Daniel Olbrychski: Nie znam się na celebryctwie, na aktorstwie - tak

Archiwum/WIC
Artysta słynie z miłości do jeździectwa, stąd często bywa w Zakrzowie koło Kędzierzyna-Koźla na Jeździeckich Mistrzostwach Polski Środowisk Twórczych. Tu korzysta z każdej okazji, aby pojeździć także na rowerze.
Artysta słynie z miłości do jeździectwa, stąd często bywa w Zakrzowie koło Kędzierzyna-Koźla na Jeździeckich Mistrzostwach Polski Środowisk Twórczych. Tu korzysta z każdej okazji, aby pojeździć także na rowerze. Archiwum/WIC
Rozmowa z Danielem Olbrychskim.

- Pamięta pan, jakiej zapłaty pan sobie zażyczył, gdy w latach 70. otwierał pan wraz z Marylą Rodowicz opolski Dom Studenta "Kmicic"?
- Wydarzenie pamiętam, zapłaty nie. A miałem jakieś szczególne życzenia?

- Zażyczył pan sobie skrzynki wódki i kilku gitar, które będą grały całą noc. I tak panu zapłacono. Wspominał o tym w swym tekście publikowanym w nto rektor Stanisław Nicieja.
- Naprawdę? Mam nadzieję, że do tej skrzynki było więcej chętnych, bo przecież nie zamawiałem jej dla siebie. Ja generalnie nie przepadam za wódką.

- O tak, bawiliście się ponoć do rana.
- No widzi pan, jak długo już jestem z Opolem związany. W 1975 zaśpiewałem u was na festiwalu wspólnie z Marylą "Wrócą chłopcy z wojny" i sobie tę Marylkę wyśpiewałem na kilka ładnych lat. A teraz odbiorę na waszym uniwersytecie doktorat honoris causa.

- Janusz Gajos, pański przyjaciel, poproszony o zwyczajową przy takiej okazji recenzję dorobku doktora honorowego, napisał między innymi i takie zdania: "Jako człowieka, który nie tylko wykonuje zawód aktorski, ale stara się również zrozumieć jego mechanizmy, interesowałoby mnie coś, co leży na granicy czy też pośrodku między zawodem aktorskim a życiem prywatnym aktora. Do jakiego stopnia te sfery ingerują w siebie i czy mogą okazać się jakimś rodzajem zagrożenia dla człowieka, który przez całe życie musi działać między nimi?".
- Podeprę się tu spostrzeżeniem wybitnego, niestety nieżyjącego już, księdza poety Janusza Pasierba, który był konsultantem z ramienia samego Wojtyły przy realizacji filmu według sztuki naszego papieża "Przed sklepem jubilera". Ja tam grałem alter ego samego autora, młodego księdza. I kiedyś tak przechadzając się z księdzem przed hotelem z butelkami piwa w ręku, dyskutowaliśmy sobie o tym. I ksiądz, popijając piwo małymi łykami, powiedział wtedy jakoś tak, że istnieje duże podobieństwo między zawodem aktora a zawodem księdza, duchownego. Ja nadstawiłem ucha, bo też mi już coś tak brzęczało w głowie. To są piękne zawody, powiedział ksiądz, ale bardzo kosztowne dla jestestwa człowieka. Na przykład alkoholizm jest takim osobistym kosztem. My, księża, to rozumiemy. Bo bardzo trudno jest żyć pomiędzy niebem a ziemią… I to jest moja odpowiedź dla Janusza Gajosa.
- A pamięta pan, co krzyknęła do pana nauczycielka, gdy w szkolnej sztuce położył pan rolę Kościuszki? Ty nigdy nie będziesz aktorem! Tak krzyknęła.
- Tak, ja wtedy zapomniałem roli, rzeczywiście było coś takiego.

- Wspomniała o tym pana matka w swojej książce. Podobno bardzo pan to przeżył.
- Chyba nie tak bardzo jednak, bo ja wtedy nie chciałem być aktorem. Ja chciałem być mistrzem olimpijskim. Ba, ja wiedziałem, że ja nim zostanę.

- W jakiej dyscyplinie?
- No właśnie, i tu był problem, bo wybór miałem duży. Dobrze, że wtedy jeszcze Małysza nie było, bo próbowałbym pewnie na jakiejś skoczni i być może złamałbym sobie kręgosłup. Było tak, że jak wygrywał Zabłocki albo Pawłowski, to się zapisywałem na szermierkę, a jak Chromik albo Krzyszkowiak, to zaczynałem uprawiać biegi. A jak Kulej, to szedłem na Foksal do salki Polonii na boks.

- Pan nadal ma sentyment do boksu.
- Można powiedzieć, że to jest dyscyplina, którą uprawiam kilka lat dłużej niż aktorstwo, bo nadal boksuję.

- I jak forma? Pompki codziennie pan robi?
- Nie tylko pompki. Mam salkę bokserską imienia Leszka Drogosza, niestety, też już nieżyjącego. Wszystko tam mam: worek, gruszkę, lustro. Na otwarciu tej salki był i jej patron i wszyscy ci, którzy byli moimi idolami: Kasprzyk, Pietrzykowski, Rybicki. Czasem wpadnie do mnie poboksować któryś z bokserów, na przykład Krzysztof "Diablo" Włodarczyk. Od wizyty w salce zawsze zaczynam dzień, bo na konia nie codziennie mam czas.

- A na szablę?
- Owszem, czasem mam czas. I powiem, że moim najlepszym partnerem jest dziś mój wnuk, który jest prawdziwym mistrzem w szabli, przy czym mam na myśli szablę nie sportową, ale taką prawdziwą, szlachecką.

- Taką, jaką machał Kmicic?
- Tak. Muszę się mocno napocić, żeby się nie dać pobić. To maestro.

- Pańscy idole młodości to byli… Zbigniew Cybulski i…
- Moimi idolami byli przede wszystkim sportowcy, a potem nagle zostałem aktorem i zmieniłem swoich idoli, ale tu było tak, że często ci idole, zanim zdążyli nimi zostać, najpierw stawali się moimi kolegami. Na przykład Cybulski właśnie. Nawet zdążyłem z nim zagrać.

- Krzysztof Zanussi powiedział o panu tak: Lubię Danka za kilka chwil szczerości, potrafi wówczas powiedzieć, czego w życiu żałuje. Mógłby pan powiedzieć i nam, czego żałuje?
- Mhm… Nie wiem, co Krzysiu miał na myśli. Ja za Edith Piaf zaśpiewałbym, że nie żałuję w życiu niczego, co mnie spotkało. Ani złego, ani dobrego…

- A czy czuje się pan spełniony jako aktor? Czy jest jeszcze coś, o czym pan marzy w swoim zawodzie?
- Nie, chyba już nie mam jakichś specjalnych marzeń. Ja zresztą spełniam się w tym zawodzie prawie codziennie. Ot, choćby za moment, tu, w krakowskim Teatrze Stu, gdzie rozmawiamy, a gdzie zagram Cześnika w "Zemście". Będę się starał wejść na Mount Everest aktorskiej doskonałości, gdzie i tak nigdy się nie dochodzi, i ja mam tego świadomość.

- I rzeczywiście ta wspinaczka jest za każdym razem taka pasjonująca? Nie odczuwa pan czasem nudy, rutyny?
- Ja nigdy. Nawet w epizodach jej nie czuję. A może zwłaszcza w epizodach. Jak to kiedyś Zbyszek Cybulski mi powiedział, kiedy grałem wtedy jeszcze same główne role, nie lekceważ nigdy małych ról. Bo to tak, jakbyś miał dać mata w trzech ruchach. Epizod to taki mat w trzech ruchach. Im więcej mam lat, tym mocniej rozumiem to zdanie Zbyszka.

- Skoro mowa o wielkich aktorach. Claude Lelouch powiedział kiedyś, że Daniel Olbrychski to jeden z pięciu największych aktorów świata. Czy starał się pan poznać nazwiska tych czterech pozostałych?
- Kiedyś nawet spytałem o to Leloucha i on odpowiedział: wiesz, ich nazwiska się zmieniają i tylko ty pozostajesz stały.

- A gdyby jednak miał pan wymienić te nazwiska.
- Oj, nie! Skrzywdziłbym na pewno kogoś, pomijając go. Na pewno jest wśród nich wspomniany tu Janusz Gajos.

- A czy w branży aktorskiej jest ktoś, kto jest dla pana ideałem, wzorem. Do kogo mógłby powiedzieć pan "mistrzu". Przed kim schyliłby pan głowę.
- Często mi się to zdarza. Nawet wobec kogoś dużo młodszego. Ja wiem, że trochę wstyd to mówić, bo seriale są w Polsce oglądane, ale nikt się do tego nie przyznaje, ale gdy właśnie oglądam jakiś serial, to doświadczam tego uczucia podziwu dla kolegów. I ja nagle mówię przed telewizorem: Boże, jaki zdolny młody chłopak. Albo: co za utalentowana dziewczyna, gdyby nie serial, w ogóle nie wiedziałbym o jej istnieniu. Bo poziom gry aktorskiej w polskich serialach jest bardzo wysoki.

- A jakim serialem się pan ostatnio tak zachwycił?
- Zdziwi się pan. To była jakaś powtórka "Daleko od noszy" w reżyserii Krzysztofa
Jaroszyńskiego. Cudna aktorska gra, te pielęgniarki kretynki, coś wspaniałego.

- Ale to przecież podobno drugi sort aktorstwa. Więcej w tym celebryctwa niż sztuki.
- No, właśnie, te elitarne opinie. Wie pan, ja nie znam się na celebryctwie, ale znam się na aktorskiej robocie, więc wiem, co mówię. Ale powiem jeszcze inaczej. Parę lat temu zaprosiłem Androna Konczałowskiego, starszego brata Nikity Michałkowa, żeby na moje 60. urodziny wyreżyserował "Króla Lira" w Teatrze na Woli. I on nam powiedział tak: ja nie znam żadnych polskich aktorów, zróbcie casting sami. I myśmy siedzieli przed telewizorem i oglądali seriale. Tam po pięciu minutach już widać, co kto potrafi.

- I co Konczałowski na taki serialowy casting?
- Zaufał mi i nie ingerował, ale chciał tylko skonsultować postać Błazna, jakoś do tej roli miał sentyment. Puściłem mu "Trzynasty posterunek" z Czarkiem Pazurą. Po kilku minutach Konczałowski powiedział: Bierzemy go, ten człowiek umie wszystko.

- "Trzynasty posterunek" castingiem do Szekspira? Polski inteligent uważa ten serial za produkcję dla idiotów.
- Wspaniale napisany, wspaniale wyreżyserowany serial. I po 30 sekundach już widać, jakim wielkim aktorem jest Czarek.

- To mi ulżyło, bo ja też tak uważam, ale bałem się do tego przyznać, żeby nie wyjść na prostaka. A skoro za sprawą Konczałowskiego jesteśmy przy temacie rosyjskim, to jak pan ocenia ostatni flirt swojego przyjaciela Depardieu z reżimem Putina?
- Wie pan, Depardieu jest wielkim aktorem i intuicyjnie inteligentnym człowiekiem. Powtarzam, intuicyjnie. Bo czasami pewna wiedza się w życiu przydaje. A to jest taki trochę naiwny chłopaczek. Taki chłopak, który nie wie, co się dzieje na świecie, więc się pakuje w różne niezręczności. Kiedyś po moim dłuższym pobycie we Francji w stanie wojennym powiedziałem, że jadę do Polski, odpocząć nad polskim morzem. A Gerard się pyta zdumiony: to wy tam w Polsce macie morze? Myślę, że to zdumienie dobrze go charakteryzuje. On znał dotąd Rosję zza szyb luksusowych samochodów i z wystawnych bankietów.

- Dla mojego pokolenia jest pan bohaterem nie tylko filmowym, ale i literackim.
- Jak to?

- Bo tak, czytaliśmy "Potop" i widzieliśmy Jędrka Kimicica z twarzą Olbrychskiego. Czytaliśmy "Pana Wołodyjowskiego", a tam Azja Tuhajbejowicz z pana rysami. "Ziemia obiecana" - znów Olbrychski. "Popioły" - a tam Rafał Olbromski, czyli Olbrychski. "Wesele" i znów Olbrychski jako Pan Młody. Potem doszła "Zemsta", "Pan Tadeusz". Cała klasyka z panem. Poloniści mają pana twarz pod powiekami, gdy porządkują swoje biblioteczki.
- Myśli pan, że młodzież czyta dziś "Popioły"?

- Studenci polonistyki muszą. Jeszcze tak.
- Zgoda, ale zawsze nadawałem tym postaciom jakiś odmienny rys. I to były moje decyzje. Jam to sprawił, że Gerwazy był w filmie łysy. Bo przyszykowano już dla mnie wielką perukę. A przecież Gerwazy u Mickiewicza był łysy, a na łysinie blizny po szabli, pamiątki burd na sejmikach.

- A ja mam szramę na głowie, jak spadłem z trzepaka, bo próbowałem się podciągnąć na jednej ręce. Tak jak pan na szwedzkiej kolubrynie.
- Zanim nakarmiłem ją prochem, naści piesku kiełbasę… (śmiech). To nie było łatwe, długo to trenowałem, nikt mnie wtedy nie podsadzał, żadnego stołka nie było.

- Pytanie jakich ponoć nie powinno się zadawać: o plany na najbliższą przyszłość.
- W filmie "Reykjavik" zagram sowieckiego marszałka Achromiejewa, który u boku Gorbaczowa, którego zagra znany z "Bekartów wojny" Christoph Waltz, prowadzi rozmowy z Reaganem, od których rozpoczął się upadek komunizmu. Zagra tam jeszcze Michael Douglas, a z Polaków - Arek Jakubik.

- Dziękuję za rozmowę.

W poniedziałek Daniel Olbrychski odbierze tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego. Więcej na ten temat w poniedziałkowej nto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska