Historyczny skok Józefa Uznańskiego

Tomasz Gdula
Żleb pod Palcem. To tu, tyle że w zimowej scenerii, Józef Uznański miał dokonać swego brawurowego skoku i zjechać w kierunku widocznych w dole Myślenickich Turni, gdzie znajduje się stacja pośrednia kolei na Kasprowy Wierch.
Żleb pod Palcem. To tu, tyle że w zimowej scenerii, Józef Uznański miał dokonać swego brawurowego skoku i zjechać w kierunku widocznych w dole Myślenickich Turni, gdzie znajduje się stacja pośrednia kolei na Kasprowy Wierch. Tomasz Gdula
Gdy kurier Józef Uznański zobaczył, że na Kasprowym Wierchu czekają Niemcy, wyskoczył w nartach z wagonika kolejki w skalisty, piekielnie stromy żleb i brawurowo zjechał w dół.

Esesmani otworzyli ogień, ale chybili, a spuszczone za śmiałkiem psy porwała lawina. Słynny skok przeszedł do historii, tyle że w ogóle mogło go nie być.

Józef Uznański, najodważniejszy z odważnych, żyje w Zakopanem i jest legendą Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ma na koncie brawurowe wyczyny ratujące turystów w górach, jako pierwszy polski ratownik dokonał kilkusetmetrowych zjazdów na linie z użyciem zestawu Grammingera (tzw. szelek), wytresował też pierwszego w Polsce psa do ratownictwa lawinowego, był niezwykle cenionym przewodnikiem.

Ale poza stolicą Tatr Józef Uznański słynie głównie z wydarzenia opowiadanego od kilku dziesięcioleci kolejnym pokoleniom młodzieży na lekcjach historii i turystom wjeżdżającym z Kuźnic na Kasprowy Wierch. Chodzi o słynny skok w przepaść z wagonika kolejki górskiej i zjazd na nartach pod gradem niemieckich kul.

Urodzony w 1924 roku Józef Uznański jest zakopiańczykiem z dziada pradziada, nic więc dziwnego, że od najmłodszych lat ukochał góry i narciarstwo. Jako dziecko podziwiał i uczył się "białego szaleństwa" od legendarnych sportowców tamtych czasów: Bronisława Czecha, Heleny Marusarzówny i jej brata Stanisława, a że odwagi mu nie brakowało, nie tylko szusował po stokach, ale i z Wielkiej Krokwi skakał.

Józef Uznański, czerpiąc wprost od swych mistrzów, już jako 15-latek był w składzie reprezentacji Polski i uchodził za niespotykany talent. Mimo to nie było mu dane wystartować na mistrzostwach świata, które odbyły się w Zakopanem w lutym 1939.

- Chociaż wyniki miałem bardzo dobre, uznano, że jestem za młody - wspomni po latach.

Na złamanie karku

Beztroską młodość pod Tatrami przerwała wojna. Niemcy zakazali nie tylko polskiej mowy, ale i jazdy na nartach, pozwalając korzystać jedynie z krótkich desek. Sam Józef Uznański od 1942 roku był kurierem Armii Krajowej, co dziwić nie może, bo właśnie wtedy skończył 18 lat, a pochodził z typowej podhalańskiej rodziny - religijnej ipatriotycznej.

Kurierzy podczas niemieckiej okupacji pełnili nieocenioną rolę, przerzucając górskimi szlakami na Słowację i dalej ku Węgrom lub z obu tych kierunków do Polski broń i amunicję.
Najsłynniejszy epizod w życiu Józefa Uznańskiego miał miejsce na początku 1944 roku. 20-letni góral wjeżdżał koleją linową na Kasprowy Wierch. Był luty, zimno i bardzo śnieżnie. Tylko tyle wiadomo na pewno.

- Wersji wydarzeń, które miały wówczas miejsce, jest dziś równie wiele jak odmian legendy o smoku wawelskim - uśmiecha się Antoni Kroh, zakochany w Tatrach etnograf, historyk kultury i obyczajowości Podhala, znakomity pisarz i gawędziarz.

Wedle słów samego Józefa Uznańskiego, wypowiedzianych trzy lata temu przy okazji otwarcia odnowionej kolei na Kasprowy Wierch, podczas jednej z partyzanckich wypraw na Słowację został ostrzeżony przez konduktora, że na górze Niemcy trzepią każdego przyjezdnego. Młody kurier wiedział, że znalazł się w tarapatach, bo był na liście poszukiwanych, więc musi uciekać. Ale jak uciec z wagonika jadącego kilkadziesiąt metrów ponad 50 metrowymi tatrzańskimi świerkami?!

Jedyną drogą był skok z wagonika, który przed przybiciem do stacji końcowej na Kasprowym zwalnia. Uznański chwilę wcześniej kucnął, udając, że poprawia narty, a gdy prędkość podwieszonego na linie wagonika spadła, zaś wysokość zmalała do niespełna dziesięciu metrów - skoczył w dół.

Nawet kaskader miałby problem, by wyjść z takiego skoku cało, tymczasem Józef Uznański zdołał jeszcze poszusować skalistym odcinkiem w dół i umknął Niemcom. Czy w ogóle zauważyli ten skok, czy otworzyli ogień i spuścili psy, które w podawanej z ust do ust opowieści zginęły pod wywołaną hukiem i ich własnymi łapami lawiną - nie sposób dziś rozstrzygnąć.

- Jedne wersje mówią, że ten brawurowy zjazd miał miejsce przed stacją pośrednią na Myślenickich Turniach, częściej wskazuje się jednak Żleb pod Palcem, tuż przed stacją końcową na Kasprowym - wyjaśnia Antoni Kroh.

Fatalne zauroczenie

W swojej książce "Sklep Potrzeb Kulturalnych" (Prószyński i S-ka, 2010) Kroh przytacza zupełnie inną wersję tej barwnej opowieści.

- Proszę ją cytować, po to jest, ale zastrzegam, że nie podejmuje się żadnego rozstrzygania, jak było naprawdę - słyszymy od mieszkającego w Nowym Sączu autora. Oto jaką opowieść pomieścił we wspomnianej książce:

"Po przyjściu do Muzeum Tatrzańskiego (…) byłem nowy. Jak wiadomo, z nowego należy przynajmniej raz zrobić durnia, taki panuje obyczaj, na przykład nowego ucznia posyła się do pokoju nauczycielskiego po cosinus, a potem śmiechu co niemiara. Ktoś wskazał mi mężczyznę w goprowskiej kurtce, że to właśnie on wyskoczył z kolejki, więc żebym jako historyk wypytał go o szczegóły i opracował to naukowo.

Niewiele myśląc, podbiegłem do człowieka, przedstawiłem się i poprosiłem o spotkanie, bo chciałbym ustalić pewne fakty, związane z jego słynnym wyczynem. Spojrzał na mnie uważnie, podumał chwilę, sapnął, sprężył się wewnętrznie, a następnie zapytał, czy chcę w mordę. - Dziękuję, nie - odpowiedziałem uprzejmie. Na tym zakończyła się rozmowa, pozostawiając zrozumiałe uczucie niedosytu.

Więc następnego dnia poprosiłem Różę Drojecką (pracownicę Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem - red.), wspaniałą gadułę, wiele jej zawdzięczam, aby zechciała mi wyjaśnić, czemuż to mój rozmówca tak się rozeźlił. I usłyszałem, co następuje:
Józek był bardzo przystojnym chłopcem i świetnym narciarzem. Gdyby nie wojna, na pewno zostałby olimpijczykiem. Baby na niego leciały.

Na Kasprowym Wierchu był posterunek niemieckiej straży granicznej, dowodził nim jakiś poczciwy Tyrolczyk, który miał córkę. (…) Stary zorientował się, że jego córka kręci z Józkiem, dowiedział się, co za jeden, dopadł go na Krupówkach i odbył z nim zasadniczą rozmowę. Chciał rzecz załatwić jasno i uczciwie. Powiedział, że osobiście nic do niego nie ma, nie ma też nic przeciwko Polakom, ale jest wojna; jeśli gestapo się dowie o romansie, to dziewczyna skończy w Oświęcimiu za mieszanie ras, Józka rozwalą, a on sam pojedzie na front wschodni, skąd jak wiadomo się nie wraca. Więc jeśli kochasz dziewczynę, to jej nie narażaj. Skończy się wojna, to róbcie sobie co chcecie, ale teraz poczekajcie. Nie ty jeden ją kochasz. (…)

Trzy razy księżyc odmienił się złoty, a tato już wiedział, że jego argumenty nie na wiele się zdały. Więc zasadził się na chłopaka. Udał, że wyjeżdża, córka zawiadomiła Józka, że, jak wy to dzisiaj elegancko mówicie, dziupla wolna, próchno się wysypało. Józek wsiadł do ostatniej kolejki. Tymczasem tato zaczaił się z trzema kamratami, żeby mu spuścić manto.

Józek wjechał na górę, zobaczył, kto na niego czeka na peronie, więc otworzył okno wagonika, trzymając się zewnętrznej barierki wysiadł na drugą stronę, a zanim trzej panowie obiegli budynek, przypiął narty i poszusował im przed nosem na Halę Gąsienicową do Brońci Bustryckiej. Gdyby go chcieli zastrzelić, zrobiliby to bez trudności, mieli go jak na patelni, ale nie myśleli robić mu krzywdy, tylko przepłoszyć. Oczywiście, nie byli to żadni gestapowcy, tylko grenzschutze, Tyrolczycy, zwyczajni ludzie".

Więzień własnej legendy

Tak wspominała to Róża Drojecka, która Józefa Uznańskiego znała latami i mógł jej opowiadać, jak było. Nie tylko skok, ale samo wyjście z wagonika jadącego tuż pod szczytem Kasprowego jest wyczynem nie lada, co potwierdzi każdy, kto widział stromizny i skały tworzące krajobraz ostatniego odcinka trasy kolei linowej.

Ale skąd w tej historii brawurowy skok i zjazd pod gradem kul? Weźmy ponownie w dłonie książkę "Sklep Potrzeb Kulturalnych" i oddajmy głos pani Róży:
"Kiedyś przyjechała do Zakopanego delegacja ratowników francuskich, zdaje się z Chamonix, Józek się nimi opiekował, wjeżdżali na Kasprowy, pewnie wcześniej trochę wypili. Francuzi jak to Francuzi, zadzierali nosa, że we Francji wszystko najlepsze, więc Józka zeźliło.

Chciał im zaimponować, opowiedział więc o tym skoku do żlebu, w końcu, Antosiu, przewodnicy są głównie od tego, żeby opowiadać bajki, to należy do ich rzemiosła, im który lepiej bajdurzy, tym jest lepszym przewodnikiem, panowie to uwielbiają. W takich chwilach nie chodzi przecież o prawdę historyczną.

Francuzów zatkało, kazali sobie powtórzyć, napstrykali zdjęć, a potem w jakiejś francuskiej gazecie ukazał się wielki artykuł o Józku i jego bohaterskim wyczynie, związek byłych Maquis dał mu jakąś odznakę honorową. Jak się nasi podskakiewicze dowiedzieli, że mają w Zakopanem takiego bohatera, zaczęli na wyprzódki o nim wypisywać coraz to nowe dyrdymały. To było jak lawina, niepodobna było się wycofać, bo trzeba by odesłać Francuzom order, a to już byłaby gruba kompromitacja. (…) Teraz Józek jest bohaterem narodowym, nie ma innego wyjścia, udziela wywiadów, ale jak go zaczepi o ten skok zakopiańczyk, to się denerwuje. Chciał ci dać w mordę, bo cię wziął za miejscowego, powinieneś się cieszyć. Myślał, że znasz całą prawdę i z niego drwisz".

Czy taka właśnie była prawda? Nie rozstrzygniemy. Pewne wydaje się za to, że i tak w zbiorowej pamięci przetrwa opowieść o bohaterskim kurierze i wystrychniętych dzięki jego odwadze na dudków Niemcach.

Tym bardziej, że historia inspirowała m.in. twórców filmu "Znicz olimpijski" z 1969 roku. Nie znaleźli jednak odważnego, który skoczyłby z wagonika do Żlebu pod Palcem, dlatego scenę nakręcono na początkowym odcinku kolejki nad Kuźnicami. Słynny kaskader Krzysztof Fus przypłacił to upadkiem i bardzo długim pobytem w szpitalu. Cierpienie jego było daremne, bo karkołomna scena ostatecznie nie weszła do filmu.

- Za to turyści od tego czasu pokazują sobie dwa miejsca skoku Józefa Uznańskiego - opowiada Antoni Kroh. - Róża Drojecka jest już po tamtej stronie, a ja z kronikarskiego obowiązku zawarłem w książce jej opowieść, zupełnie różną od tego, co mówi powszechnie znana wersja wydarzeń i co opowiada sam Józef Uznański. Niech każdy wierzy w to, co wyda mu się bardziej prawdopodobne, bo nie dojdziemy już przecież, jak było - raz jeszcze zastrzega autor "Sklepu Potrzeb Kulturalnych".

Słodkie okazje z wysokimi rabatami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska