O ocaleniu Antoniego Krawczyka i jego życzeniu wyrażonym na łożu śmierci pisaliśmy 25 października. Przypomnijmy tę historię: w 1940 roku Antoni, pochodzący ze wsi Korzonek pod Częstochową, zostaje zabrany na przymusowe roboty. Tym samym wagonem jedzie pani Zofia i oboje trafiają do Konstadt, czyli dzisiejszego Wołczyna, gdzie pracują w roszarni - zakładzie przetwarzającym len. Pobierają się, a w 1942 r. rodzi się im pierwszy syn - Henio.
Latem 1943 roku omal nie dochodzi do dramatu. Antoni samowolnie opuszcza stanowisko pracy, żeby zajrzeć do dziecka, które samo leży w baraku, bo jego mama również pracuje. Tuż przed budynkiem dostrzega go wachman. Strażnik bije Polaka, potem każe mu uklęknąć i celuje w głowę z pistoletu.
- Ojciec już żegnał się z życiem, kiedy nadszedł zarządca zakładu. Widząc, co się dzieje, zaczął krzyczeć na strażnika i kazał puścić ojca wolno - opowiada Jan Krawczyk, syn ocalonego Antoniego.
'Znajdźcie mojego wybawcę'. Syn chce spełnić wolę ojca
Rodzice pana Jana zachowali tę historię dla siebie i nie mówili o niej nikomu przez prawie 70 lat. Pan Antoni zdradził ją swojemu synowi i synowej dopiero na łożu śmierci, na początku października. I zobowiązał syna, żeby ten w jego imieniu podziękował dyrektorowi fabryki lub jego dzieciom.
- Traktuję tę prośbę jako ostatnią wolę zmarłego ojca, ale nie znam nawet imienia tego dyrektora - mówił nam Jan Krawczyk. - Może za pośrednictwem nto uda się skontaktować z jego rodziną?
Odpowiedź przyszła błyskawicznie. Już w dzień po tekście w nto zadzwonił do nas burmistrz Wołczyna Jan Wiącek z informacją, że trwa przeszukiwanie archiwów i być może uda się znaleźć więcej informacji o rodzinie dyrektora fabryki.
Kilka dni później pan Jerzy Kuras, mieszkaniec Wołczyna i badacz dziejów tego miasta, miał już dla nas bardzo dobre wiadomości. - Gerhard Kist, a nie Kiss, jak zapamiętali państwo Krawczykowie, był kierownikiem wołczyńskich zakładów roszarniczych, zwanych do 1945 roku "Flachs-und Hanfröste Schneider u. Comp. Konstadt O.-S." - mówi pan Jerzy. - Ustaliłem, że urodził się 24 czerwca 1907 roku w Wołczynie, a miasto opuścił 20 stycznia 1945 roku jako jeden z ostatnich uciekinierów przed Armią Czerwoną.
Jerzy Kuras znał nawet trochę Kista, bo przed wojną chodził z jego synem do jednej klasy i bywał w ich domu. - To był tęgi, wysoki mężczyzna. Bardzo grzeczny, choć zasadniczy i wymagający dla pracowników roszarni lnu, którą kierował - wspomina pan Jerzy. - Nie robiło mu różnicy, czy to Niemiec, czy Polak. Traktował robotników tak samo. Po ludzku.
Pan Jerzy znał rodzinę Kistów również dlatego, że jego ojciec kierował sąsiednim tartakiem. - Kistowie mieszkali w eleganckiej willi, ale po wybuchu wojny musieli się przenieść na teren roszarni lnu - nie umiem powiedzieć, dlaczego - przypomina sobie Jerzy Kuras. - Szkoda, że pan Antoni opowiedział swoją historię dopiero na łożu śmierci, bo Gerhard Kist też już nie żyje, zmarł 21 maja 1980 roku w Norymberdze.
Badacz dziejów Wołczyna poznał również dalsze losy rodziny Kistów, która osiadła w Norymberdze: - Ustaliłem, że Gerhard miał trzech synów i dwie córki. Z synem Clausem, który mieszka w Bawarii, rozmawiałem nawet telefoniczne. Bardzo fajnie przyjął tę historię i ucieszył się, że ktoś pamięta jego ojca.
Wzruszenia nie ukrywa też Jan Krawczyk. - Jestem ogromnie przejęty - podkreśla syn Antoniego. - Panu Kurasowi dałem wszelkie pełnomocnictwa co do dalszych kontaktów. Rozmawiałem też z przedstawicielami Polsko-Niemieckiej Fundacji Pojednanie. Nie mam jeszcze pomysłu, jak podziękować rodzinie pana Kista, ale jeżeli możliwy byłby wyjazd i spotkanie w Niemczech, to oczywiście chętnie pojadę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?