Dźgnął mnie, bo kocha... moją żonę

Mariusz Jarzombek
- Gdybym chciał zabić, to celowałbym w serce, nie w brzuch - przekonywał oskarżony.
- Gdybym chciał zabić, to celowałbym w serce, nie w brzuch - przekonywał oskarżony. Mariusz Jarzombek
Tak swojego oprawcę usprawiedliwiał przed sądem Mariusz M. Przeżył cudem po tym, jak 32-letni Edmund S. pchnął go nożem, a potem nie wezwał pomocy.

35-letni Mariusz M. z Namysłowa nie był wzorem męża i ojca. Często nadużywał alkoholu, wszczynał awantury, bijał Alę i ich 14-letniego syna. Interweniowała w tej sprawie policja, Mariusz był nawet za to karany.

Od roku nie mieszkał jednak z rodziną - sypiał po kolegach i kuzynach. Tymczasem Ala związała się z Edmundem S. - 32-latkiem, wielokrotnie karanym - głównie za włamania. Robert był dla niej dobry, zżył się z synem Ali. Chłopak nawet zaczął mówić na niego "tato".

Za Mariuszem, mężem swojej konkubiny, Edmund nie przepadał. Ala za dużo mu opowiadała, jak jej mąż znęcał się nad nią i dzieckiem. Poza tym był o swoje "Słoneczko" - jak ją nazywał - bardzo zazdrosny.

Kłótnia i zemsta

24 maja ub. roku między Alą i Edmundem doszło do kłótni właśnie z powodu zazdrości. Edmund obawiał się, że Ala nie będzie mu wierna.

Najpierw kłócili się twarzą w twarz, potem przez SMS-y. Do szewskiej pasji Edmunda doprowadziła też informacja, że Ala widziała się jakiś czas przedtem z Mariuszem i podczas tego spotkania mąż znów ją uderzył.

- Mówił mi nawet, że jak Mariusza gdzieś spotka, to go za to "przyszczypie" albo "ożeni", to znaczy pobije - relacjonował potem kolega Edmunda S.

Wieczorem feralnego dnia to właśnie do tego kolegi na alkoholową imprezę poszli razem Ala i Edmund. Tam się ciągle jeszcze sprzeczali. Wreszcie podenerwowany Edmund wyszedł. Nikt nie wiedział, że miał ze sobą nóż - finkę z rękojeścią owiniętą zielonym sznurkiem - i że poszedł właśnie po Mariusza.

Znalazł go w mieszkaniu jego wuja i wyciągnął na zewnątrz sposobem. - Powiedział mi, że Ala prosiła, żebym przyszedł, bo z naszym synem jest źle - relacjonował potem Mariusz M. - Jak zacząłem dopytywać w drodze, czemu ona sama nie pojedzie z chłopakiem do lekarza, tylko mnie wzywa, to Edmund powiedział, że jest wypita i sama nie chce jechać.

Pchnął, nie wezwał pomocy

Po drodze Edmund wysyłał SMS-y do Ali. Pisał, że chce coś zrobić dla jej dobra, że mu na niej zależy, że chce, żeby ona miała w życiu lepiej.

Gdy przyszli pod dom jego kolegi, gdzie odbywała się impreza, Edmund krzyknął do gospodarza, żeby rzucił mu papierosa. Ten zszedł i gdy zobaczył Mariusza M., zaczął odwodzić Edmunda od zamiaru - jak mu się wydawało - pobicia męża Ali. Ale w końcu sobie poszedł. Wtedy Edmund S. chwycił Mariusza M. za szyję z pytaniem, czy wie, po co go tu ściągnął. Ten zaprzeczył. Edmund wbił mu nóż w brzuch i powiedział: "Po to".

Zaatakowany wyjął sobie finkę z brzucha i próbował uciekać. Robert dogonił go jednak szybko i trzymając nóż w dłoni zaciągnął do domu, w którym mieszkała Ala i jej syn. Tam zapukał do okna. Gdy otworzył chłopak, Edmund kazał słaniającemu się już z wycieńczenia, krwawiącemu Mariuszowi przepraszać 14-letniego syna za krzywdy, które mu w życiu wyrządził. Mężczyzna resztką sił przeprosił. Potem błagał, by syn wezwał pogotowie.

Gdy zjawiła się policja i karetka, Edmund zniknął. Funkcjonariusze zatrzymali go następnego dnia w mieszkaniu znajomego.

Mariusza M. lekarzom cudem udało się uratować. Miał ranę kłutą brzucha i wątroby, stracił sporo krwi. Gdyby 14-letni syn nie wezwał pomocy, mógł umrzeć.

Bo on ją kocha

Edmund na początku nie przyznawał się do winy. Mówił, że owszem - spotkał się tego wieczoru z Mariuszem, rozmawiał. Ale co do noża to zaatakowali go nim podobno jacyś dwaj nieznajomi.

W toku rozprawy w sądzie zmienił jednak zdanie. Powiedział, że tego wieczoru chciał się rozmówić z mężem swej ukochanej. Najpierw poszedł po niego do mieszkania jego wuja, a potem razem przyszli pod mieszkanie jego kolegi, gdzie była impreza. Tam Mariusz rzucał przekleństwa pod adresem Ali. Dlatego Edmund pchnął go nożem. Zapewniał jednak, że zabić nie miał zamiaru.

- Chciałem ten nóż wbić, ale tak, żeby mu nie zrobić zbytniej krzywdy - przekonywał skład sędziowski oskarżony. - Jakbym chciał zabić, to bym wbił mu go w serce.

Zapewniał, że swojego czynu żałuje. Mówił też, że z Alą, swoim "Słoneczkiem", chciałby żyć, założyć rodzinę i wynagrodzić jej wszystkie krzywdy, jakich doznała. Cenił w niej to, że dała mu w życiu dużo ciepła i czułości.

- Jak wracałem do domu, to zawsze było posprzątane i ugotowane - relacjonował w trakcie sprawy.

Poszkodowany broni oskarżonego

Może nic by w tej sprawie nie było niezwykłego - zazdrosny konkubent atakuje nożem i ciężko rani męża swojej kobiety - gdyby nie postawa poszkodowanego.

Mariusz, który ledwo uszedł z życiem po ranieniu go nożem, jeszcze w szpitalu relacjonował przesłuchującemu go policjantowi, że feralnego wieczoru zaatakował go właśnie Edmund. Najpierw go podstępem wyciągnął z domu, a potem pchnął nożem i zawlókł pod mieszkanie Ali i ich syna.
Na rozprawie Mariusz zmienił jednak zeznania. Stwierdził, że to nie Edmund go dźgnął.

- Dziś to już nie jestem pewien, kto jest sprawcą - mówił. - Jak zeznawałem w szpitalu, to byłem w szoku i mogłem nie pamiętać. Do syna sam poszedłem, bo jestem nauczony, żeby do domu wracać. Poza tym wiedziałem, że on ma komórkę i wezwie pogotowie. Ja nie miałem telefonu.

Dowodził, że ranę odniósł po tym, jak zaatakowało go dwóch obcych mężczyzn. Z jednym rozmawiał, a drugi podszedł trochę później i ugodził go nożem trzymanym w dłoni. Dlaczego - tego nie potrafił powiedzieć.

- Edmunda też wtedy widziałem, ale odszedł gdzieś może z pięć minut wcześniej, zanim podszedł do mnie ten gość, który mnie potem pchnął nożem - tłumaczył składowi sędziowskiemu.
Nie pamiętał też, żeby syna za coś przepraszał - bo niby za co? Skąd więc takie zeznania zapisane przez policjanta?

- Pewnie usłyszał co chciał. Ja większości tych rzeczy, co on napisał, nie powiedziałem - skwitował Mariusz.

To wszystko miłość

Pamięć rozjaśniło mu dopiero sędziowskie upomnienie o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Wtedy stwierdził, że to jednak faktycznie Edmund go zaatakował. Na pytanie sędziego, dlaczego próbował zmieniać swoją wersję zdarzeń, stwierdził, że oskarżony to młody chłopak i chciał go chronić. Nie chciał mu "uprzykrzyć" życia. Stwierdził też, że "o ten nóż" nie ma do niego pretensji.

- Miłość nie zna granic, a on to wszystko zrobił z miłości - podsumował w końcu Mariusz. - Zrobił to, bo kocha moją żonę.

Skład sędziowski nie kierował się jednak przy wydaniu wyroku tą opartą na romantycznych przesłankach argumentacją, choć miał na uwadze, że tłem wydarzeń była właśnie miłość i zazdrość. Nie wymierzył wprawdzie Edmundowi 12 lat więzienia, jak chciała prokuratura. Skazał go na lat 10. Uznał, że 32-latek jest winny usiłowania zabójstwa, że wbijając nóż w brzuch Grzegorza M., działał z zamiarem ewentualnym pozbawienia życia.

- Z esemesów, których treść sąd również przeanalizował, wynika, że w istocie Edmund S. dążył do wyeliminowania Mariusza M. jako swojego konkurenta i dręczyciela Alicji i jej syna - uzasadniał sędzia Robert Mietelski, przewodniczący składu sędziowskiego.

Zanim jednak Edmund zacznie odbywać karę wymierzoną mu w grudniu za atak na męża swojej konkubiny, musi odsiedzieć 4 lata, które zasądzono mu za przestępstwa popełnione wcześniej. Sąd odwiesił mu, w związku z atakiem na Mariusza M., warunkowe zawieszenie wykonania tamtej kary.

Imiona w tekście zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska