Dar to nie pijar. Dobrodzieje Muzeum Śląska Opolskiego

Redakcja
Andrzej Henek podarował krucyfiks oraz zabytkową zastawę stołową.
Andrzej Henek podarował krucyfiks oraz zabytkową zastawę stołową. Paweł Stauffer
- Ale ja przecież jeszcze żyję! - oświadcza dziarskim głosem mężczyzna, gdy wyjawiam mu swą prośbę. - A umowa była taka, że muzeum odtajni mnie dopiero po śmierci.
Andrzej Henek podarował krucyfiks oraz zabytkową zastawę stołową. Paweł Stauffer

Andrzej Henek podarował krucyfiks oraz zabytkową zastawę stołową.
(fot. Paweł Stauffer)

Więc mimo, że wiem, jak ma na imię, jakie nosi nazwisko, jaki ma opolski adres i numer telefonu, muszę przyrzec, że i ja zachowam jego dane w tajemnicy. Nazywajmy go zatem XY.

Mogę oczywiście poczekać, aż XY umrze, ale po pierwsze, jak wytłumaczyć redakcji obsuwkę tekstu, a po drugie, mój rozmówca ma dopiero 83 lata. Dopiero, bo to stary, dobry, lwowski materiał, zahartowany dodatkowo - jak sam żartuje - krioterapią u białych niedźwiedzi. Więc dociągnie zapewne do setki.
Krioterapia to kuracja zimnem. Przepisała mu ją władza radziecka, która w 1944 weszła do Lwowa. Krioterapia była za karę, a kara za AK.

Niania ratuje "Dziewczynkę..."

Dlaczego XY ma pozostać anonimowy aż do śmierci, co ma do tego muzeum i które?
Otóż XY jest darczyńcą. Kilka lat temu podarował Muzeum Śląska Opolskiego cenny obraz Vlastimila Hofmana "Dziewczynka z igłą". I jako darczyńca zastrzegł sobie anonimowość aż do swojej śmierci. Trochę się więc burmuszy, że i ja poznałem jego sekret, ale zna życie: nie takie tajemnice w Polsce wypływają. Zatem to naburmuszenie bardziej takie na pokaz i szybko przechodzi. "Ta on z Księstwa Bałaku, ta dzie on by si gniewał...". I opowiada swoją historię:

- Rodzice kupili "Dziewczynkę z igłą" na wernisażu we Lwowie. To był 1926 albo 1927 rok. Mieszkaliśmy wtedy na polskim Teksasie, w Drohobyczu. Forsy było jak lodu, bo ojciec był wiceszefem ubezpieczeń społecznych. No i mieliśmy jeszcze brutta naftowe, czyli udziały w wydobyciu ropy. W domu nabożeństwo do sztuki. Jak nas Ruscy zabierali w czterdziestym czwartym na wschód, to ten obraz cudem uratowała moja była niania. Była jak członek rodziny. I tak przetrwała ze mną ta "Dziewczynka z igłą" aż do dwudziestego pierwszego wieku.

Brygida Raczkowska podarowała muzeum wiekową książkę kucharską. Idealnie pasuje do mieszczańskiej kuchni. Paweł Stauffer

Brygida Raczkowska podarowała muzeum wiekową książkę kucharską. Idealnie pasuje do mieszczańskiej kuchni.
(fot. Paweł Stauffer)

Vlastimil Hofman był wybitnym, choć dziś nieco zapomnianym symbolistą początku XX wieku. Jak można wyczytać na stronie internetowej Domu Aukcyjnego Agra-Art, jego obrazy licytowane są od kwoty kilku tysięcy złotych do 30. Najdrożej sprzedano "Koronację Madonny" - za 90 tysięcy.

Dlaczego XY po 70 latach obcowania z obrazem zdecydował się oddać państwu całkiem przecież przyzwoite zabezpieczenie na czarną godzinę? - Bo byłem już po trzecim zawale - odpowiada rzeczowo. - No i wolę, żeby była w publicznej galerii niż w prywatnej.

Czy chodzi oglądać "Dziewczynkę..." do muzeum?
- A po co? - dziwi się. - Ona wciąż u mnie na ścianie. Zanim ją oddałem, kazałem sobie zrobić kopię - wyjaśnia i pozwala nawet zrobić obrazowi zdjęcie. - Ale tak, żeby mnie nie złapać w obiektyw - zaznacza.

Wania traci berło

Ten tekst o darczyńcach opolskiego muzeum powinno się właściwie zacząć od inżyniera Czesława Kumali, który był jednym z pierwszych udokumentowanych ofiarodawców placówki. Jeszcze w 1945 roku przyniósł on do tworzącego się właśnie muzeum srebrną "buławę Sobieskiego".

Ponieważ po inżynierze pozostała już tylko święta pamięć, trzeba opierać się na karcie inwentaryzacyjnej zabytku. A w niej napisano tyle tylko, że inżynier znalazł ją na ulicy Ozimskiej po tym, jak wypadła z pędzącego radzieckiego gazika. Reszta to sfera domysłów.

Ta buława nie jest, rzecz jasna, oryginalnym atrybutem zwycięzcy spod Wiednia. To - jak można wyczytać w katalogu broni podsuniętym przez Witolda Garbala, szefa Działu Historycznego muzeum - jeden z wyrobów "dziewiętnastowiecznych wiedeńskich lub galicyjskich złotników żydowskich, liczących na filisterską klientelę polską".

Nie tylko filisterską, ale i patriotyczną, nie ma bowiem wątpliwości, że ta buława ze srebra to jeden z wielu modnych patriotycznych bibelotów, jakimi po klęsce powstania styczniowego szlachta polska krzepiła narodowego ducha. Coś jak odznaka "Solidarności" eksponowana w klapie w stanie wojennym.

Skąd taki na wskroś polski przedmiot w niemieckim Opolu? Pewnie ruski gazik, zanim trafił do Germanii, wypełnił się "trofiejnym" dobrem jeszcze na ziemiach polskich. I jakiś Wania, jak to Wania, nie zabezpieczył berła, a ono - myk, myk po podłodze i wypadło wprost pod nogi inżyniera Kumali.

Halina wchodzi jak do siebie

Gdy przeciętnego człowieka łapie dusiołek, gdy dopada go nostalgia za domem rodzinnym, ojcem, matką i dzieciństwem, wtedy sięga po album ze zdjęciami. A Halina Kaciłowicz wsiada w autobus, jedzie do centrum i kupuje bilet do muzeum.

- Wchodzę jak do siebie. I widzę tam szklanki, z których z rodzicami piłam herbatę z malinami. Widzę fartuszki mamy, kołdrę pikowaną, pod którą spałam, nasze obrusy, dzbanki, zydel do dojenia zamieniony w stołek do ubierania butów, a nawet gruszki w wekach. Masa ciepłych wspomnień.
Te wszystkie eksponaty pani Halina podarowała muzeum, gdy usłyszała o powstającej ekspozycji nazwanej Kamienicą Opolską. W odnowionej czynszowej kamienicy odtworzono warunki, w jakich żyli opolanie od początku XIX wieku po lata 60. wieku XX.

Przedmioty od pani Haliny zapełniły pokój tuż-powojenny. Jej dziadków i rodziców historia wyrzuciła z terenów dzisiejszej Białorusi i przeniosła do Piechowa w Jeleniogórskiem. Tam objęli wielkie poniemieckie gospodarstwo, prawie nie naruszone. Sami też przywieźli w bydlęcych wagonach kilka skrzyń dobytku i przedmioty wymieszały się, zaprzyjaźniły. Hadziajskie żelazko z niemieckim termoforem, miśnieński talerz z łyżką z Witebska. Typowy life style kresowych repatriantów, tych ofiar, a może beneficjentów Jałty.

- Może te rzeczy nie są drogie w przeliczeniu na pieniądze, ale w przeliczeniu na uczucia są bezcenne - mówi pani Halina. - Cieszę się, że zostaną w muzeum, bo ja w opolskim mieszkaniu miejsca dla nich nie miałam, a wyrzucić, och..., jak szkoda by było.

Babcia Elżbieta wciąż piecze gęś

Kim są darczyńcy opolskiego muzeum? To ludzie różnych zawodów i stanów. Od kasjerki Brygidy Raczkowskiej, która podarowała książki, a w wśród nich unikatową książkę kucharską po niemiecku, dzięki której jej babcia Elżbieta piekła najsmaczniejszą w Krasiejowie gęś z sosem. Po naukowca biologa Krzysztofa Spałka, który ryjąc w ziemi za kośćmi dinozaurów, natrafiał na narzędzia z epoki kamienia gładzonego, więc cały ich karton przyniósł do muzeum. I tak się tym darowaniem zakaził, że jak zobaczył w Desie litografię Rynku opolskiego z 1923 roku zdobną w srebrną tabliczkę z okolicznościowym napisem, to ją kupił za swoją uczelnianą pensyjkę.

- Mam jeszcze stare niemieckie książki medyczne po mojej prababci, która pod Opolem leczyła ludzi ziołami, ale mama nie chce ich dać do muzeum - chwali się pani Brygida.

- Ta litografia ode mnie okazała się tak cenna, że wpisano ją do katalogu zabytków - chwali się dr Spałek.

Ma się też czym pochwalić w Opolskiej Kamienicy Andrzej Henek, wnuk Heleny i Alfonsa Galgonów z Nowej Wsi Królewskiej. Zdobny krucyfiks, wanienka do kąpieli, chlebak blaszany, słoje, pamiątka I Komunii Świętej czy w końcu serwis z okazji Silberhochzeit, czyli srebrnego wesela babci i dziadka - to eksponaty, które za zgodą wujka przyniósł z wyludnionego już rodzinnego domostwa.

- A kiedyś tam się działo... - wzdycha. - Moja babcia miała siódemkę dzieci, to moi wujkowie i ciotki. Uwielbiałem tam bywać jako chłopczyk. Wielkie zabudowania, gwar, ruch, świniobicia, gotowanie, ciągle coś się działo. Cieszę się, że jakaś cząstka mego dzieciństwa przetrwa w muzeum, w którym zresztą pracuję jako opiekun ekspozycji.

- A ja podarowałam nam firanki - chwali się Anna Nitarska. Nam, bo pani Anna sprzedaje w muzeum bilety.

Osobną grupą wśród ofiarodawców są opolscy artyści i ich rodziny, zasilający lokalne zbiory malarstwa cennymi obrazami. Wśród nich dwa spiżowe już rzec można nazwiska: Cybisowie i Rachfalscy. A także ci, którzy w "zabytkach robią od zawsze": prof. Stanisław Nicieja, Krystyna Lenart, była dyrektor muzeum, czy etnograf dr Halina Smolińska, która podarowała unikalny zabytkowy samowar.
Niektórzy darczyńcy zastrzegli sobie nazwiska, a nawet jak nie zastrzegli, to nie chcą chwalić się swą hojnością publicznie. Więc i prasie odmawiają: rozmowy albo tylko wizerunku. Trzeba to uszanować: - Dar to dar, a nie pijar - powiedziała mi jedna z takich osób. Pijar, czyli spolszczony skrót PR - public ralations, umiejętność publicznego kreowania swego wizerunku.

Ryszard sponsoruje wychodek

Osobami, które hojnie wyposażyły wspomnianą kamienicę, będącą perłą w koronie opolskiego muzeum, byli także Marta Czajczyńska i Zbigniew Haberski. Ale najciekawszym sponsorem jest chyba

Ryszard Czerwiński, właściciel naleśnikarni "Grabówka".

- No dobra, niech będzie, jestem sponsorem sracza - śmieje się.

A było to tak... Muzeum szukało stosownej armatury i spłuczki do wyposażenia ubikacji w korytarzu (innych wtedy nie było) w zabytkowej kamienicy. Ale znajdź tu dziś porządny górnopłuk z epoki!

- Taki górnopłuk to ważył chyba tyle, ile ruski czołg, bo był z żeliwa - tłumaczy Ryszard Czerwiński. - Smakowity kąsek dla złomiarzy, więc wszystkie górnopłuki przetopiono jeszcze za PRL. No, ale ja się nie poddaję. Mnie znają na giełdach staroci od Bytomia do Świdnicy. Jeżdżę, szukam, szperam i jak mnie się co spodoba, to kupuję, a potem kogoś tym obdarowuję. Rzuciłem temat górnopłuka na Śląsku, a sam szukałem na wysypiskach. Aż pewnego dnia sygnał: u pewnej babci w Bytomiu, w kibelku na korytarzu widziano taki górnopłuk. Pojechałem i bingo! Tam jeszcze metka na odwrocie nawet była! Pytam babuszki, ile chce. A ona, że nic. Pytam, czy pije kafej. A jakże! Pojechałem do Makro, kupiłem worek kawy i miałem górnopłuk.

W kamienicy można zobaczyć o wiele więcej rzeczy wyszarpanych przez Czerwińskiego śmieciom lub zapomnieniu: lampa emaliowana, łańcuszek do spłuczki, komplet przycisków na biurko, kałamarz ceramiczny, zmiotka i łopatka (kupione oddzielnie, ale pasują jak ulał), kran na kluczyk (żeby sąsiedzi nie podkradali wody, bo zlewy wtedy były na korytarzach), węglarki żeliwne (te dopiero ważą!), garnki.
Pewnego razu Ryszard Czerwiński wypatrzył w podopolskiej stodole unikatową jednoosobową ławkę uczniowską - z oryginalnym kałamarzem w dziurze. Na odwrocie też była metka: Oppeln, Krakauerstrasse - ulica Krakowska. Aż mu się ciepło zrobiło z emocji.

- Gospodarz akurat pił z kolesiami w obejściu. Pytam, ile za tę ławkę, a on: - A tak ze cztery krówki... Zwariowałeś, chłopie?! Cztery krowy za ławkę?! - denerwuję się, a on wtedy wskazuje głową na butelkę wódki zero siedem... Aaaaa, o takie krówki wam chodzi! Proszę bardzo! I znów jechałem do Makro. A potem szybko z ławką do muzeum i mam spokój: już się jej nic nie stanie.

Na pytanie o przyczynę, wzrusza ramionami.
- Bo tak i już - mówi, a potem sięga po zdjęcie tej ławki, podsuwa mi i pyta: - Co by się z nią stało?
- Wylądowałaby na Allegro?
- Żeby tam! - prycha. - W ogniu by wylądowała. Oto, dlaczego to robię!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska