Co to jest koniec świata

sxc.hu
sxc.hu
Marek Horodniczy, redaktor naczelny pisma "44 / Czterdzieści i Cztery. Kwartalnik Apokaliptyczny".

- W ostatnim czasie mnożą się zapowiedzi końca świata. Jedni spodziewają się go - zgodnie z kalendarzem Majów - w grudniu 2012. Inni wieszczą ostateczny kataklizm na Ziemi w związku z wejściem w orbitę słoneczną tajemniczej planety Nibru. Jak pan przyjmuje takie głosy?
- Z mieszanymi uczuciami. Bo z jednej strony ciekawe jest to, że od dłuższego czasu nastroje apokaliptyczne narastają. Zwykle łączyły się one ze schyłkiem kolejnych stuleci czy tysiącleci. Teraz pojawiają się na początku wieku i kolejnego milenium. W kulturze masowej dużo jest nawiązań do motywów katastrofy i przerażenia wziętych wprost z biblijnej Księgi Apokalipsy. Jednocześnie ludzie współcześni nie są przygotowani na ów koniec. Sumienia podpowiadają im, że ich wybory życiowe nie były właściwe. Nie są pogodzeni z Bogiem i wydarzeniami swojego życia w obliczu zbliżających się rzeczy ostatecznych. Taki stan świadomości przebija z filmów typu "Armageddon" Michaela Baya czy "2012" Rolanda Emmericha.
Ale w takich obrazach górę bierze podejście "wampiryczne" do Apokalipsy. Bierze się z niej estetykę i malownicze obrazy końca, odrzucając to, co najważniejsze. A przecież dla chrześcijan jest to przede wszystkim księga o powtórnym przyjściu Chrystusa i o Jego zwycięstwie, a dopiero w drugiej kolejności o końcu "tego świata".

- No to nie ma się czego bać?
- Ponieważ może się to zdarzyć zawsze, martwię się raczej o to, żebym był przygotowany. Na pytanie, co bym zrobił, gdyby nadszedł koniec świata, chciałbym móc odpowiedzieć: to samo, co wczoraj i dziś. Z tego zgiełku wokół rozmaitych zapowiedzi końca świata wynika istotne pytanie: Czy człowiek jest pojednany z innymi ludźmi i z samym sobą? Współczesna panika i gorączka apokaliptyczna bierze się w dużej mierze z tego, że - jako ludzie - wciąż wiemy, co jest dobre, ciągle mamy sumienie. Ale jednocześnie brak nam odwagi do wyciągnięcia z tej wiedzy wniosków, które ostatecznie doprowadzą nas do Boga. To wymaga odwagi, a często wręcz heroizmu.

- Po co wydaje pan magazyn apokaliptyczny?
- Po to, by na nowo wprowadzić do debaty publicznej świadomość spraw ostatecznych w ich indywidualnym i wspólnotowym wymiarze. Przez wieki głęboka świadomość chrześcijańskiej eschatologii nie stanowiła popularnego nurtu refleksji. Była ukryta, choć oczywiście nie całkiem nieobecna. Co niedzielę mówimy w kościele, wyznając wiarę: "I oczekujemy Twego przyjścia w chwale". Mówimy, ale się tym specjalnie nie przejmujemy. Odwrotnie niż pierwsi chrześcijanie - wyraźnie wychyleni w stronę powtórnego przyjścia Chrystusa i końca świata. Gdybyśmy byli do nich podobni, wtedy musielibyśmy inaczej patrzeć na nasze życie indywidualne i zbiorowe. Bez świadomości końca czasów, dostrzegania sensu historii, bez chrześcijańskiego mesjanizmu nasze życie jest uboższe.

- Część pierwszych chrześcijan tak bardzo czekała na koniec świata, że zapominali o codziennym życiu i swoich obowiązkach. Aż św. Paweł musiał na nich za tę bezczynność huknąć: Kto z was nie pracuje, niech też nie je.
- Tak bywa zawsze, gdy z całego nauczania Kościoła wyrywamy jakiś fragmencik i do niego tylko się przywiązujemy. Takie nadużycia mamy i dziś, kiedy pokazuje się Jana Pawła II wyłącznie jako "papieża praw człowieka" i wielkiego Polaka, który obalił komunizm. Jak zachowamy żywą łączność z Bogiem, podobne przekłamania nam nie grożą. Nikt normalny nie powie: przerywam normalne życie, pozwalam swoim dzieciom umrzeć z głodu, zamykam się w jakimś odosobnieniu i będę oczekiwał na koniec świata i powtórne przyjście Chrystusa. Chodzi raczej o to, by czekać, normalnie przy tym pracując, żyjąc, także kochając i cierpiąc. Dopiero to jest fantastyczna przygoda. Przy czym nie chodzi o żadne oszołomstwo - sformułowanie "apokaliptyczna gorączka" mogłoby je sugerować. Po prostu - potrzebne jest przywrócenie naszemu życiu takich pojęć jak apokalipsa, czasy ostateczne czy Paruzja (powtórne przyjście Chrystusa - przyp. red.).

- Skoro tak, to dlaczego łatwiej zobaczyć wstrząsający obraz końca świata w kinie, niż usłyszeć na ten temat kazanie w parafialnym kościele?
- Mam podobne odczucie. Niedostatek refleksji eschatologicznej w Kościele jest jednym z powodów, dla których zaczęliśmy wydawać nasze pismo. Ten wątek pojawia się w życiu wielu świętych. Mówi się też o nim z ambon w perspektywie indywidualnego życia i śmierci. I bardzo dobrze. Ale z perspektywy wspólnoty, z perspektywy narodów temat ten nie jest w Kościele dominujący. Niestety trwa to od wieków. Wyjście naprzeciw współczesności po Soborze Watykańskim II jeszcze tę sytuację pogorszyło. Choć w dokumentach soborowych o czasach ostatecznych napisano całkiem sporo. Szczegółowo pisze o tym w ostatnim numerze naszego pisma Rafał Tichy.

- Jak pan sobie wyobraża koniec świata?
- Zaskoczę pana. Wcale go sobie nie wyobrażam w sposób estetyczny czy wizyjny. Mam rodzinę, czwórkę dzieci. Żyję coraz szybciej. Myślę o tym, że na końcu świata staniemy przed przychodzącym Panem Jezusem, żeby mu powiedzieć, że jesteśmy, że staraliśmy się pełnić Jego wolę. Bo spraw ostatecznych nie trzeba się bać. Właściwą postawą wobec zbliżającego się końca jest aktywne oczekiwanie. Jest taka książeczka o. Joachima Badeniego "Uwierzcie w koniec świata" - jedna z ostatnich publikacji tego wybitnego dominikanina, który dożył ponad 90 lat i pod koniec życia miał taką wizję, iż powinien ludziom mówić o apokaliptycznej perspektywie ich życia. To jest pozornie nie na nasze czasy. Bo my żyjemy mocno tu i teraz. Bo ważny jest kredyt, który spłacamy w banku, i wakacje, na które trzeba pojechać. I to wszystko są rzeczy ważne i dobre. Ale jak na nie spojrzymy z nastawieniem apokaliptycznym, to jednak nie najważniejsze.

- A co z obrazem zagłady świata?
- Bliskie mi jest widzenie ks. Bosko: starcie pomiędzy flotą papieża wspomaganą przez małe łodzie ludzi dobrej woli, płynącą w zwartym szyku, atakowaną przez prześladowania i zło reprezentowane przez demona i siły ciemności. Stawką tej walki jest dopłynięcie do dwóch wież. Na jednej jest Najświętszy Sakrament, na drugiej Matka Boża. Flota ostatecznie dopływa, choć w trakcie rejsu ginie papież. Ale kiedy jego następca doprowadza tę armadę do końca, zło się rozpierzcha.

- Mam przed oczami obraz "Sąd ostateczny" Michała Anioła z frontonu Kaplicy Sykstyńskiej. Poza wracającym na świat Chrystusem o fizjonomii atlety widzimy na nim potępionych wiszących na własnej skórze. Co mamy zrobić z tym obrazem - przerażającym, ale też trochę infantylnym?
- Nie mam przekonania, że ludzie patrzący na ten obraz traktują go jako infantylny. Kiedy moje dzieci pytały mnie, co to jest piekło, odpowiadałem im, że jest to świadomość ciągłego i nieodwracalnego oddzielenia od Boga. Porównywałem to do miłości rodziców: Wyobraźcie sobie, że nie możecie być blisko, przytulić się, porozmawiać i ten stan będzie trwał już zawsze i nieodwracalnie. Dzieci rozumiały świetnie, że to jest wizja przerażająca. Ale w Piśmie św. czytamy o ogniu piekielnym. I wtedy chętnie widzimy diabełka, płomienie, w których się ludzie smażą, śmiejemy się i nie traktujemy tego obrazu poważnie. Ale symbolika ognia jest tak głęboka, że gdyby mnie ktoś dziś pytał o piekło, tobym mu powiedział, że to jest ogień piekielny i że to są potworne męki.

- Kiedy nastąpi koniec świata?
- Nie wiem i nigdy bym się nie odważył prognozować. Widzę znaki, że to się dzieje. Ale widzieli je też starożytni chrześcijanie, ludzie żyjący w czasach wojen napoleońskich, I i II wojny światowej. Od zmartwychwstania Chrystusa żyjemy w czasach ostatecznych. Modlę się więc, żeby być gotowym. Spodziewam się, że ta rzeczywistość wciąż jest blisko mnie. Ale to nie jest jedynie kwestia czasu. To jest także sprawa bliskości między mną i Bogiem. Jak On jest blisko, a ja jestem w sakramentalnej z Nim jedności, nie muszę się obawiać.

- Ale czy współczesne zainteresowanie eschatologią nie jest w świecie motywowane właśnie strachem? Nie tylko przed tym, co ewentualnie może zdarzyć się potem. Także świadomością, że świat nie idzie w dobrą stronę.
- I to jest w gruncie rzeczy optymistyczne. Od świadomości, że jest źle, można wykonać krok w stronę nawrócenia, przemiany życia. Znane nam objawienia Matki Bożej niosą takie właśnie przesłanie: ponieważ jest źle, zmieniajcie swoje życie, módlcie się, czyńcie pokutę.

- To trochę nazbyt optymistyczna wizja. Dzisiaj w Europie obserwujemy zainteresowanie sprawami ostatecznymi i może - podsycany przez kulturę masową - strach przed nimi. Ale dla większości z nas nie skutkuje to wcale nawróceniem.
- Tacy jesteśmy, po grzechu pierworodnym bardziej skłonni do złego niż do dobrego. Wolimy się nie zastanawiać nad przyszłością i żyjemy tylko "tu i teraz". Często nie mamy poczucia, że to, jak żyjemy, jak wychowujemy nasze dzieci, ma wpływ na los przyszłych pokoleń. Tym trudniej nam się naprawdę, niepowierzchownie przejąć końcem świata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska