Dziś tylko głupi jedzie na zakupy do Czech

Krzysztof Strauchmann
Petr i Marketa Horakovie zaczynali w Zlatych Horach od straganu. Sklep wybudowali dzięki klientom z Polski. Dziś nie byłoby to możliwe.
Petr i Marketa Horakovie zaczynali w Zlatych Horach od straganu. Sklep wybudowali dzięki klientom z Polski. Dziś nie byłoby to możliwe.
Możemy się za to spodziewać lawiny sąsiadów w naszych sklepach. Jesteśmy o 30 procent tańsi.

W przygranicznych sklepach skończyły się uśmiechy czeskich ekspedientek. Krążą między regałami, czekają na polskich klientów i nawet nie chcą gadać o kryzysie wzdłuż granicy.

- Po co mówić? Napiszecie artykuł, że u nas jest drożej, i wtedy już nikt nie przyjedzie. A przecież są jeszcze rzeczy, które i u nas się opłacają - szczerze przyznaje młoda dziewczyna w Mikulovicach, zaraz za dawnym przejściem granicznym z Głuchołazami. Ekspedientka odsyła do szefowej, ale po chwili okazuje się, że jej nie zastanę. Nie ma. Wyjechała. Poszła na urlop. - Tym artykułem tylko zaszkodzicie takim jak my. Po co pisać?

- Ilu mam klientów z Polski? - mężczyzna wychyla się zza lady dużego marketu, z polskim napisem "końska maść" na drzwiach. - 12. Czasem 11. A dawniej miałem 14 przez dzień - mówi na pół ironicznie, na pół wrogo. Pod jego sklep akurat podjeżdża samotna furgonetka z polską rejestracją. Kilku mężczyzn rusza między regały po piwo. - Nie chcemy, żeby o nas pisać w polskich gazetach! We władzach na górze i tak nikt tego nie przeczyta.

- Klientów z Polski mam tylko w weekendy. Czesi tu nie docierają, bo z wioski jest za daleko na granicę - przyznaje Irena Faralova, która pilnuje pustego marketu Słoń. Sklep działa od 2004 roku. Sprzedawczyni mówi, że pierwsze oznaki kryzysu zaczęły się po wejściu obu krajów do strefy Schengen. Paradoksalnie, bo przecież otwarcie granic miało ożywić lokalną wymianę. - Polacy przychodzą, ale kupują coraz mniej. Najczęściej piwo, czekoladę, słodycze. Dawniej bywali nawet w tygodniu, zwłaszcza gdy zimą jeździli tędy na narty, i latem, gdy jeździli w nasze góry. Teraz wydają resztę pieniędzy z wycieczki na drobiazgi.

Najpierw znikły "mrówki"…
Z parkingów przy dawnych przejściach od Paczkowa po Kietrz najpierw znikły "mrówki", czyli tragarze, którzy jeszcze przed Unią cierpliwie nosili po jednej butelce wódki. Potem wyparowały samochody na lokalnych, miejscowych rejestracjach. Spotkać jeszcze można samochody z północnej części województwa, z Wrocławia czy Górnego Śląska. Dla obcych czeskie piwo zawsze będzie obowiązkową pamiątką z wycieczki.

- Tego ruchu co kiedyś już nie ma i pewnie nigdy nie będzie - Helena Psotka z Mikulovic uważa, że przygraniczni handlarze cierpią z powodu światowego kryzysu i niekorzystnego kursu korony czeskiej. Sytuację pogorszyło jeszcze otwarcie w Głuchołazach dwóch nowych supermarketów. Psotkowie pierwsi w okolicy zaczynali od sklepu dla Polaków. Teraz mają obok restaurację, staw rybny. Budują kręgielnię, korty, boiska i domki na wynajem. - Mamy nadzieję, że przyjadą do nas turyści na wypoczynek. Ale czy tak będzie, czy to się kiedyś zwróci? Nikt nie wie.
Przy drodze do Zlatych Hor na polskich gości czekają Petr i Marketa Horakovie. Kiedy w 1995 roku otwarto tu nowe przejście, Horakowie zaczynali handel od niewielkiego straganu. Stopniowo wybudowali sklep, teraz mają jeszcze
restaurację i teren rekreacyjny.

- Korona jest za droga, ale jak pierwszy raz napisaliście, że u nas Polakom już się nie opłaca, to objechałam wszystkie restauracje w Głuchołazach - denerwuje się Marketa Horakova - Nigdzie nie znalazłam tak tanich obiadów jak u nas!

Maria i Vaclav Valkovie: - Przejechaliśmy do Głuchołaz 20 km, bo syn nam powiedział, że tutaj jest taniej. No i miał rację.

Złotówka w dołku
Jeszcze we wrześniu ubiegłego roku 100 czeskich koron kosztowało w kantorze ok. 13,5 zł. W październiku złotówka zaczęła gwałtownie słabnąć, podobnie jak wobec euro czy dolara. W listopadzie za 100 koron trzeba było zapłacić 15,5 zł. Teraz - nawet 17 zł, czyli 25 procent drożej niż 7 miesięcy wcześniej. Robiąc dziś rodzinne zakupy w Hruszce w centrum Mikulovic, zapłacimy 778 koron (do koszyka wkładamy: chleb, śniadaniowe płatki Nestle, mrożonego kurczaka, najtańszą wódkę, czekoladę, pomarańcze, cytryny, pomidory, młode ziemniaki, deser "Fantazja", mąkę, cukier, mleko, chustki higieniczne, płyn do czyszczenia Ajax i 6-kilogramowy proszek do prania Rex). Kupując dokładnie te same rzeczy w głuchołaskim Lidlu i Biedronce, zapłacimy 82,3 zł. Przy poniedziałkowym kursie korony w głuchołaskim kantorze zakupy w Polsce oznaczają dla Czecha wydatek 518 koron. Jadąc zaledwie 5 kilometrów dalej, oszczędza 260 koron. Płaci 33 procent mniej niż u siebie.

Polak na zakupy w Hruszce wyda w przeliczeniu 131 złotych. Prawie 49 złotych, czyli blisko 60 procent drożej niż u nas. Największe różnice występują na najbardziej podstawowych artykułach spożywczych. Za chleb (800 g), który u nas kosztuje 2,25 zł, tam zapłacimy 3,8 zł. Za płatki śniadaniowe (w Biedronce po 5 zł) w Hruszce zapłacimy w przeliczeniu ponad 10 zł. Cena piwa praktycznie się zrównała (najtańsze w Czechach to ok. 10 koron - 1,7 zł). Droższa jest nawet wódka. U nas najtańsza kosztuje 14 zł. W Czechach po wymianie zapłacimy 14,5 zł. Nic dziwnego, że przed Intermarche w Głuchołazach nawet w zwykły dzień stoi kilka aut na czeskich rejestracjach. W soboty białych rejestracji jest kilkanaście. I wygląda na to, że nasi sąsiedzi dopiero zaczynają się orientować w sytuacji.

- Jestem w Polsce na zakupach pierwszy raz od roku - przyznaje Misza, nauczycielka z Jesenika. W jej szkole - technikum hotelarskim - właśnie zdaje maturę pierwszy polski maturzysta z Nysy. - Słyszałam, że w tym sklepie są bardzo dobre i tanie kiełbaski. Przyjechałam 20 kilometrów do Głuchołaz, bo akurat mam czas i chciałam zobaczyć, co macie innego, tańszego.

- U was są tańsze owoce i warzywa. Tu jeszcze nie byłyśmy i dopiero będziemy sprawdzać ceny - mówią Maria i Elżbieta Novakove ze Zlatych Hor. - Ale podoba się nam ten nowy supermarket i słyszeliśmy w pracy, że tu warto przyjechać. Dobrze, że teraz granice są otwarte, bo ostatnio byłyśmy u was jeszcze wtedy, gdy potrzebne były "pozvanki" - zaproszenia.

Szansa na czeskim rynku
- Ja także obserwuję osłabienie przygranicznego ruchu detalicznego - komentuje Piotr Czosnyka, były konsultant handlowy RP w Ostrawie, a obecnie doradca Polsko-Czeskiej Izby Handlowej. - Czesi odczuli już, że z naszej strony przyjeżdża do nich coraz mniej klientów. Z drugiej strony nie widzę zwiększonego ruchu Czechów na naszych targowiskach w rejonie Cieszyna. Dla polskich firm taka różnica kursów jest szansą na wejście na zagraniczny rynek, ale na razie nie widać globalnej zmiany w obrotach handlowych obu krajów. Stale jednak coraz to nowe firmy otwierają w Czechach swoje oddziały albo powołują tam osobne spółki.
Czesi szukają u nas głównie artykułów pierwszej potrzeby i żywności. Mniej chętnie kupują np. ubrania. Wzrostu nie ma nawet w branży meblarskiej, która zawsze korzystała na czeskich zamówieniach.

- Miesięcznie mamy ok. 200 zamówień, z czego 70 procent z Czech - przyznaje Anna Warzecha, kierowniczkak głuchołaskiego sklepu meblowego "Sezam". - Wozimy meble w promieniu 150 kilometrów od granicy. Mieliśmy nawet dostawę do Pragi.
"Czeski szczyt" Sezam przeżywał tuż przed wejściem do Schengen, kiedy polskie meble były dodatkowo tańsze dla Czechów o 22 procent, bo dostawali zwrot podatku VAT zawartego w cenie. Po maju 2004 roku obroty spadły dwukrotnie. Załamanie o 50 procent miało miejsce na początku tego roku. Teraz sytuacja wróciła do normy.

- Z tego, co wiem, nasze meble są 30-50 procent tańsze niż za granicą, a zmiana kursu mogła tę różnicę jeszcze bardziej pogłębić - mówi Anna Warzecha.
Duże różnice cenowe pojawiły się ostatnio także w branży budowlanej.
- Gruszka betonu zamówionego na budowę kosztuje w Czechach po przeliczeniu 4,1 tys. zł. W Polsce 2,4 tys. - mówi Paweł Duda, właściciel firmy budowlanej i składu materiałów budowlanych w Kietrzu. Jego firma w tym roku przyjęła pierwsze zlecenie na budowę domu jednorodzinnego w czeskiej Opavie. - Klientem jest Polak pochodzący z Raciborza, który ożenił się z Czeszką. Zanim zaczął budowę domu, bardzo dokładnie sprawdził wszystkie oferty i zdecydował się zlecić prace do stanu surowego zamkniętego. Różnicę w cenie widać na większości materiałów budowlanych. Nie zmienia jej nawet koszt transportu do Czech.

Firma z Kietrza przed rokiem budowała mieszkania dla dewelopera we Wrocławiu. Do dziś nie zapłacił za wszystkie prace. Dziś krajowych przetargów nie sposób wygrać z normalną ceną. Konkurencja posuwa się do dumpingu. W tej sytuacji zagraniczny rynek daje szansę na przetrwanie. Firma "Duda" specjalnie zdobyła licencję na transport międzynarodowy, aby ułatwić sobie dowóz materiałów do Czech.

- Czesi są bardzo zainteresowani kupowaniem okien, a ostatnio także materiałów ociepleniowych do budynków - mówi Paweł Duda. - U nich proces modernizacji domów dopiero się zaczyna. Chcemy szukać za granicą nowych zleceń i widzimy, że najlepszą reklamą jest to, gdy zadowolony klient poleci nas swoim znajomym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska