Elżbieta Dzikowska: Gna mnie ciekawość

Redakcja
Sławomir Mielnik
- Mnie ekstremalne wyprawy nie interesują. Nie tarzam się w błocie ani nie wchodzę na najwyższe szczyty. Jestem zajęta odkrywaniem świata. Nie szukam sponsorów, sama finansuję swoje podróże - mówi Elżbieta Dzikowska.

- Warto było pojechać na kolację do jednego z dwóch najbardziej luksusowych na świecie hoteli, Burdżab Arab w Dubaju?
- Oczywiście, choćby z powodu architektury. Sześćdziesięciokondygnacyjna budowla o kształcie żagla, z widokiem na Zatokę Perską, pięknie komponuje się z krajobrazem. A wewnątrz - czego tam nie ma... Dwie wielkie pływalnie, baseny do nurkowania, fontanny i kaskady, światło o zmieniających się w nocy kolorach, w niektórych apartamentach złote klamki... A wszystko to w niezłym stylu. Zaś co do samej kolacji - kosztowała 175 dolarów od osoby, oczywiście bez trunków. Kuchnia włoska, chińska i to, co najbardziej lubię: sałatki, ryby, owoce morza...

- A jakie najskromniejsze posiłki pojawiły się podczas pani podróży?
- Było to bodaj na wyprawie do Vilcabamby, ostatniej stolicy Inków. Rok 1976, Peru przeżywało gospodarczy kryzys, samochody jeździły na zmianę: jednego dnia numery parzyste, drugiego nieparzyste. Trudno było kupić żywność. Profesor Edmundo Guillen Guillen, peruwiański historyk, który organizował wyprawę, zapowiedział, że w okolicach Cuzco, i dalej, w tropikach, wszystko będzie dostępne, więc mąż ograniczył się do kupienia dwu dużych salami i dwu worków sucharów. Co prawda mieliśmy ośmiu mulników, ale ci powiedzieli, że mają, co trzeba. Już po dwóch dniach okazało się, że nie zabrali ze sobą niczego do jedzenia... Suchary szybko się skończyły, jedną salami pokroiliśmy na cieniutkie plasterki, żeby wszystkich obdzielić, a drugą ukradł pies. Chcieliśmy kupić świnki morskie, wielki w Andach przysmak, także zwykłe, czarne w tej okolicy prosiaki, Indianki pozostały jednak niewzruszone. "A z czym pójdziemy na targ?" - argumentowały. Przez dwa tygodnie musiały nam wystarczyć unchucze, czyli bulwy przypominające ziemniaki zmieszane z mąką.

- Spytam jeszcze o potrawy najdziwniejsze.
- W Meksyku były to pierożki nadziewane jajeczkami mrówek; wyglądały jak szary mak, smakowały niezbyt dobrze, ale chwaliłam, bo tak wypadało. A w Gabonie - pieczonego pytona, który przyrządzili polscy franciszkanie. Drogi były obwieszone suszącymi się na patykach małpami, pytonami, krokodylami, na wypadek, gdyby ktoś chciał kupić. Jak się pani domyśla, ja się nie skusiłam.

- Tony Halik zrealizował 300 filmów. Wypraw z pani udziałem musiało więc być bardzo dużo.
- Nigdy ich nie liczyłam, ponieważ nie jeżdżę po to, by bić rekordy. Gna mnie ciekawość, apetyt na przeżycia. W Meksyku byłam wiele razy, w Peru aż jedenaście, teraz wybieram się do Indii po raz szósty, trzy razy odwiedziłam Norwegię. Przed trzema laty na otwarciu tamtejszej opery zachwyciło mnie, że połowa gości, z ministrami włącznie, przybyła w strojach regionalnych.

- O pieniądzach nie będziemy mówić, skoro pani była - jak widać na zdjęciu z miasteczka filmowego w Arizonie - burdelmamą, a mąż napadał na dyliżanse...
- Święta prawda (śmiech). Zanim poznałam Tony'ego, na zlecenie redakcji "Kontynentów" zjeździłam całą Amerykę Łacińską. Do Meksyku płynęłam statkiem o romantycznej nazwie "Transportowiec", na trzy miesiące, za 180 dolarów.

- Potem zaciskanie pasa nie okazało się konieczne; Halik jako korespondent NBC pobierał pensję w dolarach.
- Za jego pieniądze mogliśmy już swobodnie jeździć po świecie, co dla mnie miało szczególną wartość. Dla Polaków granice były wtedy zamknięte.

- Po śmierci męża wiele się zmieniło?
- I tak, i nie. Nie robię już filmów, ale w dalszym ciągu podróżuję, przede wszystkim odkrywając Polskę. Staram się przekonać, że jest piękna i ciekawa. Mamy cztery pory roku, różnorodny krajobraz, bo i góry, i morze, i jeziora, poza tym Puszczę Białowieską z największymi ssakami w Europie, biebrzańskie bagna, dzikie połacie Bieszczad, co jako Dzikowska szczególnie potrafię docenić.

- Gdyby dzisiaj mogła pani wybrać miejsce zamieszkania...
- Pozostałabym tu, gdzie jestem, m.in. w moim pokoiku w Bieszczadach. Ale gdybym musiała się przeprowadzić, pewno zdecydowałabym się na Manhattan. Tam się nie chodzi, a biega z teatru do teatru, z muzeum do muzeum. Jest się zmuszonym do rozwoju.

- Ceni pani sobie przyrodę, żubry, morze, a przecież Manhattan to zupełnie inna bajka.
- Bo jeśli już trzeba zmieniać, należy to robić do głębi.

- Co panią od wczesnej młodości popychało z lądu na ląd, z kraju do kraju?
- Ciekawość. Apetyt na przygody.

- Ale ona większość z nas zachęca do przeczytania książki, wyjazdu na urlop gdzieś dalej. Pani została Elżbietą Zdobywcą.
- Zawsze chciałam jak najwięcej zobaczyć, jak najdalej dotrzeć, a przy tym uważałam, że chcieć to móc. No i jestem pracoholiczką.

- A co z ryzykiem? Nie bała się go pani?
- Proszę wierzyć, że więcej zagrożeń występuje wieczorową porą w Warszawie niż w Peru czy Zimbabwe. A świat jest taki piękny! Choćby Afryka z największymi ruinami piramid, z grotami, w których zachowały się rysunki sprzed kilku tysięcy lat i parkiem Matobo w Zimbabwe, tamże ze skałami, co to wyglądają, jakby wyszły spod ręki wytrawnych artystów.

- Są także groźne miejsca. Choćby dżungla amazońska...
- Owszem, ale stwarza wspaniałą okazję, żeby cofnąć się o kilka wieków. W Irian Jaya, w Nowej Gwinei, można zobaczyć ludzi, którzy, jak w okresie neolitu, sami wyrabiają kamienne siekierki, utrzymują się z polowania łukiem, budują domy na palach. Trzeba uważać, żeby z nich nie spaść, a podróżować tam można jedynie po deszczu, kiedy poziom wody się podnosi. To uczy pokory, tym bardziej że mieszkańcy wyspy są tak życzliwi i uśmiechnięci. Uśmiech to najkrótsza droga do serca, dzięki niemu mogłam robić zdjęcia i byłam goszczona.

- Gdzie tu miejsce na dech zapierające sytuacje?
- Mam świadomość, że ich opis dobrze by temu wywiadowi zrobił, ale dramatów po prostu nie było. Poza tym, że kiedyś w Indiach ktoś chciał mnie pobić, okraść, ale zdarzyło się to z udział

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska