie pada, to zachmurzenie wynosi 100 procent i jest chłodno. Zaskoczeniem jest za to prawdziwie galicyjska bieda. Wioski składające się z pięciu domów, z których trzy są raczej ruderami niż budynkami, nie są rzadkością. Nie ma wątpliwości, że mieszkańcy żyją z hodowli.

Drogi usłane są krowimi plackami i wokół cuchnie niemiłosiernie. Szlak pielgrzymi prowadzi czasem niemal dosłownie przez podwórka. Psy zwykle już nie reagują na pątników. Ludzie sympatycznie rzucają "Buenos dias", dodając często także "Buen Camino". Ale to prawie zawsze starzy i - widać po ich wyglądzie - biedni ludzie.

Obejmij świętego za szyję

Na ostatni etap wędrówki - 22 km z Pino do Santiago - wychodzimy o piątej rano z latarkami. Wszystko po to, by zdążyć na mszę dla pielgrzymów w południe, a wcześniej odebrać w katedrze compostelkę - oficjalne, napisane po łacinie, potwierdzenie, że nawiedziliśmy pobożnie sanktuarium św. Jakuba Apostoła.

Na początku mszy przewodniczący koncelebrze ksiądz wita pątników z Hiszpanii, wymieniając miasta, i zagranicznych według państw. Nie zabrakło Meksyku, Singapuru ani Polski.

A po mszy i przerwie na sjestę można podejść na prywatną modlitwę do srebrnej trumny kryjącej prochy św. Jakuba oraz - z tyłu - do widocznej w głównym ołtarzu wielkiej figury świętego. Zgodnie ze zwyczajem wielu pielgrzymów obejmuje ją mocno za szyję.

I można wracać, zahaczając po drodze o - tym razem zlaną deszczem i mglistą Finistrę. O celu pielgrzymki przypomina jeden z posągów Chrystusa w katedrze w Santiago. Oznaczające nieskończonego Boga litery alfa i omega zostały na nim przestawione. Bo koniec wędrówki powinien stać się początkiem przemiany życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska