Dwa różne światy. Rozmowa z Agnieszką Maciąg

Redakcja
Agnieszka Maciąg.
Agnieszka Maciąg.
Odebrałam parę telefonów od znajomych z sugestiami, że powinnam wrócić "na salony", bo wypadnę z obiegu. Nie interesowało mnie to. Miałam ważniejsze sprawy - mówi mama, modelka, twarz kampanii "Po prostu położna".

- Jest pani niespokojną duszą? Skończone liceum plastyczne, studia na psychologii i dziennikarstwie, praca jako modelka, ale też autorstwo książek. Poza tym nagrała pani płytę "Marakesz 5.30". Teraz - zaangażowana w kampanię społeczną. Nie czas już siąść i odpocząć?
- W życiu tylko jedna rzecz jest pewna - zmiana. Więc się zmieniam, rozwijam i uczę. Pomimo pozornej różnorodności moich działań wszystko jest bardzo spójne - jest to poszukiwanie piękna i dobra oraz emanacji życia. To właśnie zaowocowało moim udziałem w kampanii "Po prostu położna", bo dotyczy ona jednego z najważniejszych, najpiękniejszych, ale jednocześnie najtrudniejszych momentów w życiu człowieka.

- Porodówka dwadzieścia lat temu to...

- Wokół mnie mnóstwo obcych ludzi. Po porodzie zabrano mi syna. Kazano mi leżeć i odpoczywać, mimo, że się bardzo dobrze czułam i chciałam zająć się synkiem. Mimo to przeganiano mnie spod sali noworodków. Wieczorem nielegalnie mogłam patrzyć na synka przez szybkę. Koszmar. Płakałam. Byłam bezradna. Dostawałam małego tylko na pory karmienia.

- Wspomnienia wróciły po 20 latach?

- Tak, gdy ponownie zaszłam w długo oczekiwaną ciążę. Wtedy te traumatyczne emocje sprzed lat dały o sobie znać.

- Bała się pani? Słyszałam, że nawet płakała...

- Nie o strach tu chodziło, ale o przeżycie głębokiego bólu. Tylko matka to może zrozumieć. Docierało do mnie, że muszę powalczyć o prawdziwie dobry, naturalny poród - dla siebie i dla mego ukochanego dziecka.

- Ale dopiero w 8. miesiącu ciąży spotkała się pani z położną?

- Byłam w ciąży po raz drugi, a jestem kobietą dojrzałą, miałam więc wrażenie, że mam duże życiowe doświadczenie. Wydawało mi się, że nie muszę już chodzić do szkoły rodzenia czy na spotkania edukacyjne. Nie do końca wierzyłam osobom ze świata medycznego, miałam ku temu powody. Tymczasem w moim życiu pojawiały się ciekawe zbiegi okoliczności - podchodziły do mnie przypadkowo spotkane mamy, które, widząc mój brzuszek, opowiadały o swoich przeżyciach z porodu. A co najbardziej niezwykłe, były to porody domowe. Spotykałam się z tymi mamami na ulicy czy na warsztatach, np. plastycznych, bo w ciąży nieustannie się szkoliłam. Wiedziałam, że gdy córeczka przyjdzie na świat - nie będę już miała na to czasu. Pewnego dnia koleżanka przesłała mi maila od przyjaciółki, która rodziła w domu. Bardzo szczegółowy opis pięknego, domowego, porodu. Czytałam go płacząc i zazdrościłam tak wspaniałego, dobrego, ludzkiego porodu. Dla mnie to nadal była abstrakcja. Pewnego dnia zaczęłam wyobrażać sobie, co przeżywa dziecko w łonie matki i podczas porodu. I w tym momencie trafiła w moje ręce książka Ewy Janiuk "Dziecko, aktywny uczestnik porodu". W niej dostałam odpowiedzi na wszystkie moje pytania.

- I już była pani gotowa do akcji "poród w domu"?

- To był przełom. Wcześniej byłam gotowa na poród w szpitalu, byłam nawet w wybranej placówce. Po lekturze tekstu Ewy wiedziałam, że muszę ochronić dziecko, widziałam, że nie chcę rodzić w pozycji leżącej, bo to zakłóci naturalny przebieg porodu, jest niezgodne z fizjologią i zdrowym rozsądkiem. W szpitalu powiedziano mi jednak, że "tak, będzie pani mogła chodzić, ale w drugiej fazie porodu będzie musiała pani leżeć, na tym oto łożu, bo takie są procedury". Na pytanie, czy światło może być przygaszone, by moje dziecko nie zostało oślepione w momencie porodu, odpowiedziano, że to również nie jest zgodne z procedurami. "Przecież lekarz musi widzieć dziecko"... Nie musi. Tych pytań było więcej. Czy muszą mi zabierać dziecko, by je zważyć i mierzyć zaraz po porodzie, gdy powinno być przy mamie i czuć jej bliskość? Przecież w ciągu kilku godzin nie przytyje i nie urośnie. "Takie są procedury"... Wyszłam ze szpitala przerażona. Zadzwoniłam do Ewy Janiuk z Opola, ze "Zdrowej Rodziny" i wybłagałam ją o spotkanie.

- Pani Ewa skojarzyła, kim pani jest?

- Nie. I bardzo dobrze, bo ja nie lubię być traktowana protekcjonalnie. Po jakimś czasie osoby, które współpracują z Ewą, powiedziały jej, kim jestem. Ewa stwierdziła, że bardzo późno zdecydowałam się na poród w domu. Wytłumaczyłam jej jednak, jaką drogę przeszłam, by dojrzeć do tej decyzji. W przewidywanym terminie mojego porodu Ewa była już zajęta, bo miała odebrać poród kilku innych osób. Ja jednak święcie wierzyłam, że wszystko się ułoży, a tamte porody odbędą się wcześniej. O to się modliłam. Ewa wciągnęła mnie na "listę rezerwową". Oczywiście musiałam odbyć wszystkie zajęcia szkoły rodzenia, więc często przyjeżdżałam do Opola i wraz z mężem byliśmy pilnymi uczniami. Dostałam też długą listę badań, które obowiązkowo musiałam wykonać. Na szczęście ich wyniki były wzorowe.

- W Opolu doszło też do kolejnego spotkania, tym razem z Magdaleną Wołąsewicz, założycielką fundacji i portalu "Siostra Anna", dedykowanych paniom w ciąży oraz świeżo upieczonym rodzicom.

- To zabawna historia: po wizycie u Ewy wybierałam z mężem w jednym z opolskich sklepów śliczny garnuszek, gdy do sklepu weszła Magda. Obie byłyśmy w zaawansowanej ciąży. I jak to "spokrewnione" kobiety uśmiechnęłyśmy się do siebie. Mój mąż pomógł Magdzie z zakupami i się rozstaliśmy. Ewa Janiuk jest ekspertem portalu Magdy, ale ponieważ podczas ciąży byłam bardzo dyskretna i nie chciałam nagłaśniać moich przygotowań do porodu, Ewa nic nikomu nie mówiła.

- Kiedy więc powstał pomysł kampanii "Po prostu położna"?

- Już jako mama udzieliłam wywiadu dla magazynu "Viva", w którym opowiedziałam o mojej cudownej położnej z Opola. I wtedy Magda dowiedziała się, dlaczego tu przyjeżdżałam. Wcześniej myślała już o kampanii i napisała do mnie maila, który zaczynał się od słów: "Czy pamiętasz mnie? Spotkałyśmy się nad turkusowym garnkiem". Oczywiście, że ją pamiętałam. A pomysł kampanii mnie zachwycił, bo całą zdobytą wiedzą i doświadczeniem pragnęłam się dzielić i nieść ją dalej w świat, dla innych mam. Magda spadała mi z nieba!

- Pamiętam ten wywiad. Podkreślała pani: rodziłam w domu, a maż gotował rosół. Dlaczego ten rosół był taki ważny?

- Bo rosół to symbol domu. Kojarzy się z domowym ciepłem. Dom to gotowanie i dbanie o bliskich, poczucie bezpieczeństwa... Zapach domowego rosołu kojarzy się z normalnością. Ważne też, aby kobieta po porodzie zjadła coś odżywczego, dającego siły, a jednocześnie lekkostrawnego. Nie przypadkowo nasze babcie i prababcie podawały kobietom w połogu ciepły rosół. Mąż ugotował wyśmienity, pyszny, tradycyjny kurzy rosół.

- Nie wegetariański?

- W sercu jestem wegetarianką, ale w życiu są różne momenty i różne potrzeby. W niczym nie jestem ortodoksyjna. Przez żadną ideologię nigdy nie dałam się zwariować. Przed ciążą przez kilka lat w ogóle nie jadłam mięsa. W trakcie też nie. Ale po porodzie miałam potrzebę, by na pewien czas swoją dietę rozszerzyć. Jem to, czego potrzebuje mój organizm, a podczas połogu i karmienia piersią te potrzeby są wyjątkowe.

- Mąż faktycznie miał wtedy ochotę być w kuchni, przy rosole? Czy może tak naprawdę wolał uciec z domu, tylko mu nie wypadało?

- Robert jest bardzo odważnym człowiekiem, bardzo szczerym w tym, co robi. Jest fotografem. Gdy zaczynał swoją przygodę z obiektywem, zrobił cykl "Życie człowieka" - od narodzin do śmierci. Spędził wiele godzin w prosektorium i na sali porodowej. Fotografował wówczas porody kobiet, które się na to zgodziły. Jest więc zahartowany. Poza tym on bardzo czekał na córkę i był na ten poród szczególnie gotowy. Zdawał sobie też sprawę, że przygotowując dla nas posiłek - zrobi w tym momencie najwięcej dla mnie i dla położnej. Robert był czujny i reagował na każdą naszą prośbę: o herbatę, o wodę, cokolwiek. A jak chciałam potrzymać go za rękę, to też był. Stwarzał najlepsze warunki do mojej i Ewy pracy. Taka była jego rola.

- Zmieniła się pani poprzez macierzyństwo?

- Macierzyństwo zawsze zmienia. Pierwszy poród był trudny, ale drugi był niezwykły, piękny i dał mi mnóstwo siły i wiary. Teraz czuję się mocniejsza.

- Pojawił się nowy cel w życiu? Może powrót do muzyki, a może kolejna książka?

- Zdrowy styl życia to od wielu lat moja wieka pasja. Odczuwam ogromne profity takiego stylu życia, dlatego pragnę nieść to dalej, zachęcać i inspirować. Kończę przygotowania do wydania trzeciej już mojej książki spod znaku smaków - jej tytuł brzmi "Smaki miłości", ukaże się na wiosnę. Co do kariery wokalnej - myślę, że nie to jest moim powołaniem. Nagrania w studiu to jedno, a śpiewanie na scenie to zupełnie inna historia. Moje śpiewanie było delikatne, nastrojowe, kameralne, emocjonalne. Na scenie zjadał mnie stres. W studiu byłam spokojna i skupiona, na estradzie - już nie.

- Nie wszyscy wiedzą, że jest pani także autorką wierszy, pierwsza pani książka to tomik "Zielone pantofle". Macierzyństwo dodaje skrzydeł i natchnienia?

- Swoje emocje wyrażam na wiele różnych sposobów. Gdy jestem mamą - moja ekspresja jest zupełnie inna. Śpiewam kołysanki, opowiadam bajki, rysuję, tańczę z córeczką. Jestem pochłonięta dzieckiem, życiem, także kampanią. Po śniadaniu muszę od razu przygotować obiad, potem jest praca, zakupy, sprzątanie. Milion spraw, jak u każdej normalnej mamy. Wieczory są krótkie, bo chodzę wcześnie spać, wstaję o 5 lub 6 rano - tak mi się przestawił zegar biologiczny.

- Mam wrażenie, że jest pani teraz zupełnie inną mamą niż ponad 20 lat temu. Wówczas po roku wróciła pani na wybieg. Dziś skupia się na nowym rozdziale życia...

- Wróciłam wówczas na wybieg, bo musiałam utrzymać rodzinę. Robienie kariery nigdy nie było moim priorytetem. To były czasy, gdy mogłam wyjechać na kilka dni za granicę i zarobić tyle, aby przez kolejne miesiące być z dzieckiem w domu. Dziś wszystko dzieje się o wiele szybciej. Świat oszalał. Modelki już po 2 tygodniach po porodzie wracają do pracy, ale robią tak również kobiety biznesu - dumne z tego, że tak szybko wracają do "normalnego" życia. Moim zdaniem to właśnie nie jest normalne. Szkoda, że taka teraz moda, bo wiem, że kobiety mnóstwo tracą - i one, i ich dzieci. Zrobiłam wszystko, by być z córką jak najdłużej. Przyznam, że odebrałam parę telefonów od znajomych z sugestiami, że powinnam wrócić "na salony", bo wypadnę z obiegu.

- I co?

- Nie interesowało mnie to. Miałam ważniejsze sprawy - czas z moją córką. Tak mi mówiło moje serce i wiem, że to jest dobre. Uważam, że decyzje podejmowane pod wpływem strachu nigdy nie są dobre. Najgorsze jest jednak to, że przez wizerunek lansowany w mediach kobiety w dzisiejszych czasach bardzo się stresują: że zaraz po porodzie muszą być szczupłe i mieć świetną figurę, że muszą szybko wrócić do pracy. To duże obciążenie. Zwłaszcza w momencie, gdy jesteśmy przemęczone, osłabione i potrzebujemy być dla siebie łagodne, by w spokoju wrócić do pełni formy i sił.

- Mówi to Agnieszka Maciąg, mama o idealnej figurze.

- Ja dałam sobie czas na jej odzyskanie. Naturalnie i zdrowo się odżywiam, nie jem produktów przetworzonych. Słodycze jadam czasem, ale tylko takie, jakie sama upiekę w domu. We wszystkim trzeba umiaru i być dla siebie swoim najlepszym przyjacielem.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska