Dlaczego klasycy

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
„Mąż i żona” to przykład stanowczej, a nawet brutalnej modernizacji tekstu klasycznego.
„Mąż i żona” to przykład stanowczej, a nawet brutalnej modernizacji tekstu klasycznego.
Odświeżony repertuar, zderzenie różnych sposobów myślenia o klasyce, sukces opolskiego teatru - to trzy główne powody, by uznać tegoroczne Konfrontacje za bardzo udane.

Kiedy festiwal ma blisko trzydziestoletnią historię, a jego formuła pozwala czerpać z zamkniętego, bo klasycznego repertuaru, trudno uniknąć wrażenia, że od lat ogląda się ciągle to samo (choć na szczęście nie tak samo). Dlatego za cenne należy uznać próby poszerzenia i odświeżenia repertuaru. W tym roku to się udało. Na siedem konkursowych tytułów, aż trzy - "Kurka Wodna", "Królewna Orlica" i "Dyzma" - nigdy dotąd nie były prezentowane na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych, a dwa ostatnie to absolutne nowości na polskich scenach.

Można się zastanawiać, czy te próby poszukiwań repertuarowych (oczywiście Witkacy jest poza dyskusją) są słuszne, a prezentowane dzieła bronią się na scenie. "Królewna Orlica" została trochę nieśmiało przyjęta przez publiczność, której w gąszczu młodopolskiego języka i metaforycznego obrazowania Tadeusza Micińskiego zapewne niełatwo było się zorientować, o co chodzi. Trudno nie zgodzić się jednak z Barbarą Osterloff, wybitnym teatrologiem i przewodniczącą jury tegorocznego festiwalu, że obowiązkiem teatru jest wystawianie swoich klasyków. Za Micińskiego - rzadko bo rzadko - ale brali się najlepsi. Jego entuzjastą był Leon Schiller, a dużo później Stanisław Hebanowski. Chwała więc Krystynie
Meissner, że jako pierwsza wzięła się za "Królewnę Orlicę", dzieło nieskończone, i umiała nadać mu skończoną formę. Dla mnie to przedstawienie o naszej narodowej tożsamości pozostanie mimo wszystko pieczołowicie odrestaurowanym zabytkiem. "Królewna" czekała na wystawienie 90 lat i prawdopodobnie przez następnych 90 albo i 900 nikt jej nie ruszy. Chwała więc organizatorom festiwalu, że ten zabytek pozwolili nam w Opolu zobaczyć.

Inna sprawa jest z "Dyzmą". Jeśli dziś uznać, że Tadeusz Dołęga-Mostowicz jest klasykiem, to za jakiś czas może do tego miana awansować nawet Helena Mniszkówna, a wtedy wszyscy wielcy zapewne przewrócą się w grobie. Z drugiej strony samo przedstawienie chorzowskiego Teatru Rozrywki stało na tak wysokim poziomie, gwarantowanym przez znakomite nazwiska twórców, że nie ma co specjalnie grymasić. Publiczność nie grymasiła, była zachwycona. Moim zdaniem to dobrze, że dane nam było chorzowski musical obejrzeć, choć byłoby lepiej, gdyby znalazł się poza konkursem.
W wyrywkowo zbieranych opiniach aktorów, dziennikarzy i widzów o najbardziej interesujących przedstawieniach powtarzały się dwa tytuły: "Kurka Wodna" i "Mąż i żona". To z nimi wiążą najciekawsze przykłady konfrontowania różnych sposobów myślenia o teatrze, a więc tego, co powinno być z samej nazwy istotą opolskiego festiwalu.
W tym roku na Konfrontacjach spotkały się dwa style czytania Witkacego. To, co pokazał Stary Teatr w "Trzecim akcie wg Szewców", to klasyka myślenia o Witkacym, naznaczona nieco akademickim podejściem do tekstu, ale w najlepszym wydaniu artysty, któremu od czterdziestu już lat rozumienie Witkacego zawdzięczamy. Jerzy Jarocki za te dokonania został wyróżniony nagrodą honorową XXVIII OKT.
"Kurka Wodna", 33-letniego Łukasza Kosa, zrealizowana w łódzkim Teatrze Nowym, to jakby "nowa fala" czytania Witkacego. Jego inscenizacja to wyraźny zwrot w stronę problematyki egzystencjalnej, uniwersalnej, ale poza tym nurtem, który najczęściej kusił w Witkacym inscenizatorów. Kosa nie zajmują kwestie człowieka wobec rewolucji czy wobec mechanizmów historii. Jego ciekawi historia prywatna, rodzinna, a przede wszystkim motyw człowieka, na dodatek inteligenta, w zmieniających się warunkach, czy - jak się teraz mówi - w dobie transformacji. I to jest to, co dotyka nas, co dotyczy naszej rzeczywistości.

"Mąż i żona", gdańskie przedstawienie Anny Augustynowicz, entuzjastycznie przyjęte przez publiczność, to przykład bardzo stanowczej, a nawet dosyć brutalnej modernizacji tekstu klasycznego. Inwencja reżyserki, jej świeże spojrzenie i teatralny słuch absolutny, pozwoliły zabrzmieć wierszowi Fredry zdumiewająco współcześnie. Odkrywając nowe znaczenia XIX-wiecznego tekstu, pozostała jednak inscenizatorka w zgodzie z intencjami autora.
To jedna z dróg czytania klasyki. Nie zawsze skuteczna, jeśli modernizację rozumie się głównie, jako ubieranie klasyki w zewnętrzny nowoczesny sztafaż - czego dowodem toruńska "Moralność pani Dulskiej".

Inną drogę - tradycyjną, pełną szacunku dla autora, a przy tym otwartą w sensie interpretacyjnym na to, co dzisiejsi badacze piszą o inscenizowanym dziele - obrał Bartosz Zaczykiewicz w "Niepoprawnych". Znakomitą pracą nad wierszem i pewnym prowadzeniem aktorów sprawił, że Słowacki brzmi niezwykle jasno i zrozumiale, a forma podporządkowana jest myśli - bez uwspółcześniania na siłę i puszczania oka do publiczności.
Nagroda za reżyserię, nagroda i wyróżnienie aktorskie to miara sukcesu, jaki gospodarze odnieśli na tych Konfrontacjach. Sukcesu nie tak spektakularnego, jak ubiegłoroczne Grand Prix "Matki Joanny od Aniołów", ale potwierdzającego duże możliwości opolskiego zespołu i skuteczność jego szefa.
Sukcesem organizatorów jest też ogromne zainteresowanie festiwalem publiczności. Być może działały tu jeszcze rozbudzone po ubiegłym roku apetyty, ale jedno jest pewne - gdyby widzowie nie uznali programu festiwalu za interesujący (a nie było w tym roku magnesu wielkich nazwisk; jedyne gwiazdy można było zobaczyć dopiero ostatniego dnia), to by nie wykupili wszystkich biletów i kilkuset wejściówek. XXVIII Opolskie Konfrontacje Teatralne obejrzało około 3,5 tysiąca widzów - tyle, ile normalnie odwiedza rodzimą scenę w ciągu miesiąca. Festiwal znów, jak w swych pierwszych latach, przygarnia młodzież, która za pół darmo, siedząc na schodach, ma okazję zobaczyć przedstawienia, na które nie wybrałaby się do Gdańska, Torunia czy nawet Wrocławia. Teatr przygarnął też młodzież, która swej aktywności w życiu kulturalnym nie ogranicza do bywania i oglądania. W tym roku podczas Konfrontacji ukazywała się pierwsza w dziejach festiwalowa gazetka, której pomysłodawcami byli aktorzy Dominik Bąk i Maciej Namysło.

To wszystko dowodzi, że Bartosz Zaczykiewicz dobrze wie, co robić i jak robić - zarówno jako dyrektor opolskiego teatru, jak i dyrektor festiwalu. I byłoby dobrze, gdyby mu nikt w tym nie przeszkadzał. Do tej pory tak się działo, ale niepokojąco zabrzmiały ostatnio zapowiedzi władz samorządu wojewódzkiego, sugerujące potrzebę zastąpienia, przy układaniu programu festiwalu, jego Rady Artystycznej jakimś bliżej nieokreślonym gremium składającym się z "opolskiego środowiska intelektualnego". To niebezpieczny pomysł. Jeśli tym festiwalem zaczną rządzić przypadkowe wybory i przypadkowe gusty na zasadzie "co tam komu w duszy gra", to grozi mu marginalizacja i upadek.
Zasiadający w Radzie Artystycznej OKT Jacek Sieradzki, jeden z naszych czołowych krytyków teatralnych, nie bez powodu nazywany jest żartobliwie w środowisku "pierwszym kolejarzem RP". To nie tylko znakomity znawca teatru i fachowiec, to człowiek, który z pionierską determinacją jeździ po całym kraju i ogląda niemal wszystko, co się w teatrach gra. I właśnie dlatego jest znawcą, bo widział nie dziesięć, nie sto, ani kilkaset, ale wiele tysięcy przedstawień. Nie zastąpi go żaden luminarz "opolskiego środowiska intelektualnego", polityk czy profesor, który bawiąc na delegacji w Warszawie, wpadnie raz na jakiś czas do teatru.

Zresztą, jak jest z tym "środowiskiem intelektualnym", można było się przekonać podczas spotkań w teatrze z twórcami festiwalowych przedstawień. My, opolscy dziennikarze, nawet nie zwróciliśmy na to uwagi, przyzwyczajeni, że zwykle jest to przekaz w jedną stronę, ale koledzy z Warszawy, krytycy teatralni, nie mogli wyjść ze zdumienia, że podczas tak ważnego wydarzenia kulturalnego nikt nie chce rozmawiać o klasyce i teatrze.
- Ja rozumiem obawy zwykłych widzów przed nawiązaniem rozmowy - mówiła prowadząca spotkania Hanna Baltyn z miesięcznika "Teatr" - ale gdzie są profesorowie uniwersytetu, gdzie są studenci, którzy podobno mają specjalizację teatrologiczną? Dlaczego nikt nie przyszedł na promocję "Pamiętnika Teatralnego" poświęconego Łomnickiemu. Dlaczego nikt nie chciał posłuchać ludzi, którzy pracowali z największym polskim aktorem? - pytała.
No właśnie, dlaczego? Może zanim nie znajdzie się odpowiedzi na to pytanie, lepiej nie grzebać w festiwalowych zasadach. Wystarczy zostawić je tak, jak jest, a będzie dobrze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska