Duch w pubie

Ewa Kosowska-Korniak
O trzeciej nad ranem Gośka zamknęła szklane drzwi i ostatni raz spojrzała przed siebie, na salę. W tym momencie zza filara wyszedł mężczyzna w długim płaszczu.

ENERGIA W MURACH
Rozmowa z Urszulą Zajączkowską, starszym kustoszem
w Muzeum Śląska Opolskiego, autorką książki "Ratusz opolski".
- Pracownicy pubu, twierdzą, że po piwnicach opolskiego ratusza hula duch. Być może dusza człowieka, uwięzionego lub straconego przed wiekami w ratuszu...
- Opolski ratusz istnieje co najmniej od drugiej połowy XIV wieku, w wieku XV stanął budynek murowany. Opolski ratusz był w przeszłości takim "multipleksem": wszystko w jednym. Mieścił się tu sąd, areszt, więzienie, izba rzemieślnicza, sala modlitw protestantów w XIX wieku, a od połowy XIX wieku do 1928 roku w jednej z reprezentacyjnych sal działał nawet teatr. Przed ratuszem stała gilotyna i pręgierz, jedynie kary śmierci przez powieszenie wykonywano na Zaodrzu. Skoro tu wymierzano kary chłosty, dybów, ścięcia, to jakaś energia może w tych murach promieniować.
- Czy obecność ducha może mieć związek ze zburzeniem wieży ratusza?
- Raczej nie. Wieża runęła 15 lipca 1934 roku w czasie remontu i modernizacji ratusza, która miała miejsce w latach 1933-36, ale na szczęście obyło się bez ofiar. Dopiero w czasie tego remontu dobudowano południowe skrzydło ratusza, to w którym dziś mieści się pub. Nawiasem mówiąc, lokal w którym serwowano piwo, istniał w ratuszu od dawna, w średniowieczu nazywało się to piwnicą świdnicką.
- Co mieściło się w pomieszczeniach, które dziś zajmuje pub?
- Do 1970 roku mieściło się tam archiwum. Natomiast jeśli chodzi o piwnice, trudno mi się na ten temat wypowiadać, jeśli nie ma przed oczami planu ratusza. Ale to bardzo możliwe, że sąsiadują z piwnicami, w których kiedyś mieściło się więzienie.
- Czy badając historię opolskiego ratusza napotkała pani wzmianki o duchach?
- Nie. Rozmawiałam z najstarszymi pracownikami ratusza i nikt się nie pochwalił takimi doświadczeniami. Sama nie wierzę w duchy, moja mama zawsze mi mówiła, że należy bać się żywych, a nie umarłych. Ubolewam jednak nad tym, że nie mamy ciekawych legend dotyczących opolskich zamków. Być może duch z pubu pozwoli zrodzić się nowej legendzie.

Gośka z krzykiem rzuciła się w kierunku schodów:- Majka, zamknęłyśmy klienta - wołała do koleżanki. - Uspokój się, nikogo w środku nie było. Jeśli ktoś się schował, zaraz włączy się alarm - uspokajała ją Majka.
Odczekały pięć minut. Alarm się nie włączył.
- Znam Małgośkę od pół roku, to silna kobieta, która mimo drobnej postury świetnie sobie radzi ze zwalistymi, kompletnie pijanymi facetami i nigdy nikogo się nie boi - opowiada Majka. - Pierwszy raz widziałam Małgośkę w takim stanie. Blada jak śmierć, przerażona, roztelepana. Jak powiedziała, że widziała "Jerry?ego" to ja także dostałam dreszczy. Żadna z nas nie miała odwagi wrócić pod drzwi i spojrzeć jeszcze raz.
Pierwszy raz dał o sobie znać
wiosną 1996 roku, w trzy miesiące po otwarciu pubu "John Bull" w południowym skrzydle opolskiego ratusza. Jeden z kelnerów po skończonej pracy (trzecia nad ranem) poszedł jak zwykle sprawdzić toalety w piwnicach, gdyż ktoś mógł zasłabnąć, schować się. Sprawdził wszystkie kąty, stwierdził, że wszystko w porządku, po czym ruszył schodami na górę. I w tym momencie poczuł, że ktoś za nim podąża.
- Miałaś kiedyś uczucie, że ktoś za tobą idzie krok w krok, tak że czujesz jego oddech na karku? - pyta Andrzej. - Nikogo nie widziałem, ale czułem jego obecność. Do dziś mam dreszcze, jak tylko o tym wspomnę. Zamknąłem lokal i uciekłem.
Koledzy mieli świetny ubaw, gdy im o tym opowiedział. "Pewnie golnąłeś coś po pracy i miałeś zwidy" - usłyszał.
- Ja śmiałem się najgłośniej - wspomina Ryszard Hełm, współwłaściciel lokalu. - Przestałem się śmiać kilka miesięcy później, gdy ducha zobaczyły równocześnie trzy osoby.
Czwarta nad ranem,
ostatni klienci opuścili lokal. Muzyka wyłączona, światła przygaszone. Barman i dwóch kelnerów rozsiada się w "loży prezydenckiej" (rozłożysty narożnik po lewej stronie). Palą papierosy, sączą colę, żartują. Nagle Andrzej urywa w pół słowa. Robi się blady jak ściana, patrzy przed siebie. Paweł patrzy w tym samym kierunku i też cierpnie.
- Miałem na wysokości oczu rząd stolików, pooddzielanych szybami, a na końcu za ostatnią szybą zobaczyłem faceta w kapeluszu z szerokim rondem. Ciemne włosy, malutki wąsik, wyglądał jak Hiszpan z filmów kostiumowych. Stał i patrzył, aż przechodziły mi ciarki po plecach - wspomina Andrzej.
Paweł, przeświadczony, że ma do czynienia z klientem-żartownisiem, rzucił się w tamtym kierunku. Dobiegł do ostatniego stolika, przeszukał wszystkie kąty. Nikogo nie spotkał.
- Jedna osoba może mieć omamy, ale jeśli trzy osoby widzą to samo, to coś musi być na rzeczy - twierdzi z przekonaniem Andrzej, który wkrótce po tym zdarzeniu przestał pracować w pubie.
Od tamtej pory duch otrzymał imię: Jerry. Nikt nie pamięta dlaczego. Większość pracowników uwierzyła w jego obecność.
Tylko Małgośka, z natury niedowiarek, była ciągle sceptyczna. Do czasu, gdy kilka tygodni później, pod koniec pracy, zeszła na dół do piwnicy sprawdzić toalety przed zamknięciem, a przy okazji się przebrać. Tak robiła zawsze po pracy.
- Sprawdziłam wszystkie kabiny, były puste - opowiada barmanka Gosia. - Stałam przed lustrem, przebierałam się. Nagle skóra mi ścierpła, bo poczułam czyjąś obecność. Tego się nie da opisać, ja po prostu wiedziałam, że ktoś jeszcze jest w tych toaletach. Zostawiłam wszystkie rzeczy i pognałam na górę.
Wtedy Małgośka po raz ostatni zeszła sama do toalet.
- Od tamtej pory minęło sześć lat, ale ja nie potrafię przełamać strachu - mówi barmanka. - Na szczęście mamy już toaletę dla personelu na górze, więc nie muszę tam chodzić.
Potem duch pokazał się
jeszcze raz Pawłowi, barmanowi. Po skończonej pracy Paweł podszedł do tablicy rozdzielczej, by wyłączyć korki, i wtedy zobaczył, że w lustrze odbija się sylwetka "Jerry?ego". Kapelusz z rondem, charakterystyczny wąsik, pociągła twarz. Po raz pierwszy zobaczył strój zjawy: był to długi ciemny płaszcz.
- Paweł jako jedyny mówił, że nie boi się ducha i chce z nim nawiązać kontakt. Ale nigdy mu się to nie udało - wspomina Małgośka.
Paweł, podobnie jak Andrzej, nie pracuje już w pubie, wyjechał do Kanady.
Jerry chodzi
zawsze wtedy, gdy gaśnie muzyka i lokal pustoszeje. Wtedy zdarzają się stuki, trzaski, dziwne hałasy.
- Siedziałam na zapleczu i nagle usłyszałam, że ktoś stuka kuflem o kufel - opowiada Majka. - Odgłosy były takie, jakby na sali siedzieli nadal klienci i impreza trwała w najlepsze. Sprawdziłam, czy tych dźwięków nie wydaje kostkarka do lodu, ale ona była wyłączona. Przysłuchiwałam się, czy nie szumią przewody od beczki z piwem. Potem doszłam do wniosku, że po ośmiu godzinach pracy jestem bardzo przemęczona i mam omamy.
To były pierwsze tygodnie pracy Majki. Nazajutrz opowiedziała o swoich wrażeniach kumplom z pracy.
- "Przywykniesz", usłyszałam - opowiada Majka. - Powiedzieli, że każdy z nich ma podobne doświadczenia. Dopiero wtedy opowiedzieli mi o duchu.
W ducha nie chciał nigdy uwierzyć
Marek Fortuna, były współwłaściciel pubu. Obecnie prowadzi w Opolu własny pub, więc jest ostatnią osobą, która byłaby zainteresowana robieniem reklamy swojej konkurencji.
- Jestem człowiekiem, który nade wszystko ceni prawdę, dlatego opowiem jak było - mówi Marek Fortuna. - Nigdy nie wierzyłem w duchy, a mój sceptycyzm pogłębiało to, że "Jerry" najczęściej objawiał się barmanowi, któremu nie za bardzo wierzyłem. Pracownicy opowiadali mi o dziwnych trzaskach, podejrzanych krokach, które słyszeli nad ranem. Jedna z kelnerek mówiła, że ktoś ją złapał za ramię, a gdy się odwróciła, nikogo nie było.
Pan Marek był sceptyczny - do dnia, w którym sam zauważył niezwykłe zdarzenia.
- Widziałem jak z półki wysoko nad barem spadały kufle, a ze ścian obrazki, zawieszone na kołkach - opowiada Marek Fortuna. - Jeśli wieczorem oglądam obrazek wiszący na ścianie, a nazajutrz widzę dwie puste dziury w ścianie i trzycentymetrowe kołki, leżące na podłodze, to coś w tym musi być.
Marek Fortuna potrzebował dowodu: postanowił skorzystać z pomocy zaprzyjaźnionej wróżki, obdarzonej paranormalnymi zdolnościami, która miała kontakty z duchami.
- To jedyna osoba, do której miałem pełne zaufanie; bardzo pomogła mi w trudnym momencie mojego życia. Nie żyje z wróżenia, nie ma lokalu w centrum miasta, pomaga ludziom bezinteresownie. Powiedziałem jej, że przypuszczam, że w pubie jest duch, nie podałem żadnych innych szczegółów.
"Szamanka" przyszła do "Johna Bulla" latem 1997 roku, w piątek o siódmej wieczorem, gdy wszystkie stoliki były oblegane przez klientów.
- Powiedziała, że nic nie czuje, gdyż w lokalu jest zbyt wielu ludzi - opowiada były współwłaściciel. - Zaprowadziłem ją do piwnic. Tam mieszczą się toalety oraz magazyn z towarem, a także wejście do schronu, który jest częścią schronu pod ratuszem.
Wróżka weszła do toalet, zajrzała do magazynu - żadnej reakcji. Wtedy pan Marek otworzył drzwi od schronu. Wróżka stanęła w progu i nagle ją odrzuciło.
- Cofnęła się, powiedziała "on tam jest" i opisała mi jego wygląd: wysoki pan w ogromnym kapeluszu i długim szarym, przykurzonym płaszczu. Powiedziała, że przypomina jej rajtara z czasów potopu szwedzkiego.
"Szamanka" zapewniła, że po kontakcie z medium, czyli z nią, duch się wycofa. Rzeczywiście - przez pięć lat był spokój. Uaktywnił się w tym roku - znowu zaczęły się stuki i hałasy. Trzy tygodnie temu nastraszył Gosię przy zamykaniu drzwi do lokalu.
- To były drzwi wewnętrzne, na ogół ich nie zamykam, nie wiem, co mnie wtedy podkusiło - opowiada barmanka. - Gdy przekręciłam klucz w zamku, poczułam, że muszę spojrzeć przed siebie. Gdy spojrzałam, zza filara wyszedł mężczyzna: do dziś mam przed oczami jego twarz: pociągłą, z czarnymi, gładko przylegającymi do głowy włosami, ciemne oczy, wąsik. Ale kapelusza nie miał. Może to nie ten sam?
Nad ranem
jedynymi osobami, obecnymi w budynku, są pracownicy pubu i strażnicy strzegący ratusza. Duch nawiedza tylko tych pierwszych.
- Moi pracownicy to byli wojskowi, ludzie silni i odważni, a przede wszystkim - lojalni wobec mnie - mówi Marek Murczkiewicz, prezes Agencji Ochrony "Gwarant", pilnującej siedziby władz Opola. - Jakby spotkali ducha, na pewno by mi o tym powiedzieli.
- Postanowiłem napisać list do telewizyjnego programu "Strefa 11". Chciałbym, żeby specjaliści przyjechali i zbadali, czy jest duch, co to z zjawa, i jak ją unieszkodliwić - mówi Ryszard Hełm. - Ponieważ oglądam regularnie ten program, nie wierzę, że uda mi się ich zainteresować. Przecież nasz duch nikomu nic złego nie zrobił. Nie rozbija klientom kufli na głowie, nie wypija piwa. On tylko stoi i patrzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska