Być jak Messi

Pawel Stauffer
Plan dnia: - Szybko  po pracy odbieram syna. On obiad je w szkole, lekcje musi odrobić przed treningiem, inaczej będą nici z kopania piłki - mówi Manuela Wrzecionek. Jej syn gra teraz w małym Rodle (dziesięciolatkowie), które niedawno zdobyło tytuł wicemistrzów Polski.
Plan dnia: - Szybko po pracy odbieram syna. On obiad je w szkole, lekcje musi odrobić przed treningiem, inaczej będą nici z kopania piłki - mówi Manuela Wrzecionek. Jej syn gra teraz w małym Rodle (dziesięciolatkowie), które niedawno zdobyło tytuł wicemistrzów Polski. Pawel Stauffer
Mają pasję do futbolu, jaką znamy z dawnych czasów Górskiego. Szkoda, że zaangażowania i ducha walki 9-letniego piłkarza nie można przenieść na seniorskie boiska. Może wtedy piłka tak szybko nie uciekałaby biało-czerwonym spod nóg, a murawa nie przeszkadzała w grze?

- To radość patrzeć, jak przychodzą do nas dzieciaki - mówi Krzysztof Hełpa, jeden z trenerów opolskiego Rodła. - Jak się wywrócą, to zaraz wstają. Jak starszy i bardziej doświadczony go popchnie, to mały połknie łzy i dalej walczy. W tych małych ciałach są wielkie i waleczne serca.

Parking koło Orlika przy ul. Bielskiej w Opolu. Manuela Wrzecionek pomaga synowi wypakować z auta piłkę i parę drobiazgów. Szymon ma 9 lat. Decyzję o grze w nogę podjął nieprzypadkowo, bo w internecie długo studiował informacje o opolskich klubach, oglądał filmiki z meczów. - Wybrałem Rodło! Są najlepsi - mówi.

Oczywiście to samo o swojej drużynie twierdzą młodzi piłkarze z Odry. Dzień później jestem na treningu maluchów Odry. - Nasz klub jest super! - mówi Mateusz Leszczuk, 10-latek, trochę zaniepokojony, że wyrwałam go z rozgrzewki na treningu. Widać, że serce rwie się na boisko.

Jak Messi
Mateusz zaczął jako czterolatek:
- Przychodziłem na treningi z bratem i grałem - mówi skromnie.
Ci, którzy pamiętają chłopaka z tamtych lat, wspominają, że kiwał niczym nastolatek, a czytania gry nauczył się błyskawicznie. No, po prostu - talent.
- Jak dorosnę, będę piłkarzem takim jak Messi - mówi o swych marzeniach. Jak wielu jego rówieśników, chciałby grać w Barcelonie. Albo przynajmniej… - W Lechu Poznań, w Polsce - uściśla.

Mateusz wraca na boisko, na rozgrzewkę. W pojedynku sam na sam z bramkarzem (zresztą bardzo dobrym) - często wygrywa. Strzela gole z siłą, rozmachem i - co najważniejsze - inteligentnie.

Jak Messi chcą być też Szymon, Jacek, Wojtek i jeszcze paru chłopców, których pytam o piłkarskich idoli. Jakby dla potwierdzenia, podczas treningu kopią piłkę z takim zaangażowaniem, jakby od tego zależała ich kwalifikacja do FC Barcelona. Piłka to pasja, to nie jest pusty frazes. - Szymon nie chciał jechać na szkolną wycieczkę, bo opuściłby treningi! - mówi na dowód tego stwierdzenia mama Szymona Wrzecionka z Rodła.

Podobnie z pasją grają młodzi piłkarze Odry. Zimą trenowali na boisku pod namiotem, ale słabo ogrzewanym, bo, jak wiadomo, gaz kosztuje. Utrzymywano temperaturę maksimum 8 stopni Celsjusza.

- Kazałem im ubierać czapki, szaliki. Nie pisnęli ani słowa skargi. Tylko kopali - mówi trener juniorów Odry, Jacek Cieśliński.

Rodzic, czyli sponsor
Orliki, klubowe boiska, przyszkolne place, a także boiska na wsiach - na każdym z nich popołudniami dzieciaki grają w nogę. I nie są to tylko wypady z chaty, aby odreagować po szkole czy uciec od domowych obowiązków. To regularne treningi. Z trenerami - ustalającymi plany rozgrzewek, gier, taktykę do opracowania, piłkarskie triki do opanowania. I ze sporą grupą obserwatorów, bynajmniej nie sędziów, ani szkoleniowców czy działaczy. To najważniejsi klubowi sponsorzy - rodzice. Bez nich nie byłoby piłki najmłodszych i juniorów.

- Kiedyś rodzic przyprowadzał dziecko na trening, maluch wsiadał do autokaru, wieźliśmy go na trening lub rozgrywki, a po paru godzinach oddawaliśmy rodzicom w umówionym miejscu, o umówionej godzinie. Klub dawał transport, stroje, czas trenera - mówi Jacek Cieśliński. - I przez tych parę godzin byliśmy trenerami oraz wychowawcami dzieciaków.

Tak jest zresztą jeszcze w wielu klubach - ale na Zachodzie. U nas organizacja sportu dzieci, także tego klubowego, polega na rodzicach. Takie czasy, taki kraj. Miasto czy gmina - co mogą to dają; a to z funduszu na przeciwdziałanie alkoholizmowi (sport wychowuje, odciąga od nałogów), a to dofinansuje szkoleniowców juniorów (jak w przypadku Odry). Odkąd są Orliki - to jest też gdzie pograć bez opłat, choć chętnych jest sporo, więc trudno wstrzelić się w grafik.

Cała reszta to już inwestycja rodzica. Nikt małego trampkarza nie dowiezie i odwiezie na boisko, więc rodzic musi zrobić to sam. Nikt mu nie kupi stroju do trenowania, nawet na dresy klubowe i uniformy na mecze trzeba się składać z własnego portfela.

Wyjazdy na mecze, mistrzostwa, zgrupowania, obozy? Proszę bardzo, ale płaci rodzic.

Jakieś rozgrywki na miejscu, na które przyjadą drużyny z kraju, a to ważne imprezy bo pomagają w rozwoju sportowym, no i lansują region? Dobrze, robimy, ale ze składkowego rodziców. Rok temu Odra zrobiła taki ogólnopolski turniej dla dzieci. Przyjechało sporo drużyn. Rodzice opłacili salę do gry, katering, nawet nagrody i pamiątkowe gifty dla wszystkich dzieci. Niewiele brakowało, a nawet na opłacenie sędziów turnieju musieliby się składać!

Inwestycja...
Podsumowujemy wydatki: koszt stroju, benzyny spalanej na dowóz na treningi (czasami jeden rodzic bierze paru chłopaków), rozgrywek, comiesięcznych składek - nie chce być inaczej: minimum 1500 zł rocznie, i to przy założeniu, że dziecko nie jeździ na obozy, co się raczej nie zdarza.

Maksimum - nawet o tysiąc więcej. A bywa, że rodzice wyjeżdżają za swymi pociechami na kilkudniowe obozy. - Jak były mistrzostwa Polski, to rodzice codziennie przyjeżdżali kibicować naszym do Chorzowa - dodaje Krzysztof Hełpa.

- Musimy inwestować nie tylko pieniądze, ale i czas - mówi Krzysztof Turek, ojciec Maćka grającego w Rodle. Maciek jest bramkarzem, co oznacza, że ma treningi trzy razy w tygodniu (poza treningami z drużyną, jest jeszcze bramkarski). - Czyli poświęcam 10 godzin tygodniowo - mówi tato. - Ale to nie jest zmarnowany czas - dziecko się rozwija, poznaje smak rywalizacji, uczy wygrywać, ale i przegrywać.
Inny rodzic piłkarza z akademii Rodła, Krzysztof Słomiński, wskazuje zarośnięty chwastami trawnik koło Orlika na Bielskiej. - Widzi pani to nierówne boisko? Zimą, jak śniegu było po kolana, to z mym 5-letnim Bartoszem kopaliśmy tam piłkę, czasem dłużej niż godzinę.

Drużyna ma szczęście, jeśli w gronie rodziców jest tato lub mama prowadzący biznesy, które są przydatne także przy funkcjonowaniu klubów sportowych. Ktoś ma firmę transportową - to użyczy busa na mecz wyjazdowy. Ktoś firmę reklamową - za darmo wyszyje nazwę klubu na dresach i koszulkach. Ktoś - hurtownię - załatwi soczki...

Jarosław Gos, ojciec 11-letniego Bruna grającego w Odrze: - Mogę, to pomagam, choćby załatwiając nadruki na stroje. Faktem jest jednak, że zaangażowanie rodziców w funkcjonowanie klubu jest czasami niebezpieczne... także dla trenera. Bo jeśli ktoś wozi dziecko na treningi i mecze wyjazdowe, spalając drogą benzynę, poświęcając czas, to potem uważa, że ma prawo do pretensji, że jego dziecko za mało grało. I nie rozumie, że to może taktyka była.

... ale nie w każdego
Po podwórkach, na przedmieściach, przy wiejskich stodołach można też spotkać inne fajne dzieciaki, które samopas grają w piłkę. I też są niezłe, ale do akademii piłkarskiej nigdy nie trafią. - Bo rodziców zwyczajnie nie stać - przyznaje pan Jacek. - A potem przyjdzie gimnazjum, papierochy, trawa, wóda... I dzieci są już stracone.
Ile takich talentów stracono - nikt nie policzył.
- Sam znam kilku chłopców, którzy zaczynali z moim synem kopać piłę po podwórkach. Teraz oni siedzą na ławkach i już palą. Nie miał ich kto wyłowić, zająć się nimi, zaprowadzić na mecz - mówi jeden z rodziców dzieciaków z Odry.

Szkółka życia
Jacek Cieśliński to nie tylko trener, ale i wychowawca, nauczyciel, pedagog. Swój fach wykonuje ponad 20 lat.

- Do piłkarskich akademii trafiają coraz młodsze dzieciaki: cztero- i pięciolatkowie. Gdy zaczynałem pracę trenera, braliśmy jedenastolatków - mówi. - Każdemu młodszemu mówiliśmy: przyjdź za rok, dwa, trzy… I przychodzili już całkiem dobrze grający w piłkę, bo nauczyli się tego na podwórkach z przysłowiowym trzepakiem. Dziś trzepakowych podwórek już nie ma. Dziesięciolatek, którego rodzic parę lat wcześniej nie zapisał do jakiejś sekcji sportowej, często jest nieruchawy, niesprawny, bez kondycji.

- U nas bajek się prawie nie ogląda! - mówią zgodnie rodzice małych piłkarzy - Prędzej mecze! A przed każdym treningiem lekcje muszą być odrobione na tip-top.
- Ja zwykle kibicuję Realowi, a mój syn Barcelonie - dodaje jeden z rodziców. - Mój chłopak złości się jak Ronaldo strzeli, ja gratuluję mu, gdy strzeli Messi. To też uczy kultury. Te maluchy, będą wiedzieć, jak zachować się na widowni.
Co z nich wyrośnie?

Małe Rodło zdobyło w tym roku tytuł wicemistrza Polski dziesięciolatków. Mała Odra w minionym roku była w finałach wszystkich rozgrywek, w których brała udział. Drużyna Szkoły Podstawowej nr 11 a tu gra wielu piłkarzy małej Odry - wygrała w piątek wojewódzkie eliminacje Pucharu Orlika.

Co stanie się z Łukaszem, Bartkiem, Staszkiem i innymi chłopcami z drużyn takich jak małe Rodło czy mała Odra? Czy będą grali w dorosłej Odrze?
To się okaże dopiero za kilka lat. Ale jest pewien problem. Trenerzy seniorów wolą brać do klubów ukształtowanych już piłkarzy, mają z nimi mniej pracy - mówią trenerzy.

Na razie cieszmy się z sukcesów kilkulatków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska