Jan Wróbel: Jak przetrwać w szkole i nie zwariować

Archiwum
Dziennikarz, dyrektor społecznego liceum "Bednarska” w Warszawie.
Dziennikarz, dyrektor społecznego liceum "Bednarska” w Warszawie. Archiwum
- Wywiadówki są archaiczne. Nie należy na nie chodzić, należy natomiast się na nich pokazać. Kiwnąć głową, w odpowiednim momencie zrobić zafrasowaną minę - mówi Jan Wróbel, dziennikarz, dyrektor społecznego liceum "Bednarska" w Warszawie.

- Jakim był pan uczniem?
- Słabym. Byłem zbyt nerwowy jak na szkołę i tylko życzliwości niektórych mądrych nauczycielek zawdzięczam to, że szkołę ukończyłem w przepisowym terminie. Większość uczniów jest taka. Większość ma kłopot ze szkołą, a szkoła z nimi.

- W szkole można zwariować...
- Można. I dlatego napisałem poradnik "Jak przetrwać w szkole i nie zwariować". To książka dla rodziców, nauczycieli i uczniów.

- Szkoła, w której można zwariować, to polska specjalność czy to jest instytucja, która po prostu tak ma?
- To zjawisko powszechne w całej Europie. Kiedy tworzono masową edukację, wzorowano się na koszarach i regulaminach wojskowych. Masowa instytucja, której obowiązkiem jest zaprowadzanie dyscypliny wśród setek tysięcy osób, musi - choćby się nie wiem jak starała - zawierać pewną dozę patologii. W każdych koszarach, nawet najlepiej prowadzonych, można zwariować.

- Dla mnie jedną ze szkolnych patologii są wywiadówki, na których pani wychowawczyni rozdaje kartki z ocenami - mimo że od dawna znam je z dziennika elektronicznego - czyta jakieś regulaminy i narzeka, że "klasa jest rozwydrzona". Zawsze mam ochotę ryknąć: "A co mnie obchodzi cała klasa. To pani problem". Ale się hamuję.
- Wywiadówki są archaiczne. Nie należy na nie chodzić, należy natomiast się na nich pokazać. Kiwnąć głową, w odpowiednim momencie zrobić zafrasowaną minę. Trochę powdzięczyć się do wychowawczyni i szybko czmychnąć. Wskazane są natomiast indywidualne rozmowy z nauczycielami. Dobrze jest poznać opinie obcych ludzi o naszym dziecku, nawet jeśli te opinie czasami są błędne.

- Z dziennika elektronicznego czy z kartki, rodziców najbardziej zawsze interesują stopnie dziecka - wymierna ocena jego postępów. I na tym punkcie wariują. Dlaczego?
- Jeden powód to nasze własne wspomnienia szkolne. Drugi to taki, że już od czasów PRL-u wpajano nam, że tak jak reklama jest dźwignią handlu, tak wykształcenie jest dźwignią indywidualnego awansu społecznego. Kiedy doszło do transformacji, to się jeszcze zwielokrotniło - utrwaliło się głębokie przekonanie, że jak ktoś nie jest dobrze wykształcony, to leży. Nic więc dziwnego, że rodzice pamiętający swoje lata szkolne i słyszący na każdym kroku, że wykształcenie jest podstawą szczęścia dziecka, wariują na punkcie szkoły swoich dzieci.

- Panie dyrektorze świetnego liceum, chyba pan nie zaprzeczy, że wykształcenie jest podstawą szczęścia dziecka.
- Zaprzeczę. Wszyscy się przecież zgadzamy, że pieniądze bardzo się w życiu przydają, to jednak same szczęścia nie dają. Jak człowiek ma dużo pieniędzy i ma na kogo je wydawać, to jest szczęśliwszy, niż gdy ma kupę forsy, ale jest samotny. Podobnie jest z edukacją. Ona jest bardzo ważnym elementem ukształtowania człowieka, ale jest zawsze jednym z. Słowo "wykształcenie" jest ładniejsze niż "edukacja", która kojarzy się z twardą nabytą wiedzą. Natomiast wykształcenie kojarzy się z ukształtowaniem. I o to chodzi, że człowiek, rozwiązując zadania matematyczne lub kreskując mapkę konturową, jednocześnie uczy się w szkole kontaktu z innymi uczniami i z przełożonymi. W ogóle uczy się przyjmowania pewnych zadań, wykonywania ich, uczy się tego, że to, co robimy, jest oceniane przez innych, nieraz w bardzo wymierny sposób. To wszystko składa się na ukształtowanie młodego człowieka i jest pewną inwestycją w jego szczęście. Dosyć często o tym zapominamy i kładziemy nacisk na tę edukacyjną część wykształcenia.

- I chcemy, by nasze dziecko było dobrym uczniem. Każda matka i ojciec o tym marzy. To źle?
- Istotą szkoły nie jest wyprodukowanie dobrego ucznia. Dziecko to nie samochód. Jeśli szkoła zrobiła z naszego starszego dziecka dobrego ucznia, to młodszego już tam nie posyłajmy.

- Ratunku! Burzy pan mój szkolny światopogląd. I, jak sądzę, przekonanie milionów innych rodziców.
- A kogo pani widzi, myśląc "dobry uczeń"? Takiego, który nie sprawia kłopotów. Uważam, że jeżeli dziecko 7-letnie albo młodzieniec 15-letni nie sprawiają w szkole kłopotów - instytucji bardzo podobnej do koszar, narzucającej mu pewien sposób życia - to z takim dzieckiem czy młodzieńcem być może jest coś nie w porządku. Albo boi się nauczycieli, albo jest nierozgarnięte, albo niedożywione. Cyborg wypełniający oczekiwania szkoły powinien budzić niepokój rodziny.

- Czyli mam się cieszyć, gdy moja córka gimnazjalistka od czasu do czasu sprawia w szkole kłopoty?
- Pewnie, to znaczy, że jest normalna. Przecież to naturalne, że człowiekowi trudno się dopasować do sytuacji parakoszarowej. "Dobry uczeń" to kategoria przejściowa. Jeżeli pojmujemy ją tak, że jest człowiek, który z jednej strony ma śrubkę w tyłku, a z drugiej, jak trzeba, potrafi usiedzieć przez trzy kwadranse jak trusia, to w porządku. Próba ukształtowania w człowieku cech dobrego ucznia, czyli systematyczności, dyscypliny, ładu w głowie, to jest pewien etap, który po prostu należy przejść. Nie przesadzać z tym dobrym uczniem, żeby on nie był za bardzo dobry, bo to niebezpieczny prognostyk. Natomiast im bliżej końca szkoły, tym bardziej trzeba od tego dobrego ucznia odchodzić. Kiedy młody człowiek skończy szkołę w wieku lat 18-19, ma przed sobą długie życie, w którym nie będzie już uczniem. Więc inwestycja w to, żeby on był dobrym uczniem, wydaje mi się najmniej sensownym pomysłem.

- No to mi pan namieszał w głowie. Teraz dopiero zaczynam się denerwować.
- Proszę pani, denerwujemy się właśnie dlatego, że demonizujemy kłopoty naszego dziecka i przewidujemy jego przyszłość według schematu: dziecko nieuk, dziecko nieudacznik, dziecko bezrobotny, dziecko wieczny utrzymanek. Ale czy naprawdę można mieć pewność, że ludzkie życie toczy się tylko dwiema drogami - od dobrego ucznia do człowieka sukcesu albo od ucznia kiepskiego do nieudacznika, którego długi rodzice będą spłacać ze swojej emerytury? Czy bycie dobrym uczniem zagwarantuje wysoką pozycję, dobry zawód, udane zamążpójście? Poza tym pamiętajmy, że szkoła nie uczy ani rzeczy najważniejszych, ani najbardziej aktualnych. Szkoła chce nauczyć tego czy tamtego zgodnie z panującą akurat modą dydaktyczną, zgodnie w widzimisię twórcy programu czy podręcznika albo zgodnie z jakąś tradycją. Sami jako uczniowie nie nauczyliśmy się wszystkiego, czego nas uczono, a jak do szkoły trafia nasze dziecko, to martwimy się, że nie nauczyło się tego i owego. Nie nauczyło się, no i co z tego?

- Szkoła zawsze lubiła "dobrych uczniów", a z trudem znosiła indywidualistów, krnąbrnych, kolorowe ptaki. Dlaczego to się nie zmienia?
- W moim odczuciu jest i trochę lepiej, i trochę gorzej, niż było 20 lat temu. Trochę lepiej, bo większa grupa nauczycieli jest gotowa przyznać, że szkoła kształci człowieka po coś, a nie dla samej siebie. Natomiast jest trochę gorzej, bo system oświatowy, mimo różnych korzystnych zmian, ma tendencję do większego niż 20 lat temu standaryzowania.

- Największym przejawem tego standaryzowania są egzaminy zewnętrzne. Miało być sprawiedliwie i obiektywnie, a wyszło, że obrywają uczniowie nie spod sztancy.
- To fakt, że jak uczeń jest bardzo barwnym ptakiem i nie wpasuje się w egzaminy zewnętrzne, to traci. Generalnie jednak widzę więcej pozytywów. Jeżeli bardzo wielu uczniów reaguje ze zrozumieniem na hasło: "To ci będzie potrzebne, bo zbliża się egzamin", to nie należy rezygnować z tej broni. Znacznie mniejsza grupa uczniów zareaguje pozytywnie na komunikat: "Ucz się tego, bo to ci się kiedyś w życiu przyda, albo ucz się, bo dzięki temu będziesz rozumniejszym człowiekiem". Po latach może docenią, ale mając lat ...naście, młodzi ludzie odporni są na takie argumenty. Dobrze więc, że są egzaminy zewnętrzne, ale szkoła nie może na nich zawisnąć.

- A właśnie zawisła. Uczy niemal wyłącznie pod egzaminy, nie dając szerokiej wiedzy.
- Muszę ostro zaprotestować, bo nie widziałem, by w czasach przedegzaminacyjnych szkoły uczyły szerokiej wiedzy. Nauczyciele uczyli tego, czego wymagał od nich program. Byli tacy, którzy odkładali go na półkę i po prostu uczyli, ale większość wysiłku szkolnego to było uczenie pod programy, co mi się wydaje o wiele gorsze niż uczenie pod egzamin. Bo egzamin jest żywą materią, z którą w pewien sposób dialogujemy. Co roku możemy też ocenić egzamin, czego nie mieliśmy możliwości robić z programami szkolnymi, często w swoich ambicjach bzdurnymi i nierealnymi. Lepiej rozmawiać z egzaminem niż bezpłciową podstawą programową. Natomiast trzeba też patrzeć przyszłościowo i korygować to, co ma minusy. Np. maturę z polskiego, która jest bez sensu i nie przyniosła żadnej korzyści.

- Dlaczego szkoła w wolnej Polsce przestała wychowywać?
- Tak ostro bym tego nie stawiał. Szkoła nie może nie wychowywać, nawet gdyby tego chciała. Faktem jednak jest, że mocno oberwała z dwóch stron. Z jednej strony oberwała dlatego, że życie poza szkołą stało się dużo atrakcyjniejsze - w dobrym i złym - niż życie szkolne. Druga przyczyna to zanik pracy nad nauczycielami, aby utrzymywali rozumną dyscyplinę. Kiedy w latach 90. głośne stały się historie, że nauczyciele mają kłopot z uczniami, którzy przestali mieć szacun dla szkoły, ze strony władz oświatowych szedł przekaz, by szkoła zerwała z autorytaryzmem i nie ważyła się dyscyplinować głupawymi metodami. To jest oczywiście słuszne, ale w zamian trzeba dyscyplinować innymi metodami, bo dyscyplina w szkole jest konieczna, gdyż stanowi metodę obrony słabszych przed silniejszymi.

- Zbliża się koniec roku szkolnego i odwieczny problem - dawać prezenty, nie dawać. A jak kwiatek, to cały bukiet czy samotną różę?
- Kwiaty raczej nie szkodzą. Na koniec roku to najlepszy prezent. Kwiat to symbol. Pojedyncza róża czy pęczek stokrotek jest OK. Dawanie storczyków nie jest OK. Wygląda, jakbyśmy chcieli olśnić sferę budżetową. A z prezentami jest tak, że lepiej nie dawać, niż dać i nie trafić. Najbezpieczniejsza jest książka, z ładną i inteligentną dedykacją - ofiarowana na zakończenie podstawówki, gimnazjum czy liceum.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska